Reklama

Wzrost oglądalności, sędziowie surowi dla gospodarzy. Co wiemy po powrocie Bundesligi?

redakcja

Autor:redakcja

19 maja 2020, 16:31 • 10 min czytania 0 komentarzy

Byli kibice na drzewach, przydarzyła się nader czuła radość po zdobytych golach, a niektóre drużyny znacznie obniżyły loty, jeżeli chodzi o liczbę przebiegniętych kilometrów i wykonanych sprintów. Atmosfera opustoszałych stadionów nie rzuciła na kolana, zawirowania wokół transmisji poniedziałkowego meczu prawie skończyły się katastrofą. Wszystko to fakt. Kluby 1. i 2. Bundesligi nie powróciły do ligowej rywalizacji gładko, bez potknięć i bez najmniejszych problemów. Ale właściwie każdą ze wspomnianych kwestii można sprowadzić do rangi błahostki, jeśli spojrzeć na temat w nieco szerszym obrazku.

Wzrost oglądalności, sędziowie surowi dla gospodarzy. Co wiemy po powrocie Bundesligi?

– Po tym weekendzie mamy już naprawdę dużą nadzieję, że ten sezon uda się dokończyć – oznajmił Christian Seifert, szef DFL (spółka organizująca rozgrywki) i człowiek osobiście odpowiedzialny za powrót Niemców do gry. Z tej wypowiedzi jasno wynika, jak wielkie targały nim wcześniej wątpliwości w tym względzie. Z boku wyglądało na to, że nasi zachodni sąsiedzi wszystko mają dopięte na ostatni guzik. Szczegółowe plany, procedury bezpieczeństwa i tak dalej. To robiło duże wrażenie. Jednak prawda jest taka, że nawet najbardziej pieczołowicie przygotowane plany nie mogły zupełnie wyeliminować poczucia niepewności.

Dopiero rozegranie pierwszych meczów rozwiało znaczną część obaw.

Trzeba powiedzieć wprost, Niemcy odnieśli sukces. Nie ostateczny i nie całkowity, bo – jak słusznie zauważa sam Seifert – każda ligowa kolejka musi stanowić niepodważalny dowód na to, że można bezpiecznie zorganizować następną. Błędem byłoby spoczęcie na laurach. Niemniej, na razie wszystko wskazuje na to, że niemieckie rozgrywki uda się dokończyć sprawnie i bez istotnych ekscesów.

***
Reklama

Bojkot kibiców? Wolne żarty.

Nawet jeżeli grupom ultrasów nie podoba się koncepcja rozgrywania „meczów duchów”, to ogół fanów futbolu nie podziela ich krytycznej opinii. Bundesliga przyciągnęła przed telewizory absolutnie rekordową oglądalność. Głód piłki sprawił, że Niemcy wręcz pożarli sobotnie transmisje spotkań 1. i 2. Bundesligi. Łącznie doczekały się one przeszło sześciu milionów widzów, licząc kanały bezpłatne oraz płatne. Dało to telewizji Sky ponad 60% udziału w rynku, jeżeli chodzi o jej grupę docelową. Jak poinformował rzecznik prasowy DFL, sobotnie spotkania niemieckiej ekstraklasy transmitowano łącznie w przeszło 70 krajach. Nie sprawdziły się zatem czarne proroctwa tych, którzy spodziewali się przeciętnej oglądalności. Choć jeszcze przed kilkoma dniami 56% osób ankietowanych przez telewizję ARD sprzeciwiło się powrotowi Bundesligi, w praktyce zainteresowanie wznowionymi rozgrywkami przerosło najśmielsze oczekiwania.

Poniedziałkowe starcie między Werderem Brema i Bayerem Leverkusen też okazało się łakomym kąskiem dla nadawców. Mecz transmitowały bowiem platformy DAZN oraz Amazon Prime. Ci drudzy zadziałali na ostatnią chwilę – informacja o dogadaniu się z DFL i planowanej transmisji została opublikowana kilka godzin przed startem spotkania.

– Niektórzy postrzegają ten ruch ze strony Amazona jako sygnał, że platforma włączy się do walki o większą porcję praw do meczów Bundesligi – pisze Alexander Krei z portalu dwdl.de. – Biorąc pod uwagę okoliczności, podczas meczu Werderu z Bayerem wykonano dobrą robotę, choć nie zabrakło niedociągnięć, a komentator świętował bramki z minimalnym opóźnieniem. Niezwykłe jest jednak to, że w tam krótkim czasie udało się w ogóle zorganizować transmisję, włącznie ze studiem przedmeczowym. Robi się ciekawie, ponieważ przy meczu pracowali Anna Kraft i Matthias Stach, znani z Eurosportu. Ta ostatnia stacja znajduje się obecnie w klinczu z Bundesligą.

