Niezbyt dobrze się dzieje, gdy w klubie pokroju FC Barcelony więcej mówi się o konfliktach, niż wynikach. W święta przez gabinety w Katalonii przeszło prawdziwe tornado. Sześciu członków zarządu złożyło rezygnację, jak informuje „Mundo Deportivo” – wymuszoną przez prezydenta Bartomeu. Ten szybko uzupełnił braki swoimi zaufanymi ludźmi. W międzyczasie osoba typowana na jego następcę – Emili Rousaud, oskarżyła go o korupcję. Czyli w skrócie: dymy w Barcelonie, odcinek 7281292.
Już dawno – o ile w ogóle kiedykolwiek – nie obserwowaliśmy tak otwartej i paskudnej wojny na szczycie w klubie z czołowej ligi. Owszem, ostatnio trochę cieplej było w Mediolanie, gdzie zarząd Rossonerich kłócił się na łamach mediów, ale nie ma nawet czego porównywać. We Włoszech padały ostre słowa, w Katalonii padają zarzuty o korupcję na górze klubowej hierarchii. W dodatku jest to już trzecia eskalacja problemów w gabinetach w tym roku, a jeśli ktoś się nie zorientował, mamy dopiero połowę kwietnia. O co chodziło wcześniej?
1. Zmiana na stołku trenera
Niezbyt rozsądne jest roztrząsanie brudów w relacji szatnia-trener publicznie. Tym bardziej, kiedy robi to ktoś, kto… w tej szatni nie był. Eric Abidal postanowił zabrać głos w sprawie zwolnienia Ernesto Valverde. Przedstawiciel szefostwa klubu stwierdził, że niektórym piłkarzom nie pasowała dalsza współpraca z tym trenerem. Taka opinia niekoniecznie odpowiadała Leo Messiemu, który – w skrócie – kazał Francuzowi zająć się swoimi sprawami. Przy okazji okazało się, że jeśli szatni coś nie pasuje, to raczej są to nieudolne działania zarządu. Choćby na rynku transferowym.
2. Obniżki wynagrodzenia
Media w Hiszpanii długo biły w piłkarzy Barcy po tym, jak ogłoszono, że ci nie zgadzają się na pomoc klubowi. Gwiazdom miały nie pasować obniżki, tymczasem okazało się, że sytuacja jest… zupełnie odwrotna. Znów do tablicy wywołano Messiego, który wystosował oświadczenia. Oberwało się w nim zarządowi za – co za niespodzianka – nieudolne działania. Okazało się, że piłkarze byli skłonni do obniżek, ale z górą nie szło się dogadać. Szatnia miała już dość mieszania z błotem w mediach, więc zabrała głos. Momentalnie zawodnicy wyszli też na bohaterów, biorąc na siebie wynagrodzenia pracowników klubu, którzy mieli zostać wyrzuceni. Szerzej o sprawie pisaliśmy TUTAJ.
3. Zmiany w gabinetach
Tak dochodzimy do trzeciego odcinka serii, którego akcja rozegrała się w święta. Josep Maria Bartomeu poprosił czterech dyrektorów klubu o złożenie rezygnacji. Nie był to cyniczny sposób zwolnienia – po prostu w Barcelonie prezydent nie ma takiej mocy, by sam z siebie mógł tych ludzi zwolnić. Niemniej Bartomeu nie zrobił tego z nudów, a po to, żeby zamontować na ich stanowiskach swoich popleczników. Nie wszystkim w klubie spodobał się pomysł szefa, dlatego do czwórki wytypowanych na ścięcie, dołączyły dwie kolejne osoby. Prawdziwą burzę rozpętał Emili Rousaud, który w radiu RAC1 przyznał, że ktoś wyprowadza pieniądze z klubowej kasy. Jego odejście było o tyle zaskakujące, że całkiem niedawno dostał on awans na stanowisko wiceprezydenta klubu. Typowano go też na następcę Bartomeu.
Oskarżenia Rousauda są o tyle mocne, że dopiero co słychać było o aferze związanej z mediami społecznościowymi Barcy. Okazało się, że kataloński klub słono przepłacał za usługi podejrzanych firm, zajmujących się tym obszarem działalności. Były wiceprezydent szybko usłyszał, że może już szukać adwokata, ale cel został osiągnięty – zarząd oberwał wyjątkowo mocno.
Jedni chcą wyborów, inni szacunku
Rousaud w tak poważnym oskarżeniu został sam, jednak cała szóstka, która opuściła Barcelonę, „poprawiła” Bartomeu lewym sierpowym. – Zostaliśmy do tego zmuszeni, nie mogą zmienić formy zarządzania klubem w obliczu nadchodzących wyzwań. Zwłaszcza tych, które czekają nas po pandemii. Ostatnią poradą, której udzielamy naszemu klubowi, jest jak najszybsze przeprowadzenie wyborów, kiedy tylko będzie to możliwe – czytamy w oświadczeniu podpisanym przez byłych już przedstawicieli zarządu.
Przekaz jest prosty – czas na „dobrą zmianę”. Co więcej, podobnego zdania mają być nawet osoby, które zostały w klubie. Bartomeu chciał więc umocnić swoją pozycję, a tymczasem tylko pogorszył sprawy. Tylko czekać, aż głos w sprawie zabiorą piłkarze, którzy mają już po dziurki w nosie czytania o kolejnych skandalach w klubie.
Zresztą krytyka ze strony szatni już miała miejsce, choć w nieco innej sprawie. Kolejnym ciosem na szczękę zarządu okazał się bowiem wywiad Ivana Rakitica dla „Mundo Deportivo”. Chorwat otwarcie mówił, jak traktował go klub, kiedy był już zbędny. – Rozumiem sytuację, ale nie jestem workiem ziemniaków, z którym można robić co się komu podoba. Chciałem czuć się potrzebny i szanowany. Jeśli nie będzie to Barcelona – ok, nie ma problemu. Ale ja o tym zadecyduję, a nie ktokolwiek inny.
***
Wojna w Barcelonie na pewno klubowi nie pomoże. Zwłaszcza w obliczu tego, o czym mówiliśmy choćby w STANOWISKU, czyli ogromnych strat finansowych spowodowanych koronawirusem…
Problem w tym, że to chyba jedyny sposób, żeby ruszyć domino zmian na górze. A co do tego, że Bartomeu prowadzi klub w stronę pięknej katastrofy, nikt nie ma już chyba wątpliwości. Dlatego też – choć nie jest to łatwe – kibicom Barcelony pozostaje powtarzać za Rejentem: niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Fot. Newspix