Jak najbogatsza liga świata radzi sobie z koronawirusem? Cóż, różnie. Jedni piłkarze balują, inni trenują, a jeszcze inni negocjują obniżki kontraktów. Nie zawsze przychodzi to łatwo, co frustruje część społeczeństwa. Także w szatni, bo piłkarze zaczynają się wzajemnie obsmarowywać – choć póki co anonimowo. Władze przyglądają się natomiast meczowi Liverpoolu z Atletico, który może zostać uznany za ognisko choroby w mieście Beatlesów. Co słychać na Wyspach Brytyjskich? Przygotowaliśmy dla was solidną pigułkę wiedzy.
Mecz Liverpool – Atletico ogniskiem wirusa?
Jakiś czas temu we Włoszech wybuchła afera dotycząca meczu Atalanta – Valencia w Lidze Mistrzów. Okazało się, że dopuszczenie do tego, żeby do Mediolanu przyjechało ponad 30 000 kibiców z Bergamo mogło mieć duży wpływ na rozwój koronawirusa w Lombardii. Wszczęto nawet śledztwo, które miało wyjaśnić tę sprawę. Teraz natomiast to angielskie władze czeka dochodzenie, bo – co za niespodzianka – ogniskiem wirusa mógł być również mecz Liverpoolu z Atletico. Co tu dużo mówić, ten pomysł od początku nie był zbyt rozsądny. Dopuścić do wejścia 3000 kibiców z Madrytu, gdzie COVID-19 już wtedy zbierał spore żniwa – to nie mogło się dobrze skończyć.
– Sprawdzimy potencjalne połączenie między tym meczem, a wzrostem liczby zachorowań w mieście – zapowiedział burmistrz Joe Anderson. „Guardian” do tekstu o tej sprawie załącza mapkę, która chyba rozwiewa wątpliwości.
Oczywiście pamiętajmy o jednym – nie było tak, że The Reds wymyślili sobie mecz przy pełnej publiczności wbrew wszystkiemu dookoła. Anglicy początkowo kompletnie olewali sprawę. – Mówiłem wtedy, że to absurdalna decyzja, ale rząd i UEFA pozwoliły na to, żeby zagrać ten mecz z udziałem kibiców gości – zaznacza Anderson.
Cóż, wynik śledztwa raczej nas nie zaskoczy. Pozostaje poczekać na to, jakie będą tego konsekwencje i kto je poniesie.
10% obniżki? Za dużo!
W Polsce temat obniżek oraz spięć na linii klub – piłkarze z tego powodu jest już praktycznie za nami. Tymczasem w niektórych szatniach Premier League wciąż trwają przepychanki. Tak jest choćby w Chelsea, gdzie wygląda to nieco kuriozalnie. Okazuje się bowiem, że zawodnicy nie przyjęli oferty klubu. Co zaproponowali szefowie The Blues? Cięcia o 10% przez cztery najbliższe miesiące.
Cholera, nie ma co, potężny cios w kieszenie zawodników!
Wyobrażamy sobie, co działoby się nad Wisłą, gdyby któraś z drużyn odrzuciła taką ofertę. Tymczasem w Anglii Chelsea w oficjalnym komunikacie… dziękuje piłkarzom, że choć pensji nie obniżyli, to wspierają działania charytatywne klubu. Kwestie finansowe są jednak drażniącym tematem. W „The Athletic” dowiemy się od anonimowych piłkarzy z Premier League, że w szatniach są „dupki i skąpcy”. – Są tacy, którzy nie godzą się na obniżki, a potrafią potem wydać 15 tysięcy funtów w jedną noc w klubie w Londynie – czytamy w tekście mówiącym o tym, jak pieniądze podzielą szatnię. – Czy będzie to widoczne na boisku? Może nie, ale domyślam się, że taki piłkarz prędzej czy później zostanie wystawiony przez klub. I nie będzie mi go specjalnie szkoda.
Ale spokojnie, nie wszyscy na Wyspach podeszli do tematu obniżek tak samo. W międzyczasie Aston Villa dogadała się z piłkarzami, że ci w najbliższych czterech miesiącach dostaną o 1/4 niższe pensje. Można? Można.
Ptaki się nie dostosowały
O Norwich ostatnio jest u nas dość głośno. Niedawno w Kanale Sportowym gościliśmy Ondreja Dudę, który aktualnie reprezentuje barwy Kanarków. Tymczasem w Anglii o Norwich mówi się z innego powodu. Niestety niezbyt pozytywnego, bo jest to jeden z dwóch zespołów, które zignorowały prośbę dotyczącą utrzymania pracowników administracji na liście płac klubu. Zamiast tego wysłano ich na urlopy, co oznacza, że 80% ich pensji pokrywa rząd. – Podjęliśmy tę decyzję działając w interesie klubu. Gdybyśmy dysponowali gotówką, która pozwalałaby nam tego uniknąć, zrobilibyśmy to. Ale nie dysponujemy – mówił w BBC Ben Kensell, jeden z dyrektorów klubu.
Jednocześnie Kanarki nie obcięły jednak pensji piłkarzy, więc – podobnie jak niedawno Liverpool – drużyna znalazła się pod ostrzałem krytyków. O ile The Reds się z tego pomysłu wycofali, Norwich krytyka nie przeszkadza. Podobnie jest w Newcastle, które również niekoniecznie przejęło się losem szeregowych pracowników. To właśnie Sroki są drugą drużyną, która nie dostosowała się do ogólnie przyjętego trendu. Czy w Premier League istnieje jakiś ptasi spisek, spytacie? Prawdopodobnie nie, ale nie wykluczamy, że te decyzje faktycznie mają coś wspólny punkt wyjściowy. Na przykład ptasi móżdżek.
Bania u Keana do rana
Moise Kean od początku pobytu w Premier League zaliczył więcej wpadek imprezowych niż zdobył bramek. Fakty są dla młodego Włocha brutalne – jeśli już strzela, to raczej podczas zabaw z koleżankami. Takich, jak ta, którą zorganizował w czasie kwarantanny. Były piłkarz Juventusu co prawda nie gra ani w Norwich, ani w Newcastle, ale najwyraźniej wpisuje się w narrację o ptasim móżdżku. Skoro już chciał się pobawić, mógł to chociaż ukryć, jednak wolał pochwalić się baletem na zamkniętej grupie w social mediach. Cóż, grupa najwyraźniej aż tak zamknięta nie była, bo zdjęcia z imprezy wyciekły do sieci i Everton znów musiał przepraszać za wyczyny swojego zawodnika.
Fot. Newspix