Reklama

Taktyka? A co to takiego? Dziesięć meczów, które wymknęły się spod kontroli

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

03 maja 2020, 12:51 • 10 min czytania 15 komentarzy

Dokładnie 21 lat temu odbył się jeden z najbardziej zwariowanych meczów w dziejach Serie A. Na Stadionie Olimpijskim w Rzymie stanęły przeciwko sobie ekipy AS Romy oraz Interu Mediolan. Obie drużyny były wówczas dowodzone przez trenerów, którzy nie bali się odpiąć taktycznych wrotek. Z jednej strony – znany z zamiłowania do ofensywy Zdenek Zeman. Z drugiej – nieobliczalny Roy Hodgson. Konfrontacja tych szkoleniowców po prostu musiała zaowocować szalonym rezultatem, ale efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Ronaldo, Baggio, Totti, Delvecchio i reszta ferajny zgotowali widzom naprawdę niezapomniane widowisko.

Taktyka? A co to takiego? Dziesięć meczów, które wymknęły się spod kontroli

Okrągła rocznica tego, co tu dużo mówić, kultowego spotkania to całkiem niezła okazja, żeby przypomnieć sobie nie tylko ten, ale i kilka innych szalonych meczów z czołowych europejskich lig. Wybraliśmy dla was dziesięć spotkań z co najmniej dziewięciobramkowym dorobkiem, którymi warto sobie umilić tę leniwą niedzielę. Postawiliśmy na mecze wyrównane, z dramaturgią – omijaliśmy natomiast pogromy, spotkania toczone do jednej bramki.

No dobra, lecimy!

(Premier League; 2004 rok) TOTTENHAM HOTSPUR 4:5 ARSENAL FC

Reklama

Na początek Premier League i słynne derby Londynu, konfrontacja Arsenalu z Tottenhamem w sezonie 2004/05. Dla „Kanonierów” był to bardzo trudny moment. Kilka tygodni wcześniej Manchester United przełamał ich niezwyciężoną passę w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach, co mocno podcięło skrzydła podopiecznym Arsene’a Wengera. Zaczęli oni sezon od ośmiu zwycięstw w dziewięciu kolejkach i wydawało się, że nikt nie zdoła ich powstrzymać przed obroną tytułu mistrzowskiego w Premier League. Ale po porażce z „Czerwonymi Diabłami” londyńska ekipa najmniej zremisowała z Southampton, potem z Crystal Palace.

Piłkarze Tottenhamu na pewno zdawali sobie sprawę, że jeżeli kiedyś ma się być dogodna okazja do sprania lokalnym rywalom skóry, to teraz. Dlatego spotkanie na White Hart Lane rozpoczęli dość odważnie, no i po nieco ponad trzydziestu minutach gry wyszli na prowadzenie. Wydawało się wówczas, że kryzys „Kanonierów” jest naprawdę głęboki.

Ale od czego ma się w zespole gwiazdy?

Tuż przed przerwą Thierry Henry wyrównał stan meczu w fenomenalnym stylu. Natomiast po przerwie spotkanie kompletnie wymknęło się już obu trenerom spod kontroli. W 60 minucie gry goście prowadzili już 3:1, by po minucie dopuścić Tottenham do trafienia kontaktowego. Kilka chwil później Fredrik Ljungberg znów zapewnił Arsenalowi oddech, ale znów tylko na moment, ponieważ do siatki trafił Ledley King. Ostatecznie jednak „Kogutom” nie wystarczyło sił do skutecznego pościgu. Polegli 4:5. Jose Mourinho, szkoleniowiec Chelsea, nie omieszkał zakpić sobie z tego rezultatu. – 4:5? Oni na pewno grali w piłkę, a nie w hokeja?

(Ligue 1; 2009) OLYMPIQUE LYON 5:5 OLYMPIQUE MARSYLIA

Reklama

Czas na jeden z najpiękniejszych meczów w najnowszej historii francuskiej ekstraklasy. 8 listopada 2009 roku Olympique Lyon podjął przed własną publicznością Olympique Marsylia. Spotkanie zapowiadało się nader ciekawie, ponieważ obie drużyny w sezonie 2009/10 rywalizowały o mistrzostwo kraju. To był bowiem jeszcze czas, gdy ekipa Paris Saint-Germain tułała się w środku tabeli.

Zaczęło się od mocnego uderzenia – już w trzeciej minucie spotkania Miralem Pjanić w swoim stylu odpalił bombę pod poprzeczkę, nie dając najmniejszych szans Steve’owi Mandandzie, który strzegł dostępu do bramki marsylczyków. Okazało się jednak, że dla Lyonu to miłe złego początki. Po siedemdziesięciu ośmiu minutach spotkania na stadionowym zegarze widniał rezultat 2:4 i wszystko wskazywało na to, że goście odniosą bardzo ważny dla układu tabeli triumf na Stade de Gerland. Wtedy jednak do akcji wkroczył Lisandro Lopez, który wpakował do siatki dwie sztuki, doprowadzając tym samym do wyrównania.

