Reklama

Nietęga mina angielskiego futbolu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

06 kwietnia 2020, 18:34 • 12 min czytania 0 komentarzy

Wyobraźcie sobie duże miasto, stolicę, może być Londyn. Miejsce akcji nie jest tu najważniejsze, bo wszystko dzieje się przede wszystkim za kulisami. A co się dzieje? Spory gabinetowe, dyskusje prezesów z prezesami, oburzenie zamierzchłych autorytetów, silne głosy władzy i związków zawodowych. Brzmi jak opis dokumentalnego filmu politycznego, prawda? No, brzmi, ale w rzeczywistości to opis tego, co dzieje się w Premier League. Takich waśni, sporów, wielopłaszczyznowego nieporozumienia, a może nawet zwykłego burdelu, nie było tu od lat. Wszystko przez trwające i rozwijające się skutki pandemii koronawirusa. 

Nietęga mina angielskiego futbolu

W Anglii nie grają. To oczywiste. Tutaj nie ma nawet większych zastrzeżeń. Tak jak w Niemczech, stanowisko władz ligi jest bardzo wyraźne i oczywiste, czyli chęć wznowienia rozgrywek jeszcze w maju, tak w na Wyspach Brytyjskich nikt nie jest taki zdecydowany. Sytuacja w kraju jest na tyle namacalnie pogarszająca się, że trzeba byłoby być chyba niespełna rozumu, żeby na pierwszym miejscu stawiać kwestię wychodzenia na boiska (takie pomysły i dywagacje pojawiają się głównie w internecie). Od 13 marca liga stoi i nie ma nawet szacowanej daty możliwości powrotu piłkarzy na brytyjskie boiska.

Nie oznacza to jednak, że świat piłki nie żyje. Żyje i to żyje w pełnej krasie. Jest gorąco, kontrowersyjnie, a sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jako że brytyjska gospodarka – tak jak na całym świecie – szykuje się na opłakane skutki spowodowane paraliżem codziennego życia, to na pierwszy plan wychodzi biznesowa twarz futbolu. A obraz tej twarzy, trzeba wiedzieć, jest równie złożony, jak analogiczny obraz twarzy czysto sportowej. Angielska piłka to wielki przemysł, zatrudniający dziesiątki, jeśli nie setki, tysięcy osób, generujący kupę kasy, obracający nią na milion różnych sposobów i obłaskawiający wiele osób z nią związanych na wielkimi pieniędzmi.

Teraz wszystko stanęło. Nie ma przychodów. Zostały koszta.

Kluby wielkie koszta ponoszą na opłacanie olbrzymich (monstrualnych, monumentalnych, gigantycznych, serio, nie lubimy tych wszystkich wielgaśnych przymiotników, ale tutaj są one zasadne) pensji piłkarzy. Nie przesądzamy, ilu chłopaków, piłkarskich milionerów, absolutnie nie jest wartych nawet procenta tej kwoty. Nie przesądzamy, czy gdyby Jesse Lingard jakikolwiek inny zawód wykonywał w takim stopniu, jak gra w piłkę, to czy zasługiwałby na grube tysiące inkasowane co tydzień. Nie przesądzamy jeszcze kilku innych podobnych dylematów moralnych, ale cholerna jasna (football, bloody hell – chciałoby się zakrzyknąć) jest, jak jest i trzeba się z tym pogodzić. Tym bardziej w takiej sytuacji.

Reklama

Problem w tym, że kiedy koronawirus uderzył w mnóstwo ludzi w Anglii – rząd zaczął opracowywać programy pomocowe, pracodawcy zaczęli ciąć koszta, szukać rozwiązań, to nagle okazało się, że jedną z nielicznych nietykalnych grup społecznych są piłkarze. Obniżki zdawały się dotyczyć wszystkich, tylko nie ich.

Świetnie ruchy klubów piłkarskich w tekście Gdzie tną, gdzie zwalniają, a gdzie spokój? Jak na pandemię reagują w największych ligach” przedstawił Szymon Podstufka. Odsyłamy do tego opracowania, a przy okazji przytoczymy angielską część tekstu. Zobaczcie, że dostawało się głównie szeregowym pracownikom.

