W poniedziałek piłkarze LaLiga odbyli pierwsze treningi w grupach na swoich obiektach. Tego samego dnia w klubach Premier League odbyła się pięciogodzinna wideokonferencja, na której wciąż obradowano na temat projektu powrotu do gry. Hiszpanie dzisiaj idą ścieżką wydeptaną przed Bundesligę – bez zgiełku mediów, bez poważniejszych tarć w federacji i bez wzajemnych zarzutów. LaLiga planuje wznowić rozgrywki 12 czerwca.
Jeszcze nie tak dawno w telewizji oglądaliśmy dramatyczne obrazki z Hiszpanii. Hale sportowe przerabiano z pomocą wojska na tymczasowe szpitale, policja ściśle kontrolowała ulice w celu wyłapania osób niestosujących się do zasad izolacji, krzywa wzrostu zarażeń koronawirusem rosła w zastraszającym tempie. Kilka tygodni później życie w Hiszpanii powoli wraca do choćby szczątkowej normalności. A jeśli coś wyznacza tam rytm tygodnia, to jest to rodzima liga piłkarska.
I ta się odradza. W poniedziałek piłkarze zameldowali się na treningach. Wreszcie mogli pracować w grupach – póki co wciąż zabronione są zajęcia w pełnym wymiarze osobowym, ale np. Real Madryt trenował w trzech turach po dziesięciu zawodników na każdej z nich. W kraj i w świat poszedł pierwszy impuls: wracamy.
– To wspaniały moment dla nas, dla środowiska piłkarskiego. Czujemy, że wykonaliśmy ważny krok. Natomiast piłkarze, sztaby trenerskie, wszyscy ludzie zainteresowani powrotem futbolu muszą być skupieni i ostrożni. Każdy etap wymaga czujności. A jeśli będziemy zachowywać te środki bezpieczeństwa, która już sobie założyliśmy, to właściwie niemożliwym jest, by złapać wirusa na boisku piłkarskim – mówi Javier Tebas, szef hiszpańskiej federacji.
Tebas jest dziś kluczową postacią dla tego, by cały proces powrotu przebiegał bez komplikacji. I prawdopodobnie dlatego Hiszpanom wraca się do gry łatwiej, niż chociażby Anglikom, bo władza piłkarska na Półwyspie Iberyjskim jest scentralizowana. Teoretycznie kluby hiszpańskiej pierwszej i drugiej ligi mają głos doradczy, ale ostatecznie Tebas mówi „idziemy w to” lub „nie ma szans, nie gramy”. To prezes skupia w rękach pełnię władzy. Inaczej jest w Premier League i w poniedziałek dostaliśmy to na tacy. Pięć godzin obrad na wideokonferencji, sześć klubów nadal ma obiekcje co do projektu powrotu ligi, ostatecznie udało się przyklepać wtorkową inaugurację zajęć grupowych, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Anglicy od kilku tygodni kręcili się za własnym ogonem. Zresztą nawet dziś gros piłkarzy zgłasza obiekcje. Danny Rose mówił, że rozmowy o powrocie Premier League są w tym momencie irracjonalne, wyraźne obawy zgłaszał chociażby Sergio Aguero. Callum Hudson-Odoi nic nie mówi, bo trafił do aresztu.
LaLiga radzi sobie też sprawniej, bo ma specjalne organy do zarządzania kryzysowego. Kluby nie muszą się zjeżdżać, prezesi nie muszą ślęczeć pół dnia nad Skype’m, bo zajmuje się tym specjalna grupa robocza złożona z dwunastu przedstawicieli. Z ramienia ekstraklasy delegowani są członkowie Realu, Barcelony, Betisu, Levante, Valencii i Vllarreal, Segunda Division reprezentują z kolei ludzie Deportivo, Cadiz, Las Palmas, Alcocron, Lugo oraz Almerii. Całej grupie roboczej przewodzi rzeczony Tebas, jego zastępcą jest Miguel Angel Gil Marin, prezes Atletico.
– Wszystkie różnice zawodowe i sportowe zostały odłożone na bok. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że hiszpański przemysł sportowy jest poważnie zagrożony i jeśli przy stole nadal będą się kłócić, to każdy klub finansowo ucierpi. Nie wyciekają żadne projekty opracowywane w grupie roboczej, nie ma żadnych plotek, żaden prezes nie wnioskuje o anulowanie sezonu. Media madryckie, które często krytykują politykę Tebasa, ostatnio są wyraźnie wyciszone – pisze Dermot Corrigan, specjalista od piłki hiszpańskiej w „The Athletic”.
LaLiga podejmuje relatywnie szybko decyzje w sprawie pomysłów na grę. Gdy Włosi zastanawiają się, czy przenieść ligę na południe, a Anglicy debatują nad graniem na neutralnych stadionach, Hiszpanie mówią od razu „stawiamy na model niemiecki, granie na obcych stadionach jest niewykonalne”. Tygodniowa izolacja drużyn przed powrotem do treningów, a później izolowanie piłkarzy w hotelach tuż przed meczami? Szybki wniosek biedniejszych klubów o to, by wycofać się z tego pomysłu? LaLiga przyznaje rację, zapominamy o sprawie, a jeśli ktoś będzie chciał (i miał na to kasę), to proszę bardzo. Pach-pach, żadnego brnięcia w dziwne rozterki i tracenia cennego czasu na kilkudniowe debaty o czymś, co zaraz zostanie zapomniane.
Wydaje się, że ładnie ujął to bloger Matt Slater – Premier League od dziesięciu tygodni ma „Dzień Świstaka”. LaLiga z kolei czekała na to, aż rząd poradzi sobie z epidemią i wychodzi z konkretnymi działaniami. I wcale nie dziwimy się, jeśli to Hiszpanie będą drugą z TOP5 lig europejskich (po Niemcach), którzy oficjalnie rozpoczną granie w erze koronawirusa.
fot. NewsPix