Gdy Jakub Kosecki wyjechał po mnie klubowym Passatem, pomyślałem sobie, że w jego życiu chyba sporo się zmieniło. No bo jak to tak – Kosa w Passacie? A nie w Panamerze czy innej drogiej furze?
I rzeczywiście. Sam mówi o sobie, że dojrzał. Jak to ładnie nazywa – zmienił priorytety. Rozmawiamy o Turcji, do której poszedł dla kasy. O Panamerze, której w zasadzie nie chciał. O Andersonie, który zarobił na bitcoinach i z dnia na dzień skończył karierę. O inwestycjach. O błędach młodości. O ligowym dżemiku, którym się stał. O imprezach za 30 tysięcy. O komentarzach, które bolą. O byciu synem znanego ojca. O dojrzewaniu z wiekiem. Niewielu jest w piłce tak szczerych gości jak Jakub Kosecki. Wywiad przeprowadziliśmy w styczniu w Adanie. Zapraszamy!
***
Trzydziestka w tym roku. Kiedy to zleciało…
Boże najdroższy, ile to lat!
Czujesz się jak trzydziestolatek?
Nie. Przysięgam ci, że nie. Jak się ogolę, zrobię włosy na żel i ubiorę się w dres klubowy, wszyscy myślą, że mam 24 lata. Tak wyglądam i tak się czuję.
Miałem swoje kontuzje i operacje, ale odkąd wszystko wróciło do normy, nic mnie nie boli. Każdy mecz wybiegam po 12 kilometrów, 1,5 km na sprincie, to naprawdę dobre wyniki. Czuję się dobrze. Może jak trzydziestka stuknie na poważnie, coś się zmieni. Na razie czuję się młodo i oby jak najdłużej tak było. Może to przez syna? Muszę być cały czas czujny. Łobuz ciągle biega, jest ciekawy życia.
Przyjechałeś Passatem, ubierasz się w Zarze, chyba się u ciebie pozmieniało.
W Adanie nie ma potrzeby jeździć lepszym samochodem. Passata dostałem od klubu i w pierwszym tygodniu miałem dwie stłuczki. Uznałem, że nie ma sensu ściągać czy kupować lepszego auta. Strach. Nigdy nie wiadomo, co cię spotka na ulicy za trzy sekundy.
Dobre ciuchy? Oczywiście, mam tutaj ładne jeansy czy bluzy, ale tu jest tak gorąco, że praktycznie tego nie nosisz. Chodzę w koszulkach Nike, do tego krótkie spodeneczki, klapeczki. Gdy jest chłodniej, zwykle jesteśmy na obozie i chodzę w klubowych dresach. Ubierania się w Zarze nauczył mnie Anderson. Zawsze przychodził w śmiesznych, kolorowych koszulkach. Pytam go:
– Chłopie, nie jest ci w tym niewygodnie?
– Nie, super bawełna, z Zary.
Poszedłem i rzeczywiście – jest się w co ubrać. Chociaż tutaj chodzę zazwyczaj w białych i czarnych koszulkach, nie świruję zbytnio. Jak widzisz – może dekolt duży, ale tak jest najwygodniej.
Pytam o to, bo już utarło się, że Kosecki to najdroższe ciuchy, świetne samochody i życie ponad stan. Zanim zacząłem nagrywać, powiedziałeś fajne zdanie – dopiero jak masz naprawdę dużo pieniędzy, przestajesz odczuwać potrzebę pokazania ich.
Tak jest, rzeczywiście.
Gdy grasz w piłkę, wszyscy wkoło mówią, że piłkarz zarabia dużo pieniędzy. Wchodzi ci to do głowy. Myślisz sobie: rzeczywiście, skoro wszyscy tak sądzą, muszę pokazać, że dużo zarabiam. Mimo że nie zarabiasz aż tak dużo, jak ci się wydaje, wydajesz pieniądze na ubrania, gadżety, aby pokazać: patrzcie, jestem bogaty!
Też tak oczywiście miałem. Zobaczyłem sam po sobie, że jeśli jesteś spełniony i wystarcza ci pieniędzy na wszystko, nie potrzebujesz już tego pokazywać na każdym kroku. Im więcej masz pieniędzy, tym mniej o nich myślisz.
Dojrzałeś?
Tak.
Dużo zmieniły narodziny syna?
Antoś to ogromna część mojego życia, wszystko robię z myślą o nim i żonie. Priorytety się zmieniają, w moim przypadku też tak jest. Inaczej podchodzę do życia. Wcześniej inaczej postrzegałem wiele spraw, byłem bardzo nerwowy. Teraz wszedłem na większy poziom satysfakcji życiowej. Mając szczęśliwego syna i szcześliwą żonę, sam jestem szczęśliwy.
Mówisz o tym, że dojrzałeś, bo faktycznie tak jest czy czujesz, że tak powinieneś mówić?
Mówię o tym, bo tak jest. Jeśli zadasz mi jakieś trudne pytanie, odpowiem. Pewności siebie nigdy nie zagubiłem, nigdy też nie gryzłem się w język. Zawsze tak było i będzie. Czasami będę mieć rację, czasami nie, ale będę mówić, co myślę. Zmieniło się. Inaczej podchodzę do życia. Mam inne wymagania, priorytety. Wydaje mi się, że u każdego tak jest po upływie jakiegoś wieku. I po narodzinach dziecka. Jesteś w Adanie i widzisz potrzebę, żeby się tu lepiej ubierać? Raczej nie. Nie ma sensu wydawać pieniędzy na takie głupoty. Inaczej zainwestowałem.
Klapki Kubota – szafa Jakuba Koseckiego od zawsze kojarzy się z najlepszymi markami.