Zawirowania na linii DFL – Eurosport (będący własnością Discovery) trwają od dłuższego czasu. Liga doszła do szybkiego porozumienia praktycznie ze wszystkimi partnerami medialnymi, ale ten jeden stanowi wyjątek. Discovery odmówiło zapłaty ostatniej raty za sezon 2019/20. Stąd całe to absurdalne zamieszanie, które zapewne znajdzie swój finał w sporze prawników.

Postawa Discovery spotkała się z głośnym sprzeciwem przedstawicieli klubów. Najmocniej zabrzmiało pytanie, które zadał Karl-Heinz Rummenigge z Bayernu Monachium: – Kto w przyszłości chciałby zawrzeć umowę z takim nadawcą?

Reklama

Tak czy owak – dla widzów dobrze się stało, że w ogóle ktokolwiek transmitował spotkanie Werderu z Bayerem, ponieważ nie było to takie oczywiste. DAZN ma prawa do poniedziałkowych spotkań na zasadzie sublicencji od Discovery. Kiedy ci drudzy odmówili zapłaty ostatniej transzy, zaistniało poważne zagrożenie, że meczu nie pokaże po prostu nikt, a kibice zobaczą tylko czarny ekran. Christian Seifert zdołał jednak zapobiec takiej sytuacji, która niewątpliwie położyłaby się cieniem na powrocie Bundesligi. – Miliony kibiców futbolu otrzymają możliwość obejrzenia spotkań Bundesligi w ramach swojego abonamentu, bez dodatkowych kosztów – zapowiada Alex Green z Amazon Prime. – Cieszymy się na współpracę z DFL, działamy dla dobra fanów sportu w Austrii i w Niemczech.

Wciąż nie wiadomo, jak będzie przebiegać dalsza współpraca w czworokącie DFL – Discovery (Eurosport) – DAZN – Amazon. Nawet następny poniedziałek pozostaje na razie owiany tajemnicą. Tymczasem DAZN grunt pali się pod nogami, potrzebują jak najwięcej ekskluzywnych produktów, żeby utrzymać przy sobie klientów. Będzie gorąco.

***

Względy bezpieczeństwa – to im towarzyszyło najwięcej znaków zapytania przed powrotem Bundesligi. Kluby i organizatorzy spotkań zostali obwarowani całą stertą bardzo surowych obostrzeń. I trzeba powiedzieć, że obyło się praktycznie bez incydentów, choć oczywiście nie zabrakło takich, którzy wyłamali się z zatwierdzonych protokołów bezpieczeństwa. Najgłośniejszy przypadek złamania zaleceń mieliśmy w sobotnim starciu Hoffenheim z Herthą Berlin. Goście kompletnie zapomnieli o nowych zasadach i po zdobytych golach wpadali sobie w objęcia, nie zabrakło nawet pocałunków i poszeptywań do ucha. No dystans społeczny to to nie był.

– Jesteśmy piłkarzami z pasją, nie robotami – złościł się Vedad Ibisević, bohater spotkania.

Wtórował mu trener Bruno Labbadia: – Zdaje sobie sprawę z tego, że wszyscy na nas patrzą. Wiem też jakimi obostrzeniami byli objęci zawodnicy w przypadku zdobytych bramek. Przeszliśmy jednak tyle testów, że piłkarze mogli sobie pozwolić na chwilę radości. Radość po strzeleniu gola naprawdę trudno opanować, to nieodłączna część futbolu.

Przedstawiciele DFL zapewniają, że nie będą wyciągać żadnych konsekwencji od Herthy, bo zalecenia dotyczące stonowanej celebracji bramek nie miały formalnego charakteru i nie są częścią protokołu bezpieczeństwa. Natychmiast pojawiły się głosy, że to zbyt łagodne podejście, które zaowocuje coraz bardziej luzackim podejściem również do tych środków ostrożności, które mają naprawdę kluczowe znaczenie dla dokończenia ligowych rozgrywek. – Unikanie kontaktu to zalecenie, nie przepis. Nie będzie karane kartką, choć sędzia może zwrócić uwagę zawodnikowi, który się zapomni – zauważa Lutz Wagner, człowiek odpowiedzialny za pracę niemieckich sędziów.