***

Newcastle United

Newcastle było pierwszym klubem, który zdecydował się skorzystać z planu brytyjskiego rządu ogłoszonego przez ministra Rishiego Sunaka, który zakłada, że budżet państwa pokryje 80% wynagrodzeń pracowników wysłanych na tymczasowy urlop, aż do kwoty 2,500 funtów, pod warunkiem, że ci zachowają swoje posady.

Wszyscy pracownicy klubu – wyłączając piłkarzy i trenerów – zostaną objęci tym planem, włączając w to skautów, pracowników akademii oraz osoby zatrudnione w klubowej fundacji charytatywnej.

Tottenham

W środku tygodnia Tottenham za pośrednictwem klubowej strony internetowej poinformował, że pensje pracowników klubu – wyłączając piłkarzy i sztab szkoleniowy – zostaną obcięte o 20%. Nazwał to „zmniejszaniem kosztów w celu ochrony miejsc pracy”. Klub chce wykorzystać pomoc od państwa i pozostałe 80% pokryć z pieniędzy publicznych.

Reklama

Delikatnie mówiąc, nie zostało to najlepiej przyjęte i nie załagodziła tej sytuacji także obniżka, jaką nałożyli na siebie Daniel Levy oraz część kadry kierowniczej Tottenhamu. A więc 20%. Dodamy tylko, że z rocznego raportu finansowego Spurs wynika, że Daniel Levy w 2019 zarobił 7 milionów funtów, z czego 3 miliony to premia za ukończenie budowy Tottenham Hotspur Stadium.

Jedno ze źródeł wewnątrz klubu powiedziało zaraz po decyzji Levy’ego na łamach „Daily Telegraph”: — Jak zawodnicy wciąż mogą zarabiać 100 tysięcy funtów tygodniowo? Jakim prawem mają pobierać sto procent wynagrodzenia, podczas gdy ludzie pracujący za 30 tysięcy funtów rocznie mają godzić się na obniżkę płac? Coś jest nie tak.

Norwich City

Podobnie postąpiono w Norwich City – we wtorek klub wydał oświadczenie, że ma zamiar skorzystać z planu ratowania brytyjskiej gospodarki Rishiego Sunaka w odniesieniu do pracowników swojego klubu. „Pomoże to zabezpieczyć miejsca pracy na przyszłość i utrzymać klub w tym trudnym okresie” – czytamy w oświadczeniu.

W odróżnieniu od Tottenhamu, władze Norwich będą jednak dopłacać pracownikom pozostałą część ich pensji tak, by ci otrzymywali nadal pełną wypłatę.

Bournemouth

Eddie Howe z Bournemouth był pierwszym – i na ten moment zaledwie jednym z dwóch – menedżerem, który wyszedł z inicjatywą obcięcia własnej pensji. Wraz z nim taką propozycję klubowym władzom złożyli: asystent Howe’a Jason Tindall, dyrektor techniczny Richard Hughes i dyrektor wykonawczy Neill Blake.

Na ten moment pięćdziesięciu pracowników Bournemouth zostało wysłanych na tymczasowy urlop, by mogli skorzystać z planu pomocowego brytyjskiego rządu. Klub zobowiązał się do zapewnienia pracownikom pełnych wynagrodzeń.

Brighton

Wspomnianym drugim menedżerem, który zaproponował redukcję swojego wynagrodzenia, był Graham Potter, menedżer Mew. On, a także dyrektor techniczny Dan Ashwort oraz dyrektor wykonawczy Paul Barber postanowili obniżyć swoje apanaże na okres najbliższych trzech miesięcy, co przyklepał niedługo później Tony Bloom. Właściciel Brighton odrzucił co prawda pierwszą propozycję obniżek otrzymaną od wspomnianego trio, ale gdy Potter, Barber i Ashwort zdecydowali się ją ponowić, zgodził się.

— Wiem, jaka presja ciąży na właścicielu. Uważam, że ta oferta to normalna rzecz, ponieważ był dla mnie bardzo dobry. To kropla w morzu potrzeb, ale choć tyle możemy zrobić — komentował cytowany przez angielskie media Potter.