Jesteś już bliżej końca kariery niż dalej. Wszedłeś już w okres, gdy myślisz tylko o tym, by zabezpieczyć przyszłość?
Tak. Okazja na transfer do super klubu minęła po pierwszym sezonie w Legii. Do dziś nie wiem czemu nie pojawiły się wtedy żadne poważne oferty. Najlepszy okres został przespany. Potem wiele utrudniły mi kontuzje.
Po drugim powrocie z Niemiec powiedziałem sobie, że interesują mnie teraz wyłącznie pieniądze.
Jeszcze dałem sobie szansę w Śląsku, tam oczywiście – o czym wszyscy wiedzą, bo to wyszło publicznie – też miałem dobre pieniądze, choć oczywiście w porównaniu do tego, co teraz, wcale tak duże nie były. Były duże jak na polskie warunki. Żona miała wtedy rodzić, więc chciałem być bliżej Warszawy. Wyszło tak, że ten rok spędzony we Wrocławiu oceniam jako fenomenalny, jeśli chodzi o życie i relacje z osobami związanymi z klubem. Źle było sportowo, bo broniliśmy się przed spadkiem. Z takim składem to żenujący rezultat. W międzyczasie namawiałem menedżera:
– Znajdź mi byle co, dla pieniędzy. Obojętnie gdzie, byleby kontrakt był jak najwyższy.
Pojawiło się zainteresowanie Adany. Od początku mówiłem wprost – przyszedłem tu tylko dla pieniędzy. Pamiętam nasze negocjacje. Najpierw Turcy przyjechali do Wrocławia. Po pięciu minutach wyszli wkurzeni – nie dogadali się. Klub chciał ponad trzysta tysięcy euro, oni dawali sto tysięcy. Wrócili więc do Turcji. Przyleciałem już do Adany, ale kluby wciąż nie mogły się dogadać. W końcu się udało. Przyszła kolej na mnie. Mówię prezesowi:
– Nie obchodzi mnie nic innego, tylko pieniądze. Napisałem, ile chcę dostać.
Zaproponowałem kontrakt na dwa lata – dostałem na trzy. Podałem konkretne pieniądze – dostałem jeszcze większe. No dobra, to podpisujemy! Łatwo się dogadaliśmy. Widziałem, że byli bardzo zdeterminowani. W pewnym momencie zapytałem:
– To co, teraz testy medyczne?
A prezes na to: – Jakie, kurwa, testy medyczne?
Podpisałem i jazda na obóz. Na szczęście byłem zdrowy, a więc nikogo nie oszukałem.
Następny kontrakt też podpiszesz byle gdzie, tam, gdzie dadzą najwięcej?
Ciężko tak stawiać sprawę, bo jest rodzina i syn, więc chcę mieć też fajne warunki do życia. Zimą miałem ofertę, by pójść za dwa razy pieniędzy niż mam teraz, więc progres jest. Gdy ustawiasz sobie jakieś cele, określoną półkę zarobków i ciężko na to pracujesz – ktoś w pewnym momencie to doceni i wyłoży pieniądze, jakich oczekujesz.
Wciąż istnieją ludzie, którzy wytykają ci, że poszedłeś do Turcji dla kasy.
Odszedłem dla kasy, tak.
Czynią z tego zarzut.
A to coś złego? Jeśli tak, to przepraszam.
Wyśmiewają: eee, Kosecki woli zarabiać niż grać w piłkę.
Poszedłem za kasą i nie widzę w tym nic złego. Jeśli pracujesz w Biedronce, zarabiasz trzy tysiące, a potem dostajesz dużo wyższą ofertę z Auchan, to chyba idziesz, prawda?
Prawda. Zastanawiam się, dlaczego wielu traktuje piłkę jak zawód inny niż każdy. Każdy rozumie piekarza, który zmienia piekarnię dla lepszej oferty. Gdy piłkarz wybiera najlepszą ofertę finansowo, często mierzy się z niezadowoleniem publiki.
Niech gadają. Nauczyłem się to oddzielać grubą kreską. Mam to serdecznie głęboko w dupie.
Kibic inaczej podchodzi do klubu niż piłkarz. Często mieszka w swoim mieście od małego. Przychodzi na każdy mecz. Z jego perspektywy piłkarz powinien być lojalny. Perspektywa piłkarza jest inna – idzie tam, gdzie mu będzie lepiej i gdzie będzie mieć większe pieniądze. Piłkarz skupia się na tym, by jemu było jak najlepiej, kibic – na tym, by było jak najlepiej dla klubu. Dlatego, gdy opuszczasz jego klub, czuje się urażony i często ma cię za zdrajcę, kogoś, kto się sprzedał, nie ma ambicji. Ma przekonanie, że to jego klub jest najlepszy.
Kibice muszą sobie zdać sprawę, że piłkarz nie zawsze decyduje o danym transferze. Czasami jest mu on narzucony z góry. Albo go akceptuje, albo ląduje w Klubie Kokosa. Piłka to biznes. Przywiązanie do barw jest piękne, są tacy piłkarze jak Totti, de Rossi, Giggs czy Scholes, oddani barwom, ale to rzadkość. Tym bardziej w tych czasach, gdy wszystko idzie do przodu. Przy dzisiejszych kwotach takich przypadków już nie będzie. Płaci się tyle, że to niemożliwe, by jeden piłkarz został przez całą karierę w jednym klubie. Kto teraz jest młody i zaczyna się przebijać w topowym klubie? Rzuć przykład.
Ansu Fati?
Nie wydaje mi się, że zostanie przez całą karierę w Barcelonie.
W takich klubach jak Barcelona, Manchester u szczytu czy Roma łatwiej o lojalność.
