Reklama

Śląsk – Raków. Jak wyglądał z trybun pierwszy mecz po odmrożeniu Ekstraklasy?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

30 maja 2020, 07:41 • 7 min czytania 3 komentarze

Ekstraklasa wraca. Chciałoby się napisać – w wielkim stylu. Ale cóż, sami widzieliście mecz Śląska Wrocław z Rakowem Częstochowa, było jak było. My odwiedziliśmy trybuny wrocławskiego stadionu i opisaliśmy, jak wyglądała atmosfera powrotu ligi.

Śląsk – Raków. Jak wyglądał z trybun pierwszy mecz po odmrożeniu Ekstraklasy?
***

Stadion Śląska od wielu lat kojarzy się z wszechobecną pustką, ciszą i echem.

Nie sądziłem, że będzie mi dane debiutować na nim w takich okolicznościach.

To w sumie pewien symbol, że pierwszy ligowy mecz przy pustych trybunach odbywa się akurat we Wrocławiu.

Reklama

Zastanawiałem się – jak to będzie? Poziom poziomem, wymagań na tym etapie zbyt wielkich mieć nie powinniśmy. Jak się już utarło – ważne, że wracają. Ale sam mecz z bliska – jak na tak wielki obiekt wpłynie pustka trybun? Jak wygląda mecz, gdy od tylu krzesełek odbija się echo? Jak będą wyglądały ścisłe procedury, którymi przekonano premiera do tego, by jednak odmrozić rozgrywki na szczeblu centralnym? Procedury, które w barach czy restauracjach są już tylko anegdotą, a na boisku piłkarskim muszą być wciąż ściśle przestrzegane?

W naszym wywiadzie Tomasz Łapiński szukał dobrego słowa, by opisać to, co działo się na meczu Stali Mielec z Lechem Poznań. Po chwili namysłu stwierdził – było codziennie.

To dobre słowo. Na Śląsku też było po prostu codziennie.

Przyjść, wyjść, wrócić.

Niczym się nie emocjonować. 

ŚLĄSK – RAKÓW. PROCEDURY

Procedury powitały mnie już przy wjeździe na stadion. Mecz o 18:00, jestem o 16:25. Steward informuje – akredytacje wydawane są od 17:00, musi pan poczekać na specjalnym parkingu.

Reklama

Budka z akredytacjami.

Odbiór idzie sprawnie, oczywiście obowiązkowa maseczka – bez tego nie pojawisz się na obiekcie. Po odbiorze jestem kierowany na parking. Parking całkiem pusty – w normalnym dniu meczowym wygląda on zupełnie inaczej, są więc plusy pandemii – przynajmniej nie ma problemów ze znalezieniem miejsca.

Na stadion wchodzę przez wejście dla VIP-ów. Zanim wejdę do środka, rutynowa kontrola – pomiar temperatury.

Tłumaczy sanitariusz: – Robimy kontrolę po to, by było wiadomo czy ma pan podejrzenie zarażenia wirusem COVID-19. Jeśli wynik wyjdzie powyżej 37 stopni, powtórzymy badanie, żebyśmy mogli skonfrontować, czy to był błąd pomiaru czy faktycznie jest pan zagrożony.

Uff, 36,0.

– Lepiej za mało niż za dużo – rzuca sanitariusz i prosi o przejście dalej.

Po chwili muszę zaliczyć oczyszczacz. Brzmi enigmatycznie, to coś w rodzaju bramki, która spryskuje cię środkiem dezynfekującym od stóp do głowy. Każdy musi przez nią przejść, dzięki temu nikt nie ma wątpliwości, czy na pewno zdezynfekowałeś ręce, czy na pewno z rozpędu niczego nie ominąłeś.

Słyszę: – To oczyszczacz przejściowy, który działa jak bramka lotniskowa – może przeprowadzić kilkaset lub kilka tysięcy osób bez zatrzymywania. Przechodząc uwalniają się dysze, które pozwalają oczyścić ciało. Spełnia wszystkie normy narzucone przez sanepid. Nie szkodzi ani na oczy, ani dzieciom. To jest ruchome, mobilne, można ustawić na każdym miejscu, na każdym stadionie czy imprezie masowej. Montuje się ten sprzęt w dużych obiektach handlowych czy fabrykach, gdzie takie procedury są wymagane.