Jak wygląda to w pozostałych klubach? Wczoraj obszerny raport na ten temat zamieścił „The Guardian”, a więc lecimy z szybką wycieczką po Anglii:

Arsenal

Kanonierzy oczekują na oficjalne decyzje w sprawie płac piłkarzy, skupili się na ten moment na „zwykłych” pracownikach klubu. Do 30 kwietnia wszyscy będą opłacani bez zmian.

Aston Villa

Klub nadal płaci swoim pracownikom jak zawsze, ludzie zatrudniani na dni meczowe zostali nawet opłaceni za spotkanie z Chelsea, które ostatecznie nie doszło do skutku.

Burnley

Pracownicy klubu będą przynajmniej do 30 kwietnia opłaceni jak normalnie, później sytuacja będzie analizowana. Klub wierzy, że cięcia płac piłkarzy nie muszą być konieczne, ale weźmie pod uwagę decyzje PFA jeśli zawieszenie ligi potrwa dłużej.

Chelsea

Osoby zatrudnione w klubie otrzymują swoje pensje jak przed zawieszeniem rozgrywek, piłkarze wpłacają datki na Fundację Chelsea, która pomaga potrzebującym w czasie kryzysu.

Crystal Palace

Prezes Steve Parrish obiecał, że wszyscy pracownicy otrzymają pełne pensje w czasie pandemii, a także zagwarantował, że osoby z obsługi meczowej nie będą finansowo poszkodowane.

Everton

Piłkarze i pracownicy klubu nadal otrzymują pełne pensje, klub ma zapłacić także osobom z obsługi meczowej.

Leicester City

Pracownicy i piłkarze otrzymują pełne pensje, nie podjęto jeszcze decyzji, co z ludźmi z obsługi meczowej.

Liverpool

Kroki mają zostać podjęte po dzisiejszym spotkaniu udziałowców Premier League. Na ten moment nie dokonano żadnych cięć płac, zarówno w odniesieniu do piłkarzy, trenerów, jak i do pozostałych pracowników. The Reds zobowiązali się zapłacić też pracownikom obsługi meczowej za trzy odwołane spotkania u siebie, co będzie klub kosztowało około 750 tysięcy funtów.

Manchester City

Tysiąc osób zatrudnionych przy obsłudze meczów otrzyma pełne wynagrodzenie do końca sezonu, niezależnie od tego, jaki będzie finał i czy mecze zostaną rozegrane. Zaplecze finansowe City sprawia, że nie trzeba będzie ciąć płac zawodników.

Manchester United

Podobnie, jak rywale zza miedzy, United także zapłacą obsłudze meczowej do końca sezonu. 25 globalnych sponsorów sprawia, że Czerwone Diabły nie są aż tak zależne od przychodu meczowego, więc mimo wysokich kontraktów, niekoniecznie trzeba będzie redukować płace.

Sheffield United

Wszyscy są opłacani na czas, nie było sygnałów, że będzie inaczej.

Southampton

Pracownicy na pełen etat działają zdalnie, jeszcze nie wiadomo, jak skończy się kryzys dla obsługi meczowej, jako że od zawieszenia ligi i tak nie był zaplanowany żaden domowy mecz Świętych. Piłkarze, trenerzy i zarząd wciąż są opłacani w pełni, czkają na wynik konferencji udziałowców Premier League.

Watford

Do dzisiejszej konferencji wszyscy byli opłacani jak normalnie, podczas spotkania mogą jednak zapaść decyzje, które zmienią politykę klubu w tym temacie.

West Ham

Wszyscy są opłacani na czas w pełnej wysokości, pracownicy klubu wykonują swoje zadania zdalnie, obsługa meczowa otrzyma normalne wynagrodzenia.

Wolves

Prezes Jeff Shi w dniu zamknięcia obiektów treningowych zapewnił, że „w tych niepewnych czasach wszyscy będą otrzymywać wynagrodzenie”. Wilki nie skorzystały z możliwości urlopowania swoich pracowników na zasadach przyjętych przez brytyjski rząd.

***

– Zobrazujcie sobie wszyscy, jak moralnie zepsuty jest świat tego sportu, jeśli czek na 600 000 funtów trafia tydzień w tydzień do gościa będącego piłkarzem, a czek na 600 funtów dla zwykłego, podrzędnego pracownika zostaje mu nieprzyznany, a klub tłumaczy, że wszystko to jest spowodowane ochroną interesów klubu – napisał w mediach społecznościowych Stan Collymore i trudno odmówić mu racji.