Zaraz przyjdzie ktoś na jego miejsce za grube pieniądze. Dziś w piłce znacznie częściej zmieniasz kluby, idziesz na wypożyczenia. Piłka to biznes. Nauczyłem się tego bardzo dobrze w Turcji.
Jak fanatyczni tureccy kibice, dla których barwy mają jeszcze większe znaczenie niż dla polskich, podchodzą do tego, że przyszedłeś do Adany dla kasy? Szanują za szczerość, jak w Śląsku, gdy wprost mówiłeś, że jesteś legionistą?
Wydaje mi się, że tak. Przed podpisaniem kontraktu otwarcie mówiłem, jakie chcę pieniądze i nic więcej mnie nie obchodziło. Prosto w twarz przyznałem, że tylko one się liczą. Prezes odpowiedział, że szanuje moje podejście i to, że mówię o tym szczerze.
Ale to, że przyjechałem dla pieniędzy nie oznacza, że będę odcinać kupony. Daję z siebie sto procent na każdym meczu i treningu, kibice to docenili. Jestem bardzo lubiany. Byłeś wczoraj na meczu – rozgrzewał się pierwszy skład, ja w raz z rezerwowymi kopałem obok. Kibice skandowali nazwiska wszystkich piłkarzy z wyjściowej jedenastki, wtedy zawodnik przerywał rozgrzewkę, podchodził do nich i dziękował. Spośród rezerwowych zawołali tylko mnie. To też o czymś świadczy. Przyszedłem dla kasy, ale chyba nie mają mi tego za złe. Jeśli dajesz z siebie sto procent, zawsze zyskasz szacunek. Tak samo było w Śląsku. Tak w ogóle, jeśli czyta to ktoś ze Śląska Wrocław – bardzo chętnie bym do was kiedyś wrócił!
Czemu chodzi ci to po głowie, skoro wiesz, że w Polsce nie zarobisz nawet połowy tego, co w Turcji?
W Polsce jest łatwiejsze życie, wszystko pod ręką. Mówię, że chcę wrócić, ale nie, to się raczej nie stanie. Skoro jestem w Turcji, będę się obracał raczej na rynku tureckim.
Życiowy pragmatyzm wygra?
Dokładnie.
Co by się musiało stać, żebyś wrócił do Polski?
Musiałbym poczuć, że nie jestem chciany w klubie i rodzina byłaby nieszczęśliwa.
Skoro gadamy o Polsce i kasie – twoim zdaniem piłkarze powinni godzić się na obniżkę zarobków?
Nie jestem na bieżąco z informacjami z Polski, ale uważam, że jeżeli klub płacił na czas, piłkarz powinien zgodzić się na obniżkę pensji albo zamrożenie jej. Ale jak nie płacił albo nadal ma zobowiązania, piłkarz w żadnym wypadku nie powinien się na to godzić.
Gdy grałeś w Polsce, zawsze było o tobie głośno, wzbudzałeś kontrowersje. Teraz żyjesz trochę na uboczu, jest o tobie cicho. Nie brakuje ci tego splendoru?
To dwa zupełnie inne światy. Czy mi tego brakuje? Nie. Kiedyś jarało mnie to, że byłem na pierwszych stronach gazet, że się o mnie pisało. Teraz inaczej do tego podchodzę. Mało kto dzwoni i prosi o wywiady. Dobrze mi z tym, że jestem na uboczu. Ale splendoru mi nie brakuje, bo w Adanie jestem bardzo rozpoznawalną osobą. Zainteresowanie mną jest dużo większe niż we Wrocławiu czy Warszawie. Gdy wychodzę do centrum handlowego załatwić coś w godzinę, schodzi mi dwie i pół, z czego pięć minut spędzam z rodziną. Autografy, koszulki, zdjęcia. Nie narzekam. Jeśli chciałbym zaistnieć, mógłbym odpalić na poważnie Instagram i wrzucać jakieś rzeczy.
Kiedyś jedna osoba z Legii powiedziała o mnie, że nie skupiam się na grze w piłkę i robię z siebie gwiazdę, bo poszedłem do Wojewódzkiego. Mówiła, że jestem instagramowym celebrytą. Po pół roku… on sam stał się wielkim instagramowym celebrytą i poszedł do Wojewódzkiego. Ktoś mówił na mnie źle, a potem robił dokładnie to samo. Strasznie denerwowały mnie takie rzeczy. Rób co chcesz. Żyj i daj żyć – to moje motto.
Czujesz się niespełnionym talentem? Gdy wchodziłeś do Legii wydawało się, że jak będziesz miał 29 lat, będzie można z tobą pogadać w Hiszpanii czy we Włoszech.
Okres, gdy mógł zostać zrealizowany mój wielki transfer, został w głupi sposób przespany.
Z drugiej strony piłkarze odchodzą też w wieku 25 lat.
Też racja. Ale ten najlepszy okres nie został wykorzystany. Potem doszły kontuzje, raz grałem, raz nie. Poszedłem do Niemiec, wróciłem, różnie się to poukładało. Ale jestem przekonany, że jak skończę karierę, będę szczęśliwy, bo robię to co kocham, mam szczęśliwą rodzinę, poukładane życie, to najważniejsze.
Co cię zahamowało poza kontuzjami?
Z dzisiejszą głową byłoby mi na pewno łatwiej. Chociaż to nie jest tak, że nagle jestem inną osobą. Byłem tym samym, pogodnym, śmiesznym gościem, z którym można o wszystkim pogadać. Miałem inne podejście do życia – jedna impreza kosztowała mnie nieraz 30 tysięcy złotych. Takie imprezy zdarzały się co tydzień. To było głupie. Wydawało mi się, że nie muszę spać. Różnie podchodziłem do swojej pracy. Winny jestem ja. Chociaż nie żałuję – spędziłem ze znajomymi fenomenalny czas, mam świetne wspomnienia. Może wolałbym mieć trochę inne, ale nie żałuję.