– Czyli potencjalnie dotknąłem poręczy, na której był wirus i dzięki przejściu przez tę bramkę jestem czysty.

– Gdy pan przechodzi przez ten oczyszczacz, uwalnia się czternaście dysz. Jest pan spryskiwany w tym czasie płynem dezynfekującym, który zachowuje się na ciele i ubraniach, nawet gdyby się pan nie kąpał do 24 dni. Wyłoży pan rękę, zrzuci maskę, będzie pan zdezynfekowany. Wszyscy wchodzący na stadion muszą przez to przejść.

Jestem na stadionie. Trybuna prasowa umieszczona jest w innym miejscu niż zwykle – znów względy bezpieczeństwa. Dziennikarze w liczbie piętnastu osób zajmują jedną z VIP-owskich lóż. Wprawdzie nie ma – jak na klasycznej loży prasowej – stolików, ale są gniazdka, dobra widoczność, normalne warunki do pracy.

Z dostępnością miejsca – ehh – oczywiście nie ma problemu.

Oprócz piłkarzy i sztabów, na mecz mogą wejść osoby zgłoszone przez kluby na listę odizolowanych osób (kontuzjowani piłkarze, pracownicy klubu), rzecz jasna sędziowie, służby medyczne, ludzie produkujący sygnał telewizyjny, dziennikarze, fotoreporterzy, delegaci, pracownicy administracyjni klubu. Jest nas garstka.

ŚLĄSK – RAKÓW. PRZED MECZEM

Najpierw na rozgrzewkę wychodzi Raków. Witany jest oklaskami jednej osoby, podejrzewam, że związanej z częstochowskim klubem.

Klaszcze jedna osoba – stadion ma ponad 40 tysięcy miejsc – mimo to jest doskonale słyszalna. Oho, ta cisza może być trudna do zniesienia – myślę sobie po raz pierwszy.

“Wielki Śląsk dziękuje tym, którzy z boku nie stali, tym którzy nieśli pomoc dla wrocławskich szpitali”

Dopiero kilka minut po Rakowie – znów względy proceduralne – pojawia się Śląsk. Oklasków, co naturalne, jest więcej, może nawet kilkanaście. Wszystkie rzecz jasna łatwe do wyłapania. Przy ciszy, jaka dominuje – każde klaśnięcie urasta do rangi wydarzenia.

Jakiś kwadrans przed rozpoczęciem meczu, z głośników puszczony jest krótki fragment dopingu kibiców Śląska. Ktoś powie – śmieszny manewr, sequel tego, co zrobiła Cracovia. Ale jest to jednak pewien symbol, pewien dowód dla piłkarza na to, że mimo iż kibica nie widać, jest on w jakiś sposób obecny.

Wiele osób mówi – mecze bez widzów przypominają sparingi. Na meczach towarzyskich jest jednak jeden stały rytuał – wspólne wyjście na murawę obu ekip, ustawienie się w szeregu, odwrócenie się z uniesioną w górę ręką do trybun, choćby pustych.

Tutaj – no tak, bezpieczeństwo – też tego nie było.

COVID-19 upadł? 

ŚLĄSK – RAKÓW. MECZ

Gramy. Gdybym zamknął oczy, czułbym się jak na osiedlowej ławce. Byłbym przekonany, że jestem pośrodku bloków, a obok jakaś ekipa gra na orliku. Było to takie nieekstraklasowe, takie… codzienne właśnie. Z zamkniętymi oczami nie czujesz się, jakby grali we Wrocławiu piłkarze z najwyższej polskiej ligi. Grali Musiol, Felo, Przemo, Puto, Dino. Chłopaki z osiedla.

Byłem przekonany, absolutnie przekonany, że czekający mnie festiwal „kurew” zapamiętam do końca życia. A może i niekoniecznie ja, swoje się już w życiu nasłuchałem – bardziej młode chłopaki, dzieciaki właściwie, które utęsknione włączyły mecz Ekstraklasy.

Usłyszałem… tylko jedno przekleństwo. Przez cały mecz.