Dlatego więc Premier League postanowiło działać. Kluby ustaliły między sobą, że nie ma „świętych krów”, obniżki powinny dosięgnąć wszystkich, również piłkarzy. Zaproponowano 30% cięcia. To niemało, ale ci ludzie też niemało zarabiają. Nie był to drastyczny atak. Spodziewano się szybkiego consensusu.

Nie założono jednak, że w angielskich zawodnikach odezwie się buntowniczy duch. Wszystko zaczęło się od odezwy brytyjskiego ministra zdrowia Matt Hancocka, który postanowił użyć nieco osobliwego chwytu erystycznego i zasugerował, że piłkarze powinni zgodzić się na cięcia w imię celu wyższego – dania przykładu innym, stanięcia dumnie na czele parady dumnych obywateli i pokazania wszystkim, jak powinien zachować się człowiek przyzwoity. Oczywiście powiedział to w bardziej dyplomatycznych słowach, ale o to właśnie chodziło. Niestety, nie spodziewał się, że jego słowa mogą zostać przyjęte jako środek przymusu. Do tego niezbyt atrakcyjny i przekonujący.

Budzę się rano. Niczego nieświadomy. Nagle patrzę, a tu dochodzi do mnie, że ktoś tutaj chce mnie postawić pod ścianą, że ktoś nie pozostawia mi żadnego wyboru – opowiadał w BBC piłkarz Newcastle, Danny Rose i zaraz dodawał – Ludzie z parlamentu nawet nie wiedzą, że my pracowaliśmy nad tematem obniżki naszych wynagrodzeń już dużo wcześniej. Że to był proces, który trwał od dłuższego czasu. Zajmują się tym ludzie właściwie i tym zainteresowany, a nie ludzie z zewnątrz. Na przykład Jordan Henderson, który nas reprezentuje. Naprawdę za grubą przesadę uważam, że ktoś spoza naszego środowiska mówi mi, bez żadnej konsultacji, co mam robić z należnymi mi pieniędzmi.

Zawodnik wypożyczony z Tottenhamu zarazem przyznał że nie miałby problemów z przekazaniem swoich zarobków ludziom, którzy zajmują się bezpośrednio z walką koronawirusem lub ewentualnie osobom dotkniętym skutkami epidemii.

Jego głos nie był odosobniony. Słowa ministra skrytykowało wielu publicystów (poczynając od Linekera), a inni piłkarze również poparli Rose’a.

Najmocniejszy głos zabrał jednak Professional Footballers’ Association, czyli związek zawodowy reprezentujący piłkarzy Premier League. Najpierw ogłosił, z pełnym przekonaniem, że odrzuca propozycję ligi i nie zgadza się na 30-procentowe cięcia, po czym postanowił klarownie wyjaśnić wykładnię argumentacyjną. Trzymajcie się krzeseł, bo może wydać się absurdalna, aczkolwiek absolutnie nie jest sklecona od czapy.

Oto fragment treści oświadczenia (pozostała część to dyplomatyczna odmowa):

Gracze Premier League chcą podkreślić, że jako pracownicy PAYE (system, który stosuje urząd skarbowy, aby ściągnąć podatek dochodowy i składkę na ubezpieczenia społeczne bezpośrednio z każdej wypłaty pracownika – przy.red), są zobowiązani do płacenia podatków, które są przekazywane na finansowanie podstawowych usług publicznych, a co więcej są to kwoty na tyle znaczące, że wydaje się, iż mogą stanowić one bardzo istotną część wpływ na bardzo ważne elementy naszej służby zdrowia. Potrącenie 30-procent z pensji piłkarzy będzie skutkowało skarb państwa utratą naprawdę sporych kwot. Byłoby to wyjątkowo szkodliwe dla naszej służby zdrowia i innych sektorów gospodarki finansowanych przez rząd. 

Proponowane 30-procentowe potrącenie pensji w okresie dwunastu miesięcy przekłada się na mniejsze wpływy do budżetu o ponad 200 mln funtów.Jaki efekt na finansowanie służby zdrowia miałoby zmniejszenie wpływów do budżetu? Czy minister wziął to pod uwagę, kiedy wzywał do obcięcia wynagrodzeń piłkarzy?