Kibice mieli pełne prawo się spodziewać, że trafienie Lopeza na 4:4 to już ostatni ekscytujący akcent tego niezwykłego spotkania. Tymczasem najciekawsze miało dopiero nadejść.

W pierwszej minucie doliczonego czasu gry Michel Bastos wyprowadził Lyon na prowadzenie, wykorzystując kompletną dezorganizację w defensywnych szeregach Marsylii. Teraz to goście rzucili się desperacko do walki o wyrównanie, ignorując triumfalne śpiewy płynące z trybun. No i rzeczywiście okazało się, że kibice Lyonu (a także właściciel klubu) zdecydowanie za wcześnie rozpoczęli świętowanie. W ostatnich sekundach spotkania Jérémy Toulalan przypadkowo wpakował piłkę do własnej bramki, ustalając wynik meczu na 5:5. Ostatecznie Olympique Marsylia sięgnął w tamtych rozgrywkach po mistrzostwo kraju, a imiennicy z Lyonu musieli się tym razem zadowolić srebrnymi medalami.

(Bundesliga; 2015) BAYER LEVERKUSEN 4:5 VFL WOLFSBURG

Zawodnicy Bayeru Leverkusen do starcia z Wolfsburgiem w sezonie 2014/15 przystępowali ze statusem drużyny niepokonanej przed własną publicznością. Oczywiście nie oznacza to, że „Aptekarze” u siebie tłukli wszystkich jak leci. Często remisowali, niekiedy zresztą w dość rozczarowującym stylu. Ale po dwudziestu ligowych kolejkach nie mieli na koncie ani jednej porażki u siebie i to jest fakt. Piłkarze Wolfsburga postanowili jednak popsuć gospodarzom tę statystykę.

Właściwie już po trzydziestu minutach spotkania wyglądało na to, że na BayArena wszystko jest jasne. Goście prowadzili aż 3:0 po dwóch bramkach Basa Dosta oraz efektownym trafieniu Naldo. Defensywa Bayeru spisywała się po prostu kompromitująco, z bramkarzem Berndem Leno włącznie. Dost królował w szesnastce, Kevin De Bruyne był nieuchwytny.

Pozamiatane? Otóż nie.

De Bruyne nie był bowiem jedną z przyszłych gwiazd Premier League, które tamtego dnia pojawiły się na stadionie w Leverkusen. Gospodarze mieli w swoich szeregach Heung-min Sono. Hat-trick Koreańczyka pozwolił Bayerowi utrzymać kontrakt z Wolfsburgiem. Na osiemnaście minut przed końcem spotkania Karim Bellarabi popisał się natomiast fenomenalnym przyspieszeniem i zdobył wyrównującego gola. Przyjezdni mieli już trzy punkty w kieszeni, a nagle to gospodarze zaczęli wyglądać na drużynę, która jest bliżej zwycięstwa.

Po trafieniu Bellarabiego spotkanie się zauważalnie uspokoiło. Trafiony w miękkie podbrzusze Wolfsburg wyhamował, Bayer też nie forsował tempa. Ale tak spektakularny mecz nie mógł się doczekać nudnej puenty. Właściwie w ostatniej akcji meczu Bas Dost zdobył swojego czwartego gola, pieczętując zwycięstwo „Wilków”.

Wolfsburg ostatecznie skończył Bundesligę na drugim miejscu w tabeli, tylko za plecami Bayernu Monachium.

(La Liga; 1998) UD SALAMANCA 5:4 ATLETICO MADRYT

Cztery gole w przegranym meczu? Tak, to możliwe. W 1998 roku takiej sztuki dokonał Christian Vieri, który wpakował cztery trafienia w starciu z Salamanką, ale koniec końców gospodarze wspólnymi siłami przelicytowali włoskiego goleadora i zwyciężyli 5:4.

Vieri w sezonie 1997/98 wywalczył tytuł króla strzelców hiszpańskiej ekstraklasy, zdobył 24 bramki w dwudziestu czterech ligowych występach. Ale jego pobyt w stolicy Hiszpanii potrwał tylko jeden sezon i trudno go uznać za udany. Mistrzowie Hiszpanii z 1996 roku zajęli rozczarowującą, siódmą lokatę w lidze i już było dość wyraźnie widać, że ten wariacki projekt chyli się pomału ku upadkowi. Po latach Vieri przyznał zresztą, że wybrał Atletico wyłącznie dla pieniędzy. Był już dogadany z Juventusem, który oferował mu dwa miliony lirów rocznej wypłaty. Właściciel Atletico, kontrowersyjny Jesús Gil, przelicytował turyńczyków z właściwym sobie rozmachem, podbijając stawkę prawie dwukrotnie. Na sukces drużyny się to nie przełożyło, ale akurat do włoskiego napastnika trudno mieć o to pretensje.

