Gdy dwa dni temu stało się jasne, że Sebastian Vettel po sezonie 2020 pożegna się z Ferrari, od razu zaczęto zastanawiać się, kto zastąpi go we włoskiej ekipie. Padały różne nazwiska, jednak faworytem mediów od początku był Carlos Sainz, szósty kierowca ubiegłego sezonu. I faktycznie, Ferrari szybko ogłosiło, że to właśnie Hiszpan trafi do tej ekipy w kolejnym roku. Jego odejście z McLarena pociągnęło za to kolejne ruchy transferowe.
Sainz to logiczny ruch. Kierowca wciąż stosunkowo młody (we wrześniu skończy 26 lat), utalentowany i taki, który nie będzie miał problemu z tym, że w swojej ekipie zostanie co najwyżej numerem dwa. Nową jedynką Ferrari na pewno zostanie bowiem Charles Leclerc, który niedawno podpisał kontrakt obowiązujący do końca 2024 roku. Włosi wierzą w Monakijczyka, a ten swoje możliwości demonstrował już w poprzednim sezonie.
Sainz zresztą też rok 2019 uznać musiał za niezwykle udany. W stawce F1, w której w walce o najwyższe lokaty liczą się trzy zespoły i sześciu kierowców, zdołał przebić się na szóste miejsce. Zgarnął 96 punktów, jeździł odważnie, a w GP Brazylii stał nawet na podium po raz pierwszy w karierze. Wszystko to po frustrującym początku, gdy w trzech pierwszych startach nie zdobył ani jednego punktu. Gdy już jednak odnalazł właściwy rytm, szło mu naprawdę świetnie.
Nic dziwnego, że to właśnie po Sainza sięga Ferrari. Na piłkarskie warunki byłby to transfer gościa wyróżniającego się w Sampdorii do ekipy takiej jak Inter. Bo Juventusem w ostatnim czasie jest Mercedes, status Ferrari nieco za to przyblakł. Sainz ma pomóc w jego odbudowaniu.
– Jestem zaszczycony, mogąc ogłosić, iż od sezonu 2021 Carlos dołączy do naszego zespołu. W ciągu pięciu sezonów w F1 udowodnił swój talent i pokazał, że ma umiejętności, aby idealnie odnaleźć się w naszej rodzinie. Ferrari rozpoczyna nowe rozdanie, którego celem jest powrót na szczyt Formuły 1. Przed nami długa i trudna podróż. Wierzymy, że talent i osobowość Charlesa oraz Carlosa, czyli najmłodszego duetu zespołu w ostatnich 50 latach, jest najlepszym możliwym zestawieniem – mówili włodarze zespołu.
Oświadczenie wydał też Sainz. – Jestem szczęśliwy, że będę mógł ścigać się dla Ferrari od 2021 roku. Czuję podekscytowanie na myśl o mojej przyszłości z tym zespołem. Przede mną jednak wciąż ważny rok z McLarenem – pisał. A znacznie dłuższym dziękował swojej jeszcze obecnej ekipie. – Od pierwszego dnia w Wielkiej Brytanii, każdy członek tej wspaniałej rodziny sprawiał, że czułem się tu jak w domu. Niektóre osoby pomogły mi nawet znaleźć i urządzić mieszkanie. Od razu widziałem, że sponsorzy, zarząd, załoga, udziałowcy i fani wszyscy płyną tą samą łodzią.
Odejście Sainza z McLarena, które nastąpi po sezonie, od razu pociągnęło za sobą kolejny ruch – brytyjska ekipa zakontraktowała Daniela Ricciardo, który tym samym pożegna się z Renault. Ruch ten władze zespołu określiły jako „kolejny krok w długoterminowym planie rozwoju”. Dla Australijczyka to mały sportowy awans, choć, biorąc pod uwagę, że jeszcze w 2018 roku jeździł w Red Bullu, wciąż nie jest to poziom, na którym mógłby być, gdyby wykorzystywał w pełni swój potencjał.
Odejście Ricciardo oznacza oczywiście, że wolny fotel dla kierowcy będzie mieć Renault. Na dziś spekuluje się o dwóch wielkich nazwiskach – są to Fernando Alonso, który miałby tym samym wrócić do F1, oraz Sebastian Vettel. Tyle tylko, że Niemiec stawia ponoć wszystko na jedną kartę, licząc na angaż w rozdającym rzeczone karty Mercedesie. Oczywistym jest, że chciałby w ten sposób powalczyć o tytuł mistrza świata. Jeśli angażu w aktualnie najlepszym zespole nie dostanie, ma skończyć karierę – tak przynajmniej donoszą niemieccy dziennikarze.
Teoretycznie wydaje się, że byłby to ruch abstrakcyjny. W praktyce – Toto Wolff, szef ekipy, mówił niedawno, że „Sebastian mógłby być atutem dla każdego zespołu”, a w przyszłości „musimy brać pod uwagę rozwój aktualnej sytuacji”. Możliwe więc, że przetasowanie w Formule 1 sprawi, że za rok dostaniemy najciekawszy sezon od lat. Przyznamy, że nie obrazilibyśmy się, gdyby tak się właśnie stało.
Fot. Newspix