Jak można wydać na imprezę 30 tysięcy?
Różnie.
Jak to wygląda? Na co się wydaje? Kasyno?
Nie jestem hazardzistą, nie mam generalnie żadnych nałogów. Ale zawsze jak się wychodziło ze znajomymi to… Prawdziwych przyjaciół nie znajdujesz mając 20 lat, twoimi przyjaciółmi są najczęściej ci, którzy byli z tobą od dzieciństwa. Oni kształtują twój charakter. Pomagają ci w najgorszych chwilach. Wtedy w Legii mało grałem. Czułem się niedoceniony. Chciałem załagodzić tę frustrację rozrywkowym stylem życia. Chodziliśmy grupą do Żurawiny, zamawialiśmy drogi alkohol i pełno jedzenia. Potem się szło z chłopakami do kasyna. Szybko sprowadziła mnie na ziemię żona. Powiedziała, że jeszcze raz zobaczy, że idę na taką imprezę, to z nami koniec. Od tamtej pory ani razu czegoś takiego nie zrobiłem.
Wszyscy się bawimy, ale Kosa stawia?
Tak, wszyscy się bawimy, ale Kosa stawia! Mam znajomych, którzy też są przy gotówce, ale to była dla mnie zawsze sprawa honoru, że skoro ja ich zapraszam, muszę stawiać. Głupota, ale jak mówię – dużo śmiechu, piękne chwile, nie żałuję. Czas też był odpowiedni, bo nie było tak, że dziś idę na imprezę, a jutro na trening. Szedłem dzień po meczu albo jak były dwa dni wolnego. Nigdy nie przyszedłem na trening pod wpływem alkoholu. Wylewałem w ten sposób swoją frustrację, która narastała. Każdy lubi się zabawić. Ja też lubię. Chociaż teraz tego praktycznie w ogóle nie robię.
Problemem piłkarzy jest to, że nagle wokół nich pojawia się tysiąc przyjaciół?
Za dużo. Zdecydowanie.
Chcą ubić z tobą złoty biznes albo po prostu żyją na twój koszt.
To ogromny problem. Gdy w Legii zarabiałem pięć tysięcy brutto, z premiami dwadzieścia, nikt się mną nie interesował. Kosecki dobrze grał, OK, ale nie miał pieniędzy, więc nikogo nie obchodził. Kosecki podpisał nowy kontrakt, zaczął zarabiać duże pieniądze – w jednej chwili każdy miał do mnie złoty interes. „Wpłać tutaj, zarobimy”. „Zainwestuj w to, pewniak”. „Dawaj, wynajmiemy lokal, mamy już podpisaną umowę z Żabką na pięć lat”, a potem okazuje się, że Żabka nie ma o tej umowie zielonego pojęcia. Dużo przekrętów. Każdy chce cię wykorzystać. Młody chłopak, który zaczyna dużo zarabiać, ufa tym ludziom. Nie ma świadomości, jak wygląda życie. Uczy się na błędach.
Ja też zainwestowałem głupio pieniądze. Na szczęście nie dużo, bo w porę się z żoną ogarnęliśmy. Jak się teraz nad tym zastanawiam – czysta głupota. Zbyt dużo pomysłów, zbyt mało wiedzy, odbija się to czkawką. Trzeba wiedzieć czasami, kiedy to przerwać. Ogarnąłem się po trzech-czterech miesiącach i zwinąłem interes.
Wkoło ci mówią, że źle wydajesz pieniądze, tracisz je na głupoty. Tym bardziej chcesz im zaufać: aha, przynajmniej zrobię coś, na czym zarobię.
Jest dokładnie tak, jak mówisz. W pewnym momencie wszyscy ci mówią: „czemu wydajesz na głupoty, po co ci taki samochód? Zainwestuj”. Nagle mówisz sam sobie: „kurwa, rzeczywiście, ale presja, muszę zainwestować”. Zwykle wtedy robisz to pod naciskiem innych i inwestujesz w straszny shit. A mogłeś podejść do tego spokojnie. Najgorzej jest ulegnąć tej presji. Zawsze uwielbiałem samochody, motory czy samoloty. Mam takie podejście – rób to, co cię cieszy, a dopiero potem inwestuj. To nie jest tak, że wydasz na hobby twoją całą roczną pensję. Pieniądze z kontraktu znowu będą przychodzić, będziesz mógł zainwestować w coś nowego. Tylko spokojnie, bez presji. Zbyt często wokół nas są ludzie, którzy wytwarzają sztuczną presję, aby za chwilę zza pleców wyskoczył kolega z fenomenalną ofertą.
Trzeba wiedzieć, jak z tym walczyć. Wydaje mi się, że teraz piłkarze są zdecydowanie mądrzejsi, jeśli chodzi o te tematy. Mają głowę na karku.
Często w biznesach pomagają im też menedżerowie.
Też. O wiele ciężej jest teraz porozmawiać z piłkarzem na temat inwestycji. To dobrze. Agenci rzeczywiście pomagają, piłkarz sam słucha różnych opowieści i jest mądrzejszy.
Jak wyglądają twoje inwestycje?
Są różne formy. O niektórych nie chcę mówić. Na pewno będę kupował kolejne mieszkania w Warszawie czy Zakopanem pod wynajem. Najprostsze inwestycje. Kończę także budować w Polsce dom, kwestia wykończenia wnętrza. Nie chcę kupować dziesięciu mieszkań, wolę też mieć gotówkę na koncie. Trafi się super okazja, żeby zainwestować – zrobię to. Chodzi mi po głowie, żeby zainwestować w stare, limitowane edycje samochodów. Nie są to tanie auta, ale dobrze zainwestowany pieniądz w tej branży to świetna inwestycja.