Oczywiście może to efekt echa, może moja nieuwaga, ale nie powiem – i mnie to zdziwiło, i w jakiś sposób zaimponowało. Wiadomo, że przy pełnych trybunach przymiotniki lecą gęsto, ale lecieć mogą – nie słychać ich przecież raczej w telewizji. Zalecenia władz piłki, by zawodnicy nie dawali upustu swoim emocjom w ten sposób, jak widać podziałały. A w sumie nie wydaje się to łatwe – każdy ma swoje nawyki, utrwalone przez lata, ciężko w jednej chwili je zmienić. Zwłaszcza przy takim… ferworze emocji?

No tak, to złe słowo. Emocji nie było.

Może dlatego, że ranga spotkania tak drastycznie spada, łatwiej jest o powstrzymanie się.

Koneser piłki mógł być zadowolony. Słyszał cały zestaw instrukcji:

– Doskocz!

– Brawo!

– Wyżej!

– Nie kop, przygotuj!

Ale i polsko-słowackie: – Cimaj! Cimaj!

Znacznie lepiej niż trener Lavicka czuł się w tych okolicznościach trener Papszun. Nie ukrywajmy – pomiędzy oboma panami jest spora różnica temperamentu, a we Wrocławiu mieliśmy pokazane ich współgranie z drużyną jak na dłoni. Obserwując Papszuna miałem wrażenie, jakbym widział dyrygenta machającego batutem przed orkiestrą. Zwłaszcza wtedy, gdy jego piłkarze podchodzili z wysokim pressingiem.

„Felo, wyskocz!” – Forbes wybiega do obrońcy.

„Igor, dawaj!” – Sapała podłącza się znacznie wyżej.

Tak, pressing często inicjował Papszun.

Radość po bramkach? No cóż, mocno ograniczona, bo i z kim się cieszyć? Piłkarze Rakowa nawet specjalnie nie celebrowali – ot, podbiegli w jeden sektor boiska, zbili piątki, byłoby na tyle. Ci Śląska dali się ponieść fantazji nieco bardziej – ale też daleko im do ekspresyjnych cieszynek. Ich radość była o tyle bardziej żywiołowa, że znów puszczono na chwilę taśmę z dopingiem kibiców.

Faule? Jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach. Gdy Petr Schwarz uderzył w boczną bandę, był taki huk, że aż trudno było, by któregoś z widzów nie zabolało.

Protesty? Mocno ograniczone, a w zasadzie – praktycznie brak. Jasne, zdarzyły się obrazki jak ten, gdy Petrasek ruszył do sędziego z protestami „faul, to jest faul!!!”, ale generalnie – nie było uwag nawet w momencie, gdy sędzia Przybył skorzystał z VAR-u. Zwłaszcza w sytuacji, gdy z perspektywy trybun niewiele widać, kibice wywierają presję na arbitrze. 

Sprawdzanie na VAR. Pełen spokój. 

– Masz dziś chyba najmniej potrzebną robotę we Wrocławiu.

– Chyba tak, oby nic nieoczekiwanego się nie zdarzyło tutaj.

– Burd chyba nie będzie.

– Ale różnie bywa. Zdarzają się różne ewakuacje, oby nie trzeba było wykorzystywać swojego orężu pracy.

Jeśli któryś z kibiców, chciałby za wszelką cenę dostać się na taki mecz – serio, nie ma po co.

Atmosfera jest… praktycznie żadna. Zamiast jakichkolwiek emocji – dźwięk przejeżdżającego obok motoru. Dźwięk przebiegającej przy stadionie trasy. Dźwięk doskoków, wyjazdów, podejść, dźwięk “dawaj teraz”. 

Jest nijako. Jest codziennie.

Ale nie narzekam. Procedury wcale nie wyglądają specjalnie restrykcyjnie. Poziom wielce nie odbiega od tego, co było. A kibice? Przecież wrócą. Przecież za chwilę będzie jak dawniej.

JAKUB BIAŁEK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry
Ekstraklasa

Media: Magiera zrzekł się części pensji, ale i tak otrzyma ponad 500 tys. złotych

Bartosz Lodko
8
Media: Magiera zrzekł się części pensji, ale i tak otrzyma ponad 500 tys. złotych

Komentarze

3 komentarze

Loading...