(Serie A; 2005) PARMA FC 6:4 AS LIVORNO

Trzydziesta czwarta kolejka Serie A, sezon 2004/05. Z jednej strony pogrążona w organizacyjno-finansowych tarapatach Parma, plasująca się w strefie spadkowej. Z drugiej zaś Livorno, dość bezpiecznie ulokowane w środku tabeli, a nawet marzące jeszcze o udziale w europejskich pucharach. Nie brzmi to jak zapowiedź szczególnie epickiego widowiska, lecz 1 maja 2005 roku Alberto Gilardino i Cristiano Lucarelli zadbali o to, by kibice zgromadzeni na Stadio Ennio Tardini się nie nudzili.

Cztery gole Gilardino, cztery Lucarellego. Ostatecznie wyścig o tytuł capocannoniere wygrał jednak ten drugi, choć w omawianym starciu jego drużyna została pokonana. Snajper Livorno zgromadził w sumie 24 trafienia, napastnik Parmy zdobył o jedną bramkę mniej.

(Premier League; 2016) SWANSEA CITY 5:4 CRYSTAL PALACE

Kolejne spotkanie drużyn być może nie z pierwszych stron gazet, ale bez wątpienia gwarantujących wielkie emocje.

Drużyna Swansea miała za sobą wręcz katastrofalny start sezon 2016/17. „Łabędzie” zwyciężyły pierwszy mecz ligowy, by w kolejnych jedenastu spotkaniach zanotować aż osiem porażek i trzy remisy. Zanosiło się, że walijska drużyna z hukiem zleci z Premier League. I niewykluczone, że tak by właśnie było, gdyby nie udało się odwrócić losów starcia z Crystal Palace. Londyńczycy w osiemdziesiątej czwartej minucie spotkania wyszli na prowadzenie 4:3 i można powiedzieć, że opanowali sytuację na Liberty Stadium.

Wtedy jednak przypomniał o sobie instynkt strzelecki Fernando Llorente. Hiszpański dryblas zdobył dwie bramki w doliczonym czasie gry i sprawił, że trzy punkty zostały w Swansea. Jeszcze trochę potrwało, nim klub Łukasza Fabiańskiego wyszedł na prostą, ale ostatecznie udało się „Łabędziom” pozostać na najwyższym poziomie rozgrywek.

– Jeżeli nie potrafimy przez sześć minut obronić wyniku 4:3, to coś jest z nami nie tak – wściekał się Alan Pardew, szkoleniowiec Crystal Palace. Stracił robotę kilka tygodni później.

(Ligue 1; 1998) OLYMPIQUE MARSYLIA 5:4 MONTPELLIER 

Trzecia kolejka francuskiej ekstraklasy, sezon 1998/99. Ekipa Olympique’u Marsylia pomału podnosi się z kolan, na które powaliła ją afera korupcyjna na początku lat dziewięćdziesiątych. W składzie l’OM przyszłe i obecne gwiazdy europejskiego futbolu. Blanc, Pires, Gallas, Roy, Bravo. Na ławce Christophe Dugarry. Ekipa, której naprawdę nie wypada przegrywać 0:4 u siebie z Montpellier po trzydziestu czterech minutach spotkania. Zresztą – czy komukolwiek wypada?

Kibice zgromadzeni na Stade Vélodrome bezlitosnymi gwiazdami pożegnali marsylską drużynę, gdy ta schodziła na przerwę z bagażem czterech straconych goli. Na domiar złego początek drugiej połowy nie zwiastował zmiany rezultatu. Minęło pięć, dziesięć, piętnaście minut. Stadionowy zegar wciąż był bezlitosny dla gospodarzy, niewzruszenie wskazując wynik 0:4.

W sześćdziesiątej pierwszej minucie Florian Maurice trafił do siatki. „Honorowy gol”, pomyśleli kibice Olympique’u.

Trzy minuty później bramkę dorzucił Dugarry. „O, wreszcie im się zachciało biegać. Chociaż wstydu nie będzie”.

Po paru chwilach Dugarry zanotował kolejne trafienie i nagle to przyjezdni znaleźli się pod presją, a marsylczycy – wyraźnie napędzeni kolejnymi trafieniami – kompletnie zdominowali przebieg spotkania. Ostatecznie gospodarze odrobili straty i zwyciężyli 5:4. Decydującą bramkę zdobył Laurent Blanc, wykorzystując rzut karny w samej końcówce spotkania. Zawstydzająca klęska przepoczwarzyła się niespodziewanie w piękne zwycięstwo.