Jestem fanem Mercedesa. Są dwa samochody – C63 Black Series AMG, limitowana edycja do kilkuset sztuk na całym świecie. V8 wolnossący, 6,2 litra, 510 KM. Petarda. Trzyma cenę i idzie tylko do góry. Tak samo SLS Black Series. Kupiłeś nówkę sztukę w 2014 roku za 200 tys euro i sprzedajesz teraz za 800. Wielka przebitka. Trzeba wiedzieć, w jaki samochód zainwestować w odpowiednim czasie. A że ja się na samochodach znam i parę razy się na nich przejechałem, wiem jak rozmawiać, na co patrzeć – to może być fajny strzał. No i też żona będzie chciała inwestować w konie, wychowywać je, sprzedawać za dobre ceny. To nasz kolejny pomysł.
Podwórko dla koni w budowanym domu przygotowane?
Nie, ale do stajni mamy pięć minut spacerkiem. Piękne miejsce. Żona ma już jednego konia i będziemy na spokojnie inwestować w kolejne. Mamy różne pomysły. Nie chcemy siedzieć w domu i nic nie robić. Mam też smykałkę do menedżerki. Nieskromnie mówiąc, parę transferów sam załatwiałem z prezesem i z trenerami. Menedżer zawodnika dzwonił do mnie i robiłem transfer. Mam gadane, potrafię się w tym świecie odnaleźć. Może jakoś to pójdzie do przodu.
Nie grozi ci smutne życie po karierze.
Na pewno nie (śmiech). Może się to ludziom nie spodoba, co teraz mówię i będą trzymać kciuki, żebym upadł na dno, ale myślę, że mi to nie grozi.
W którym momencie uświadomiłeś sobie, że nie będziesz wielkim piłkarzem?
Po pół roku w Sandhausen. Przez pierwsze sześć-siedem meczów byłem na drugim miejscu wśród najlepiej ocenianych zawodników w lidze. Złapałem kontuzję, znowu kostka i wróciłem do grania dopiero po trzech miesiącach. Zanim doszedłem do formy, ciągle czułem ból, nie trenowałem na każdym treningu. To był moment, gdy powiedziałem sobie, że zdrowie chyba mi nie pozwoli być piłkarzem choćby średniego klubu z najlepszych lig. Chociaż uważam, że talent miałem. Charakter do gry także. Czasami pyskowałem, ale takie rzeczy też są potrzebne. Najważniejsze, że nie odpuszczałem. Najgorszą zmorą były kontuzję.
Miałeś wrażenie, że w Śląsku stałeś się ligowym dżemikiem?
Tak. Zanim podpisałem kontrakt, rozmawiałem z Michałem Chrapkiem, Arkiem Piechem, Marcinem Robakiem czy Maczkiem. Wszyscy śmiali się:
– Kosa, nie przychodź do Śląska! Zdarzą ci się słabsze mecze i będziesz ligowym dżemikiem.
Ale żona rodziła, musiałem spróbować. Po paru meczach mówiłem sobie: – Kurwa, rzeczywiście to już ligowy dżemik.
Ale to też było spowodowane kontuzjami. Zerwane więzadła po meczu z Termalicą, po meczu z Piastem naderwane piętowe, potem zapalenie Achillesa, wiele przebojów z kostką. Masa problemów. Jeżeli czyta to trener Pawłowski, chciałbym podziękować mu z całego serca. Mega człowiek. Trafił w punkt w to, jakim jestem człowiekiem i doskonale mnie rozumiał. Pozwalał na trochę więcej, ale nie było tak, że ja to wykorzystywałem. Przez to, że miałem taki luz, trenowałem jeszcze ciężej, pokazywałem, że trzeba zapierdzielać. Trenerze, dziękuję panu bardzo. Jak się spotkamy we Wrocławiu, zapraszam na coś do picia, w zależności od tego, co pan lubi. Też dzięki trenerowi mam taki sentyment do Śląska.
Jak się poczułeś, gdy Legia oceniła, że bardziej przyda jej się Langil? Bolało?
Tak, zabolało. Tym bardziej, że nie chciałem odchodzić z Legii, ale czułem, że jestem wypychany. Mówili mi: „Kuba, musisz odejść, bo przychodzi Langil, zajebisty piłkarz, nie będziesz grać”. To dlatego drugi raz odszedłem do Sandhausen. Mogłem mówić, że chciałem tam odejść, ale prawda jest taka, że nie chciałem. Wiedziałem, jak tam jest, ale nie miałem innego wyjścia. Interesowała się mną Lechia, ale mój ówczesny menedżer nie chciał wybierać tej opcji. Potem patrzyłem na Langila i widziałem, że lepszy był ode mnie tylko w grze na fortepianie.
W Adanie przyszło ci grać z Andersonem, niespełnionym talentem światowej piłki, grającym niegdyś w Manchesterze United. Jak go wspominasz? Odcinał kupony?
Widać było, że mu zależy, ale ciało nie pozwala. Jeśli masz nadwagę, nie możesz sobie pozwolić na cięższy trening. Miał swojego dietetyka, który za nim chodził, doprowadził go do w miarę niezłego stanu, ale był w stanie pograć pół godziny na wysokim poziomie, a potem padał fizycznie.
Pamiętam, jak skończył grać w piłkę. Okoliczności były dość… niecodzienne.
Anderson był zawsze ze mną pokoju. Wkręcił mnie w świat bitcoinów. Noc. Leży, leży… Nagle się zrywa.