Mimo wszystko występki piłkarzy Herthy to drobnostka, a nie powód do tego, by bić na alarm. Zgodził się z tym nawet Horst Seehofer, polityk CSU, obecnie minister spraw wewnętrznych w rządzie Angeli Merkel.

– Wznowienie Bundesligi zakończyło się całkowitym sukcesem – oznajmił Seehofer na łamach mediów. – Bohaterowie spotkań i ludzie odpowiedzialni za ich organizację zachowali się bez zarzutu. Pochwały należą się również kibicom. Profesjonalizm wszystkich osób zaangażowanych w powrót Bundesligi pozwala nam wierzyć, że radość z piłki nożnej i ochrona przez wirusem się nie wykluczają.

Co do kibiców, to aż tak zupełnie idealnie nie było. Podczas meczu Unionu Berlin z Bayernem Monachium policja musiała zawinąć kibica, który wspiął się na drzewo i stamtąd śledził piłkarskie widowisko. Znów mówimy jednak o incydencie w skali mikro. Podczas żadnego ze spotkań kibice nie zgromadzili się tłumnie przed stadionem, żeby stamtąd – bimbając sobie na obostrzenia – poprowadzić doping. Zresztą, jak dowiedział się BILD, specjaliście od wspinaczki po drzewach też nie grozi żaden mandat, skończy się na pouczeniu. Interwencja policji miała w tym przypadku raczej wymiar symboliczny. To był swoisty sygnał, że służby trzymają rękę na pulsie. I będą interweniować, w razie gdyby fani postanowili oblegać okolice stadionu albo ulubione knajpy.

Na razie największym skandalem pozostaje zatem niesławna wyprawa Heiko Herrlicha po krem nawilżający i pastę do zębów. Trener Augsburga dołączył już do zespołu po krótkiej izolacji i pokajał się za swoją kompromitację. – Przestrzegałem wszystkich zasad higieny zarówno podczas opuszczania hotelu, jak i poza nim. Nie mogę cofnąć swojego zachowania. Powinienem być wzorem dla drużyny.

Pytanie – ilu takich Herrlichów znajdzie się wśród trenerów i piłkarzy teraz, gdy wszyscy wrócili do domów?

To chyba najpoważniejszy egzamin dojrzałości dla całej bundesligowej społeczności. Czy zostanie zdany, dowiemy się podczas kolejnej serii testów, którym wszyscy zostaną wkrótce poddani. To już krok w nieznane.

***

Od strony sportowej, nie ma co się oszukiwać, niektóre spotkania nie stały na poziomie najwyższym z możliwych, choć w wielu rzecz jasna nie brakowało emocji. Statystyki mówią jednak same za siebie, weźmy choćby na tapet konfrontację Borussii Dortmund z Schalke 04 Gelsenkirchen. Gospodarze przebiegli w sumie 109 kilometrów, goście jeszcze o kilometr mniej. Dla ekipy BVB to wynik gorszy o siedem kilometrów od średniej, dla Schalke również. Jeżeli chodzi o intensywny bieg, zawodnicy Borussii wykonali takowych w 26. kolejce tylko 628. Wynik zdecydowanie niższy niż średnia z całych rozgrywek. I te dane można mnożyć.

Tempo gry pod pewnymi aspektami zbliżone do sparingu, podobnie jak atmosfera na opustoszałych trybunach.

To brak sił, a może kalkulacja?

Raczej to drugie. Kiedy spojrzymy sobie na spotkanie poniedziałkowe, to widać, że trenerzy, mądrzejsi o doświadczenia z soboty i niedzieli, pozwolili już swoim zawodnikom popracować na pełnych obrotach. Piłkarze Bayeru Leverkusen rozbili bank – 802 przypadki intensywnego biegu, w sumie 124 przemierzone kilometry. Wynik bardziej okazały niż w ostatniej kolejce przed pandemią koronawirusa, a rywale, czyli Werder Brema, wcale od „Aptekarzy” nie odstawali, też dali z wątroby. Można zatem zakładać, że pierwsze koty powędrowały już za płoty i im dalej w las, tym bardziej intensywność rozgrywanych spotkań będzie zbliżona do normalnej.