Ciekawe, ciekawe, naprawdę ciekawe. Trzeba też wiedzieć, że związki zawodowe w Anglii są naprawdę silne. To właśnie w Wielkiej Brytanii powstała kultura ich funkcjonowania, mają one bowiem najdłuższą tradycję i prawdopodobnie największy wpływ na rzeczywistość historyczną. Wiadomo, trudno to zmierzyć, ale nie da się zaprzeczać faktom, że kiedy w wielu krajach nikt nie słyszał jeszcze o prawach pracowniczych, to w Anglii zaczynały już egzekwować je pierwsze związki zawodowe. I tak już od kilku wieków. Podobnie było w futbolu, gdzie rzeczone PFA powstało, w dzisiejszej formie, na początku XX wieku i już w swoich pierwszych latach odegrało kluczową rolę dla raczkującej ligi zawodowej.

Generalnie, gdy na Wyspach Brytyjskich jest kryzys, gdy cierpią pracownicy, to pojawiają się związki zawodowe. I nie są one żadną pierdółką czy sztucznym tworem, a zorganizowaną organizacją, która przemawia silnym głosem. Dlatego też skoro PFA zapowiedziało, że obniżek na razie nie ma, to na razie ich nie ma.

Tym bardziej, że piłkarze również stanęli murem za takim rozwiązaniem.

– Minister zdrowia mówi o tym, że powinniśmy zrezygnować z tego, co nam się należy, że powinniśmy zgodzić się na obniżki. Matt Hancok powinien zachować się odpowiedzialnie i przekazać obywatelom informację o największym kryzysie, na każdym poziomu, od wielu, wielu lat, a tymczasem głowi się tylko na temat wypłat dla piłkarzy. Przypuszczam, że chodzi mu o odwrócenie uwagi od nieporadności rządu – grzmiał Wayne Rooney.

Na razie pat trwa. Kilka dyżurnych autorytetów wypowiedziało się na ten temat (większość wypowiedzi zawiera dokładnie to, co powiedział Rooney), kilku przedstawicieli rządu wyraziło głębokie zaniepokojenie (o, jak konkretnie, tak bardzo, że wcale!), ale nic z tego nie wynika. Nic nie wiemy. Powstał chaos.

Dużo bardziej zdecydowanie zadziałała za to angielska federacja, która ogłosiła, że ustaliła ze swoimi pracownikami warunki przeżycia trudnych czasów. Przykładowo w najbliższych trzech miesiącach selekcjoner Gareth Southgate poświeci 225 tysięcy funtów swojego wynagrodzenia, a pracownicy zarabiający w federacji więcej niż 50 tysięcy funtów musieli zgodzić się na obniżkę o 7,5%. I zgodzili się.

Tam się dogadali. Jak widać – można. Nie będziemy przesądzać sprawy. Stawiać twardych moralnych tez. Gdyby bowiem chodziło tylko o pieniądze, to może nawet byśmy odwoływali się do czci i wiary, ale tutaj akurat chodzi o ludzi i o sposób, w jaki przekazuje się pewne informacje. Warto zaznaczyć, że każdy z wypowiadających się piłkarzy deklaruje, że jest chętny złożyć się na (wielomilionową) pomoc na rzecz walki z koronawirusem. I może wcale nie jest tak, że ten świat sportu jest aż tak zepsuty.

Ale tak czy inaczej, takiego burdelu w angielskim futbolu nie było od lat.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Andrzej Kowal: Mogłem prowadzić kadrę zamiast Antigi, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]

Jakub Radomski
6
Andrzej Kowal: Mogłem prowadzić kadrę zamiast Antigi, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]

Anglia

Anglia

Stolarczyk chwalony za swój debiut. „Wykonał kilka przyzwoitych interwencji”

Bartosz Lodko
1
Stolarczyk chwalony za swój debiut. „Wykonał kilka przyzwoitych interwencji”
Anglia

Niezły debiut Stolarczyka w Premier League, ale na Liverpool nie wystarczyło

Paweł Wojciechowski
4
Niezły debiut Stolarczyka w Premier League, ale na Liverpool nie wystarczyło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...