(Bundesliga; 2017) RB LIPSK 4:5 BAYERN MONACHIUM

Cóż to było za meczycho!

Wiadomo, że Bayern o nic już w momencie tego starcia nie walczył, mistrzostwo Niemiec w sezonie 2016/17 Bawarczycy mieli po prostu w kieszeni. Ale drużyna RB Lipska ewidentnie coś chciała mocarzom z Monachium zasygnalizować swoim występem i wyszła na starcie z Bayernem niezwykle zmotywowana. Tym bardziej że akurat gospodarze mieli jeszcze o co walczyć.

Chcieli skończyć sezon na drugiej lokacie. Ustawić się w roli głównych pretendentów do tronu.

Pisaliśmy na Weszło: „4:5… Beniaminek vs mistrz. Aż trudno powiedzieć coś mądrego o meczu, który przebiega w tak zwariowanych okolicznościach. Jak walka dwóch znakomitych pięściarzy, którzy raz za razem wymieniają się ciosami, a finisz będzie dopiero wtedy, gdy któryś z nich z wycieńczenia padnie już na deski. Tak – to było zdecydowanie meczycho przez wielkie „M”. Nas cieszy przede wszystkim to, że do swojej kolekcji kolejnego gola dołożył Robert Lewandowski, który ma w tej sytuacji już 30 trafień w tym sezonie, co – po pierwsze – daje mu pozycję lidera w klasyfikacji strzelców, a po drugie – miejsce w annałach.

Swoje zrobił jednak również Pierre-Emerick Aubameyang, którego bramka uratowała punkt dla Borussii Dortmund w wyjazdowym starciu z Augsburgiem. (…) Gabończyk ma dziś prawo być nie w sosie, bo choć na listę strzelców się wpisał, to wciąż musi oglądać plecy Lewandowski. Stan na dzisiaj: 30 do 29 na korzyść naszego rodaka”.

Jak wiemy – wyścig Lewandowskiego z Aubameyangiem ostatecznie skończył się niepomyślnie dla Polaka. Bayern wziął mistrzowską paterę, lecz armatka dla najlepszego strzelca ligi przypadła snajperowi BVB.

(La Liga; 2018) LEVANTE UD 5:4 FC BARCELONA

Tak, to był mecz o pietruszkę, ponieważ Barcelona miała już zapewniony mistrzowski tytuł, a Levante nie musiało się martwi o utrzymanie. Ale i tak wypada wyróżnić dokonanie ekipy Granotas. Cholera, no nie co dzień prowadzi się z Barceloną 5:1. Katalończycy w naprawdę marnym stylu wypuścili z rąk szansę na zakończenie sezonu bez porażki.

(Serie A; 1999) AS ROMA 4:5 INTER MEDIOLAN

No i wreszcie pora na spotkanie, od którego zaczęliśmy całą opowieść. 3 maja 1999 roku AS Roma stoczyła doprawdy kapitalny bój z Interem Mediolan. Naszpikowana gwiazdami ekipa gości wiosną tamtego roku zawodziła na całej linii, przegrywała mecz za meczem, często w żenującym stylu. Massimo Moratti w swoim stylu zmieniał trenerów jak rękawiczki, poszukując właściwego człowieka do ogarnięcia mediolańskiego gwiazdozbioru. Z perspektywy czasu można już powiedzieć, że żadnemu szkoleniowcowi się to w tamtym czasie nie udało, ale nawet pomimo kompletnego bałaganu w klubie gwiazdom Interu zdarzało się od czasu do czasu zagrać wielki mecz.

Starcie z Romą bez wątpienia należy do tych niezbyt licznych przypadków, gdy ofensywa Interu hulała jak należy.

Rzymianie nie pozostawali gościom dłużni, też jadowicie ich kąsali, lecz summa summarum ani razu nie udało im się wyjść na prowadzenie. Inicjatywa wciąż należała do Nerazzurrich. Kapitalnie rozgrywał Baggio, środkową strefę trzymał w garści Simeone, z przodu dokazywali Ronaldo i Zamorano. Co tu dużo mówić – Inter dysponował taką paczką, że Youri Djorkaeff – mistrz świata z 1998 roku – pojawił się na boisku z ławki rezerwowych.

Skończyło się wynikiem 4:5. Trafienie na wagę zwycięstwo zdobył wspomniany Simeone na trzy minuty przed końcem spotkania. Lecz w tabeli Inter uplasował się dopiero na ósmej lokacie, podczas gdy Roma zajęła piąte miejsce. Mediolańczycy byli wówczas jedną z dwóch drużyn z czołowej dziesiątki Serie A, która nie wywalczyła kwalifikacji do europejskich pucharów. Złote czasy dla calcio.

FOT. NEWSPIX.PL

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

15 komentarzy

Loading...