Drużyny, które na boisku zameldowały się w sobotę po prostu nie chciały przeszarżować. W gruncie rzeczy reakcja organizmów piłkarzy na powrót do gry była dla wszystkich sporą zagadką.

– Skłamałbym twierdząc, że nie byłem zdenerwowany przed meczem z Schalke – przyznał Carsten Cramer na łamach The Athletic. Cramer to jeden z dyrektorów BVB. – Zdenerwowany w sportowym sensie, bo to kluczowy dla nas mecz, zarówno jeżeli chodzi o pozycję w tabeli, jak i kwestię lokalnej rywalizacji. Ale martwiłem się również jak sprawdzi się cały plan powrotu do ligowych zmagań. Wiedziałem, że jesteśmy na świeczniku i ciąży na nas duża odpowiedzialność.

Szkoleniowcy z dość dużą ochotą podeszli do możliwości dokonania pięciu zmian. Jeśli podliczyć 26. kolejkę Bundesligi, wyjdzie średnio niespełna dziewięć zmian na mecz. Nie trzeba było długo czekać, by ta nowinka się przyjęła.

Naturalnie nie wpłynęło to na płynność meczów, ponieważ ograniczenia pozwalają tylko trzykrotnie przerwać spotkanie, jeśli pojawi się konieczność dokonania zmiany. Wręcz przeciwnie – mecze ostatniej kolejki były zdaniem niektórych zawodników toczone sprawniej niż zwykle. – Byłem zaskoczony, jak wiele jest na boisku krzyków, wrzasków i instrukcji. Po meczu piłkarze powiedzieli mi, że czują się bardziej zmęczeni niż zwykle, ponieważ mecz był rzadziej przerywany z powodu dyskusji z sędzią – stwierdził Markus Aretz, dyrektor Borussii Moenchengladbach. – W normalnym spotkaniu gorąca atmosfera powoduje więcej kłótni, a sędziowie chętniej sięgają po gwizdek, gdy tłum wyje z wściekłości. Musimy patrzeć na czas realnej gry, który znacząco wzrósł.

Co na to statystyki? 26. kolejka – 208 fauli. 25. – 190. Faktycznie nie chodzi zatem o to, że zawodnicy grali bardziej fair w tym sensie, że przestali faulować. Po prostu ich zachowanie po popełnionym przewinieniu uległo zmianie na lepsze. Na interesującą zależność zwrócił jednak uwagę Sean Ingle z Guardiana. – W 224 meczach Bundesligi przed kwarantanną, sędziowie odgwizdali o 151 fauli więcej drużynom gości i pokazali przyjezdnym o 62 żółte kartki więcej niż gospodarzom. W sobotę ta dysproporcja całkowicie się rozmyła. Nagle więcej żółtych kartek obejrzeli zawodnicy występujący u siebie.

Ciekawostką nawiązującą do powyższych danych jest fakt, że tylko jedno spotkanie ostatniej kolejki 1. Bundesligi zakończyło się zwycięstwem gospodarzy. To oczywiście wspomniane już derby Zagłębia Ruhry, gdzie Borussia rozgromiła Schalke. Za to na poziomie zaplecza ekstraklasy… ani jedna drużyna przyjezdna nie zdołała wywieźć ze stadionu oponenta kompletu punktów.

Przed Bundesligą cały czas zatem sporo pytań i zagadek do rozwiązania. Na pewno jednak Niemcy, na których w miniony weekend patrzył cały piłkarski świat, udźwignęli brzemię ciążącej na nich presji i udowodnili, że powrót piłki to żaden scenariusz z gatunku science-fiction, tylko kwestia odpowiednich procedur oraz organizacji. Ma to konkretne przełożenie na sytuację w pozostałych krajach Europy. W Hiszpanii przycichły głosy nawołujące absurdalnie, by ze wznowieniem ligi czekać na wynalezienie szczepionki. Ludzie odpowiadający za angielski „Projekt Restart” na każdym kroku powołują się na niemieckie doświadczenia.

Do euforii daleko, do celu jeszcze dalej, lecz poziom optymizmu naprawdę powędrował w górę.

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Francja

Kolejny francuski klub w poważnych tarapatach. Właściciel zapowiada wielką wyprzedaż

Paweł Marszałkowski
0
Kolejny francuski klub w poważnych tarapatach. Właściciel zapowiada wielką wyprzedaż
Niemcy

Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Aleksander Rachwał
4
Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Niemcy

Niemcy

Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Aleksander Rachwał
4
Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...