– Kosa!!! Kurwa, kończę z piłką! Koniec! Nie gram już więcej ani dnia!
Patrzę się na niego: co jest? O co gościowi chodzi?
– Zobacz, zobacz kurwa!!! – krzyczy do mnie i pokazuje telefon.
Okazało się, że sprzedał bitcoiny… za parę ładnych baniek euro. Krzyczy do mnie, że kończy z piłką. No piękna sprawa. Na drugi dzień wychodzimy na trening. Wszyscy zebrali się w kółku, Anderson wszedł do środka:
– Panowie, dzięki serdeczne, kończę grać w piłkę.
Pożegnał się i od razu poszedł rozwiązać kontrakt. W trzy dni załatwił swoje sprawy i tyle go w Adanie widziano. Do tej pory ma wynajęty dom, zapłacony z góry. Stoi pusty. Ostatnio do mnie dzwonił na WhatsAppie: – Kosa, zobacz, jakie mam teraz życie! Najlepsze na świecie! Bawię się! Był gdzieś w Portugalii na prywatnym jachcie. Lata po świecie, korzysta z uroków.
Opowiedział ci, jak stał się jednym z najbardziej niespełnionych talentów w historii piłki?
Golden Boy, Manchester dał za niego ponad trzydzieści baniek. Na tamte czasy – petarda. Wspominał mi, że w Manchesterze miał problemy. Opowiadał, jak prawie zginął w wypadku samochodowym. Różne rzeczy działy się w jego życiu, które spowodowały, że zmienił się jako piłkarz i człowiek. Wiele miał historii, ale nie chcę o nich opowiadać, bo to jego prywatna sprawa. Sporo przeżył. Fajny chłopak, ułożony. Typowo brazylijskie podejście do życia – samba, śmiechy, zawsze pozytywnie.
Zabolała cię kiedykolwiek jakaś opinia, którą o sobie przeczytałeś?
Nasłuchałem się już wszystkiego. Od początku miałem ciężkie życie. Sławny ojciec, wielkie nazwisko, legenda piłki…
Ktoś może złapać się za głowę: jak to ciężkie? Miałeś wszystko, niczego ci nie brakowało, a i start w piłkę miałeś w jakiś sposób ułatwiony.
Oczywiście, miałem piękne dzieciństwo, ale zawsze inaczej patrzy się na kogoś takiego jak ja. Ludzie myślą, że miałem w życiu o wiele łatwiej. Jasne, tata może załatwił mi testy w młodej Legii i tyle. Nic więcej.
W Kosie Konstancin wygrywaliśmy z Legią, Polonią, Agrykolą. Jechaliśmy na turniej do Francji – Marsylia, Monaco, Nantes, Reims. Wielkie firmy. I wygrywaliśmy te turnieje. Mieliśmy naprawdę mocną ekipę. Tata był trenerem, a trochę świata piłkarskiego zwiedził i ma pojęcie, fajnie nas trenował. Ja się w ogóle dziwię: czemu mój ojciec nie pracuje jako trener na co dzień?! Z jego warsztatem i podejściem, mógłby być świetny. Jak jeszcze byłem w Kosie Konstancin mówiło się, że Roman Kosecki wpływa na decyzję sędziów albo coś. Gówno prawda. Po prostu mieliśmy mocną ekipę. Wtedy zaczęło się mówić, że rzeczywiście będę dobrym piłkarzem. Gdy miałem szesnaście lat, wokół ojca krążyła już masa menedżerów. Mącili mi w głowie. Wtedy nie skupiałem się na takich rzeczach jak wyjazd zagranicę do wielkiego klubu. Chciałem skończyć szkołę, dobrze przygotować się do seniorskiego futbolu.
Nagle wyjechałem z Kosy do Legii. Dużo osób miało mi to za złe: jak możesz iść do Legii? Nie miałem tak łatwo. Na moją pozycję było wielu zawodników i musiałem o wszystko walczyć. Wywalczyłem sobie pozycję ciężkim treningiem, podejściem do obowiązków. Nie przez przypadek zostałem wybrany przez trenerów i kapitanów najlepszym zawodnikiem Młodej Ekstraklasy. Na takie rzeczy ojciec już chyba nie ma wpływu. Szedłem krok po kroku, robiłem postępy, ale zawsze patrzyło się na mnie przez pryzmat ojca.
Mierzyłeś się jako dzieciak z tym, że wielu myślało, iż foruje cię tata?
Ludzie mówią, że było mi łatwiej, a ja uważam, że było mi ciężej. Zawsze musiałem coś udowadniać. Gdybym nie trenował na sto procent, nie dawałbym jeszcze więcej z siebie niż inni, ludzie pomyśleliby: „aha, syn Koseckiego, myśli, że mu wszystko wolno, nie chce mu się. Won z nim”. Jest też dużo synów piłkarzy, którym się nie udało przebić. Łatwo mówić, że skoro ojciec był dobrym piłkarzem, na pewno pomaga. Ale tak to nie działa w piłce. Jeśli jesteś słaby, nie dajesz wartości drużynie, odpalają cię. To biznes.
Gdy jeszcze mieszkałem w Konstancinie nie było tak rozwiniętych mediów społecznościowych, zdjęć z ukrycia. Mogłeś na spokojnie żyć. Miałem swoich przyjaciół – do tej pory to moi najlepsi przyjaciele. Fajnie spędzaliśmy czas. W ogóle nie myślałem o tym, co się dzieje, jak to dzieciak – idziesz na trening, a po treningu już nie myślisz o piłce, a o tym, jak spędzić czas ze znajomymi, pograć w gry, takie rzeczy. Idziesz na mecz – przegrałeś czy wygrałeś, nie myślisz o tym. Nie było wielkiej presji z zewnątrz, przynajmniej ja jej nie czułem.
