Angielskie media w dobie pandemii nie zwalniają tempa i regularnie podsycają spekulacje o gigantycznych transferach, które miałby dokonać się już w najbliższym czasie. Klubem tradycyjnie będącym w centrum zainteresowania brytyjskich brukowców jest rzecz jasna Manchester United. Wiceprezes wykonawczy “Czerwonych Diabłów”, Ed Woodward, postanowił dość gwałtownie odciąć się od tego rodzaju plotek. I przy okazji przedstawił interesujący pogląd na najbliższą przyszłość transferowego rynku.
Biznes jak zwykle? Stara brytyjska maksyma tym razem niekoniecznie musi znaleźć zastosowanie w nowej piłkarskiej rzeczywistości.
– Nikt nie powinien mieć złudzeń odnośnie skali wyzwania, przed jakim dzisiaj wszyscy stoimy – mówił Woodward podczas specjalnej wideokonferencji, cytowanej przez BBC. – Tego lata transferowy rynek może być niezwykły dla wszystkich klubów, włącznie z Manchesterem United. Naszym priorytetem jak zawsze jest sukces zespołu, ale potrzebujemy spojrzeć na sprawę w szerszym obrazku, zanim zaczniemy w ogóle rozmawiać o powrocie do normalności. Nie potrafię się pozbyć uczucia, że spekulacje o ruchach transferowych opiewających na setki milionów funtów są dziś po prostu oderwane od rzeczywistości.
Woodward odniósł się także do kwestii wznowienia rozgrywek ligowych. – Chcemy, żeby Manchester United powrócił do gry jak najszybciej to możliwe w bezpiecznych warunkach. Mam nadzieję, że sezon uda się dokończyć. Jesteśmy w stałym kontakcie z przedstawicielami rządu.
Wiceprezes “Czerwonych Diabłów” podkreślił również, że duża dywersyfikacja partnerów komercyjnych klubu pozwala na razie Manchesterowi przechodzić suchą stopą przez kryzys związany z pandemią koronawirusa. Ale nawet taka potęga jak United długo w obecnych warunkach nie pociągnie. Stąd coraz głośniej mówi się na Wyspach o konieczności powrotu do ligowych zmagań.
W tej chwili najczęściej podawaną datą powrotu Premier League jest 8 czerwca.
Jak miałoby to wyglądać?
Na razie władze związków sportowych dyskutują na ten temat z rządem, o czym szeroko informował brytyjski Times. Nie ma żadnych szans, by którekolwiek z 92 spotkań, jakie zostały do rozegrania, odbyło się z udziałem publiczności. Plany są takie, by mecze organizować na kilku wybranych i odpowiednio przygotowanych do tego stadionach. W tej chwili media spekulują o górnym limicie 400 osób, które mogłyby zostać zaangażowane w organizację meczu. Wliczani są w to oczywiście nie tylko zawodnicy i przedstawiciele klubów, ale również pracownicy obsługi stadionowej, dziennikarze, służby sanitarne i tak dalej. Wstępne plany zakładają, że KAŻDA osoba pracująca przy organizacji meczu Premier League miałaby zostać najpierw poddana badaniom na obecność koronawirusa.
– Doskonale zdajemy sobie sprawę, że futbol nie wróci do normalności dopóty, dopóki na trybunach nie pojawią się znów kibice – komentował te pogłoski Ed Woodward. – Zdajemy sobie jednak sprawę, że przez jakiś czas czekają nas mecze bez udziału widzów. Trzeba to zaakceptować.
Co ciekawe, do brytyjskich planów powrotu do gry w bardzo sceptyczny sposób odniósł się Just Spee, szef Holenderskiej Federacji Piłkarskiej. Jak wiadomo, Eredivisie to pierwsze rozgrywki w Europie, które zostały po prostu anulowane. Spee zdaje się ten sam model doradzać Anglikom. – Władze Premier League trzymają się resztek nadziei na dokończenie sezonu, ale prawda jest taka, że szanse na to są obecnie minimalne. Potrzeba wielu tygodni, żeby dograć dziewięć brakujących kolejek. Zabraknie na to czasu. Kolejne kroki są odkładane z tygodnia na tydzień. Kwestia powrotu do gry wydaje mi się mało realistyczna.
Biorąc pod uwagę, jak olbrzymie straty finansowe może nieść za sobą anulowanie sezonu, tego rodzaju głosy w Premier League są rzadkością. Z tłumu wyłamała się Karren Brady, wiceprezes West Hamu United.
– Piłkarze będą mogli dbać o formę w domu. Ale jeśli nadal obowiązują wymogi dystansu społecznego, normalny trening fizyczny, typowy pod kątem meczów, nie będzie w najbliższym czasie możliwy. Nie można przecież grać piłkę wyłącznie w odległości dwóch metrów od siebie. Jak więc będą przygotowani gracze, jeśli sezon się rozpocznie, jak wszyscy mamy nadzieję, do połowy czerwca? – zastanawiała się Brady na łamach The Sun. – Wszyscy na stadionie, a nawet w przypadku zamkniętych trybun to jest około 300-500 osób, w tym ochrona, personel, służby medyczne, zawodnicy, sędziowie i media, będą musieli mieć kontrolę temperatury, wypełniać kwestionariusze zdrowotne i zachowywać dystans społeczny. Wszystko to jest wykonalne, ale co w sytuacji, jeśli piłkarz odniesie kontuzję? Gdzie go wyślemy? To nie może być szpital państwowy, bo te i tak są już pod presją. Co zatem w takiej sytuacji?
Fakt, mnóstwo tych pytań. Ułatwieniem w poszukiwaniu odpowiedzi mogą się jednak okazać prognozy finansowe dla angielskich klubów. Z informacji przekazywanych przez BBC wynika jasno: – Bez futbolu nie ma dochodów z biletów, nie ma umów sponsorskich. Jeżeli sezon nie zostanie dokończony, kluby będą winne telewizji prawie miliard funtów.
Do tego dochodzi kwestia cięć w zarobkach piłkarzy. Jeżeli komuś się wydaje, że w Polsce były z tym jakieś zawirowania, ten nie śledzi uważnie debaty, jaka przetacza się przez Wyspy Brytyjskie. Społeczeństwo wścieka się na zawodników, którzy grymaszą, gdy w kryzysowej sytuacji pojawia się konieczność rezygnacji z części zarobków. Z kolei piłkarze oburzają się, że opinia publiczna obrała sobie ich za cel i czują się potraktowani nieuczciwie. Ciekawe światło rzucają na tę kwestię dziennikarze The Athletic: – Część piłkarzy nie może sobie pozwolić na obniżkę zarobków o 25 czy 33% z prostej przyczyny – ich koszty życia to jakieś 80% ich wypłat. Wielu zawodników tonie w długach. Są uzależnieni od hazardu, wydają więcej, niż potrafią zarobić. Ich majątek dzielony jest z powodu rozwodów i alimentów.
Jakkolwiek nie zostanie rozwiązana kwestia powrotu do rozgrywek, z jednym Ed Woodward bez wątpienia ma całkowitą rację. Hasło “biznes jak zwykle” na jakiś czas trzeba włożyć między bajki. Podobnie jak pogłoski o transferze Harry’ego Kane’a do Manchesteru United za 200 milionów funtów.
Fot.Newspix