Niektórzy wierzą, że gdyby nie urazy, to stawałby w jednym rzędzie z całym peletonem goniącym Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Czy mają rację? Czort wie, nie jesteśmy wróżkami. Fakty są jednak takie, że kontuzje hamują Marco Reusa już od kilku dobrych lat. Tym razem problemy ze stopą prawdopodobnie wyautują go z gry do końca sezonu, a – co za tym idzie – utrudnią Borussii Dortmund walkę o mistrzostwo Niemiec. Choć patrząc na popis Juliana Brandta w starciu z Schalke tego ostatniego pewni nie jesteśmy.
Historia urazów Reusa na Transfermarkcie przypomina nieczyszczoną skrzynkę mailową, na którą schodzą megabajty spamu w ilości hurtowej. Przeklikanie się przez tę rubrykę trochę zajmuje. Tylko w tym sezonie Niemiec stracił trzynaście spotkań przez problemy mięśniowe czy inne kłopoty ze zdrowiem. Kompletna lista (choć przypuszczamy, że mogło tu coś jeszcze komuś umknąć) wygląda następująco:
Wyżej wymienione są jedynie spotkania, które stracił na rzecz gry w klubie. A dorzućmy do tego opuszczone wielkie imprezy. I to takie, które wspomina się latami i które zostawiają w domu pamiątki w postaci medali. Wspomnijmy chociażby rok 2014 – Reus był w dobrej formie w sezonie poprzedzającym mundial, był już w wąskiej kadrze Joachima Loewa na wyjazd do Brazylii. Die Mannschaft mieli rozegrać ostatni sparing przed turniejem, a rano lecieć na drugi koniec świata. Reus nie poleciał, w sparingu uszkodził więzadła w stawie skokowym. Mógł tylko bezradnie uderzać ręką w murawę. Miesiąc później jego koledzy przywieźli z Brazylii złote medale i puchar mistrzów świata.
Dwa lata później Loew widział w nim lidera linii pomocy Niemców na Euro 2016. – Bardzo się rozwinął jako piłkarz. Stać go na to, by być kluczową postacią tej kadry – mówił selekcjoner. I znów nie mógł z niego skorzystać na turnieju. Reus został w domu, Niemcy odpadli w półfinale. Pojechał dopiero na mundial w Rosji, gdy jego zespół nie wyszedł z grupy.
– Nie mogę się frustrować z powodu tych ciągłych urazów. Przez kilka dni możesz się wkurzać i każdy to zaakceptuje. Ale miałbym marudzić przez tygodnie? Albo i miesiące? Zatraciłbym się w tym, to w niczym nie pomaga – sam Reus: – Owszem, to ludzka rzecz, że czasami rozmyślam o tym, co przeszło mi koło nosa. Ale nawet jeśli bardzo tego żałuję, to pomyśl sobie, co straciłbym, gdybym zamiast koncertować się na tym, co przede mną, skupiałbym się na tym, co straciłem. Co mogę zrobić? Skupić się na przyszłości.
Problem w tym, że w jego przypadku przyszłość zawsze wygląda tak samo. Zawsze coś zaboli w mięśni, zawsze coś chrupnie w kostce, zawsze coś strzeli w kolanie. Nawet jeśli przerwa spowodowana urazem trwa tydzień, to i tak wytrąca go z rytmu. A jeśli pauza trwa miesiącami, to sprawa robi się poważna nie tylko dla zawodnika, ale i dla klubu, który musi łatać dziurę ad hoc.
Wygląda na to, że Lucien Favre i w tym sezonie będzie musiał radzić sobie bez Reusa. Pomocnik nie mógł wystąpić w pierwszym meczu po restarcie Bundesligi przeciwko Schalke, na pewno nie zagra też z Bayernem, a „Bild” donosi, że prawdopodobnie wypadnie też i do końca sezonu. Wszystko przez problemy ze stopą. Niemiec czuje ból nawet przy zwykłych podaniach, nie ma mowy nawet o uderzaniu na bramkę. Teraz jest pod obserwacją, Favre chce mu dać trochę czasu, ale uraz ciągnie się za nim już od trzech miesięcy. Czas kupiony przez pandemię koronawirusa nie wystarczył.
Borussia – na jej szczęście – nie zostaje z ręką w nocniku. Objawieniem starcia z Schalke był Julian Brandt, który niemal idealnie wszedł w buty Reusa i to z meczów, w którym ten naprawdę zdradzał potencjał na ścisłą światową czołówkę. Jeśli młodszemu koledze uda się utrzymać ten poziom na przestrzeni następnych miesięcy, to brak Reusa nie powinien być tak odczuwalny. Zwłaszcza, że do zdrowia wraca Jadon Sancho, w środku pola można zmieścić zatem młodziutkiego Giovanniego Reynę, od biedy bliżej centrum boiska można przesunąć też Thorgana Hazarda. Pościg za Bayernem nie musi być zakończony w momencie, w którym Reus znów trafia na kozetkę.
– Kontuzje nauczyły mnie czerpać radość z czasu, gdy jestem na boisku z chłopakami – mówił niedawno sam Reus. Kibice żartują, że to profesjonalny pacjent, który okazyjnie pojawia się na boisku. Ale tak po ludzku nam go po prostu żal, bo musi czuć się jak podczas egzaminu na prawo jazdy, gdy egzaminator ma pod nogą pedał od hamowania. Jemu też ciągle ktoś naciska hamulec.
fot. NewsPix