Dopiero jak wchodziłem w okres piłki profesjonalnej, wtedy zaczęło się dziać. Chcąc nie chcąc łapiesz kontakt z zawodnikami Legii, jest fajna atmosfera, nawet jak czegoś o sobie nie przeczytasz, to ktoś inny przeczyta i od razu ci o tym powie. A pisali różnie. Ale dopiero w młodej Legii zaczęło to narastać. W Kosie kończyłeś mecz i miałeś wszystko w dupie, a w Legii po każdym meczu sprawdzałeś komentarze. Zacząłem odczuwać niepotrzebną presję.
Twój ojciec wciąż jest w Turcji kojarzony?
Jest większą legendą ode mnie.
Podejrzewam!
Sorry, źle to powiedziałem! (śmiech) Jest znacznie większą legendą niż każdy inny piłkarz, którego poznałem w Turcji. Jakby mój tata tu przyjechał, nie miałby życia. Gdyby tylko go oczywiście poznali, bo zamienił się w kulkę, podnieśliby go i przez całe miasto podrzucali do góry. Jest wielki i słyszę to na każdym kroku. Kibice czy media wielokrotnie o niego pytają. Zasłużył sobie na ten szacunek. Wszyscy mówią, że jak dorastali, patrzyli na ojca i go kochali.
Odwiedzał cię tutaj?
Nie, był w sejmie, robił wiele innych rzeczy, teraz się nie dostał i ma inny plan na biznes. Powiedział, że przyjedzie. Ojciec, czekam, przyjeżdżaj!
Powiedziałeś kiedyś, że popełniłeś wszystkie błędy swojego ojca…
Wszystkie.
Co zrobisz, żeby twój syn nie popełnił twoich błędów?
Chyba nie da rady, zbyt dużym jest łobuzem. Na pewno nie będę na nim wywierał presji, nie będę zmuszał go do gry w piłkę, do niczego. Niech robi to, co chce. Ma być szczęśliwy, zdrowy i spełniony. Będzie chciał jeździć konno czy tańczyć w balecie – proszę bardzo. Jako ojciec będę to szanował. Nie będzie też robienia wielkiego wow wokół jego osoby. Chcę, by miał spokojne życie. Będę starał się mu pomóc we wszystkim, ale to on będzie podejmował decyzje, nie ja, nie osoby wokół niego. A czy popełni te same błędy? Pewnie tak. Znając mnie – pewnie sam mu w tym pomogę! (śmiech) Świruję oczywiście, ale wiesz jak jest. Ojciec mi mówił: – Miałem bzika na punkcie samochodów, nie kupuj ich, bo to słaba inwestycja.
Ale wiesz, gdy masz na coś zajawkę, coś cię jara, stać cię na to, to sobie na to pozwalasz. Jeżeli on będzie mógł sobie na to pozwolić, pomogę mu. Mam zamiar kupić mu jeden bardzo limitowany samochód i zostawić go w garażu, dać kluczyk dopiero, gdy będzie miał 18 lat. Jak wtedy nim wyjedzie – będzie petarda.
A propos samochodów, w pewnym momencie mogłeś stać się twarzą Porsche. Byłeś chyba najbardziej rozpoznawalnym posiadaczem Panamery.
No właśnie, ale się nie odezwali! Czemu do tej pory tego nie zrobili?! Miałem Panamerę i później Cayenne, gdy już pojawił się Antoś, potrzebowałem coś większego. A czemu kupiłem Panamerę? W sumie sam nie wiem. Chyba za namową znajomego. Zła inwestycja, bo to nie samochód w moim stylu. Lubię raczej trzydrzwiowe Coupe. A najgorsze jest to, że cztery razy ukradli mi pod domem z Panamery przednie reflektory.
Ile takie kosztują? Z dziesięć tysięcy?
Więcej. Gdy zgłaszałem to za czwartym razem, aż się dziwili: – Kurwa, co jest? Sam kradniesz te reflektory i znowu podstawiasz nam auto, żebyśmy ci je wymieniali?
Dopiero potem dowiedziałem się, że reflektory z Porsche kradnie się do hodowania zioła. To najlepsze światła do plantacji marihuany. Po czwartym razie sprzedałem auto i mówię: nigdy więcej!
Dużo straciłeś na tym?
Trochę straciłem, wiadomo, zawsze tracisz na zwykłym, produkcyjnym samochodzie. Ale nie jakoś zbyt dużo. Nie przypomnę sobie. Straciłem, tak. Jak zawsze.
To brzmi trochę absurdalnie – kupiłeś sobie Panamerę za kilkaset tysięcy złotych, a teraz mówisz, że to samochód w ogóle nie w twoim typie.
Absurdalne, co? To moja najgłupsza decyzja w życiu. Panamera była luksusowa, wow, fajnie, ale nie miałem w niej przyjemności z jazdy. Lubię samochody, w których musi być przede wszystkim silnik V8 wolnossący, żadnych turbin, turbodoładowania. Najlepiej ponad 500 koni, napęd na tył. To samochód dla mnie. A co mnie skusiło, by wtedy kupić Porsche? Sam bym chciał wiedzieć.
Przez pryzmat takich ruchów u wielu masz opinię piłkarzyka, któremu odwaliło, jest debilem, wydaje na głupoty, jak skończy grać w piłkę to po miesiącu obudzi się z ręką w nocniku. Taka krąży o tobie opinia.
Ludzie nigdy nie widzieli, jak cierpię, przeżywam, jak jestem zdołowany, jaka krzywda mi się dzieje z ich strony. Widzieli tylko moje błędy. Więc czemu ja mam im robić dobrze i sprawiać, by się dobrze czuli? Jeśli widzą tylko moje błędy, a nie widzą przykrości, jakiej sprawiają mojej rodzinie komentarzami, głupimi zdaniami, to… Wiesz co, nie zamierzam odpłacać się takim ludziom, podlizywać się, mówić tego, co powinienem. Robię tylko to, co dla mnie najważniejsze.
Kiedy przeżywasz?
Dużo rzeczy się o mnie pisze, pisało. Że jestem zakupoholikiem. Że po karierze nie będę miał nic. Że żona jest ze mną tylko dla kasy. Że żona jest transwestytą. Że moje dziecko będzie pedałem, tak jak ja. No kurwa, nie pisz takich rzeczy. Usiądź przed telewizorem, odpal sobie piwko, ale nie krzywdź innych. To tępe. Niektórzy są tak tępi, że to się w głowie nie mieści. Ludzie nie wiedzą, jak wygląda twoje życie, nie zdają sobie sprawy z tego, że nie tylko ty w rodzinie to czytasz. Piłkarz może mieć żonę, która jest bogata z domu, jak moja. I ktoś mu mówi, że jak skończy karierę, będzie biedakiem? I nie zna przy tym drugiego dna? Nie wie, w co inwestuję swoje pieniądze? Nie pokazuję wam, mediom, wszystkiego. Nie czuję się, abym miał po skończeniu kariery pracować tam, gdzie nie chcę, bo życie mnie do tego zmusi. Tak nie będzie. Ludzie piszą, kto ile zarabia, a też nie wiedzą, czy ktoś musiał z czegoś zrezygnować, czy dostanie jakiś bonus. Tego się nie wie. Pisze się zbyt dużo o tym, a nie ma się pojęcia.
Tak wygląda moje życie – szczęśliwy, pewny siebie. Może piłkarsko niespełniony, ale przynajmniej jest ciekawie. Finansowo jesteśmy zabezpieczeni. Jeszcze sześć lat grania przede mną i planuję zostać w Turcji, a tu, wiadomo, pieniądze w kasie klubowej nigdy się nie kończą, choć nie zawsze dostajesz je od razu, ale ja akurat jestem w stabilnym klubie. Ludzie mówią co mówią, ale nigdy nie widzą jak mnie ranią, dlatego nie mam zamiaru robić nikomu dobrze. Robię co kocham, mam szczęśliwą rodzinę, to najważniejsze.
Do końca życia będziesz wiódł już tak spokojne życie jak teraz czy masz w głowie korbę i czujesz, że musisz coś odwalić?
Muszę, oj muszę. Zawsze muszę coś odwalić. Nie chodzi o coś negatywnego, ale korci mnie. Czuję to, gdy wracam do Polski. Wtedy mnie nosi. Włosy na rękach stają dęba. Muszę się spotkać ze znajomymi, napić, zrobić reset – piłkarze czasem tego potrzebują, tak uważam. Lubię się spotkać, posiedzieć, pożartować. Nie robię tego często, w sezonie teraz praktycznie w ogóle. Jak skończę grać w piłkę, czuję, że na dwa-trzy tygodnie odepniemy ze znajomymi wrotki. Polecimy gdzieś w ciepłe kraje sami, żonę wyślę z jej przyjaciółkami do Mediolanu, a my udamy się gdzieś na Ibizę albo do Meksyku. Po dwóch tygodniach spotkamy się z powrotem. Taki mam plan po karierze. Lubię się pobawić. W życiu musi być równowaga.
Koniec końców w życiu chodzi o to, by się dobrze bawić?
Dokładnie. Ostatnio w wypadku zmarł Kobe Bryant. Kto by się spodziewał? Chłop miał wszystko. Trzeba się cieszyć życiem, czerpać jak najwięcej przyjemności. Jeśli się komuś coś nie podoba, ale nie robisz tej osobie krzywdy, miej to w dupie. Rób to, co lubisz. Takie jest moje podejście. Zawsze patrzę na siebie i na rodzinę. Ona zawsze będzie numerem jeden. Żyj i daj żyć innym.
Dlaczego zrezygnowałeś z tatuażu na twarzy? Gdy kilka miesięcy temu gościłeś w naszym radiu, deklarowałeś, że na drugi dzień dziarasz się właśnie na twarzy.
Taki był plan, ale tatuator szybko sprowadził mnie na ziemię mówiąc, że mam jeszcze dużo miejsca na ciele i lepiej w pierwszej kolejności je wykorzystać. Zgodziłem się z tym, pokryję najpierw inne miejsca, a twarz dopiero potem. I chyba dobrze, bo rzeczywiście mam jeszcze trochę miejsca i czasu. Tatuaże na twarzy bardzo mi się podobają. Mojej żonie o dziwo też.
I jak się podejmuje taką decyzję? Robiąc tatuaż na twarzy, zostajesz z nim na całe życie. Nijak już tego nie przykryjesz.
Ludzie się zastanawiają: czemu to robisz? Będziesz fatalnie wyglądał na starość. A ja mając 80-90 lat – mam nadzieję, że tylu dożyję – stanę przed lustrem, spojrzę na tatuaże i będę miał wspomnienia z tego, jakie kolorowe, szczęśliwe, niepodporządkowane opinii innych ludzi życie prowadziłem. To dla mnie oznaka wolności. Robisz to, co naprawdę lubisz, co ci się podoba, na co masz ochotę, a przy tym nie krzywdzisz innych. Nie robisz nic złego. A mimo to ludzie są na ciebie źli, że to robisz. Mi w to graj. Będę dalej żył tak, jak chcę.
I miał wyjebane?
I miał wyjebane.
W Adanie rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. własne / FotoPyK