Piątek był dość szalonym dniem w polskim futbolu. Najpierw zapowiedź pakietu pomocowego dla klubów ze strony PZPN-u – wśród propozycji między innymi 30 milionów złotych żywej gotówki do podzielenia pomiędzy kluby Ekstraklasy w sezonie 2020/21. Parę godzin później komunikat Ekstraklasy SA zachęcający (obligujący? usprawiedliwiający?) do obniżek kontraktów piłkarzy o 50%. Wieczorem gwóźdź jeszcze od I ligi – właściwie przepisanie zaleceń ESA z różnicą w “pensji minimalnej”.
Organizacje futbolowe niemal w komplecie zabrały głos w kwestii trwającego kryzysu i zdaje się, że to dosyć odpowiedzialne ruchy z ich strony. Nadrzędna wartość na każdej wojnie: przeżyć. Przetrwać. Doczekać momentu, gdy będzie można opuścić okop i wtedy bezpiecznie omówić szczegóły ekonomiczne na czas powojenny. Teraz jednak piłka jest po stronie samych zawodników i wcale nie ma pewności… No właśnie. Nie ma pewności co do tego, co piłkarze zrobią, ale tak naprawdę trudno też z pełnym przekonaniem osądzić już teraz, co właściwie jest dla nich najlepsze.
Na ten moment widzimy trzy ścieżki dla zawodnika klubu ze szczebla centralnego w Polsce. Pierwsza: po prostu zgodzić się na to, co zaproponowała Ekstraklasa SA, a w ślad za nią również I liga. Druga: stwierdzić, że kryzys kryzysem, ale najważniejsze są własne interesy – i pójść na wojnę totalną, choćby i z donosem do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportów Sportowych w Lozannie. Trzecia? Jak to z trzecią drogą bywa: coś pomiędzy, choć jednocześnie zaznaczmy: to będzie od wielu podmiotów wymagało schowania dumy do kieszeni.
ŚCIEŻKA I – ULEGŁOŚĆ
Tutaj sytuacja jest prosta. Mamy sobotę, dzisiaj trwają narady na grupach zawodniczych. Jutro decyzja z grup zawodniczych przenosi się na forum rodzinne – żony są informowane, że idą ciężkie czasy, z kontraktu na jakiś czas, prawdopodobnie około 3-4 miesięcy, ucieka połowa zysków. W poniedziałek piłkarze dzwonią do prezesów i oświadczają: panowie, jesteśmy gotowi. Tnijcie, skoro nie ma innej drogi.
Pewne skutki będą odczuwalne natychmiast. Ten negatywny – piłkarzom po prostu zrobi się luźniej na kontach. Ten pozytywny – będą mogli przez kilka tygodni spokojnie grzać się w blasku własnej szlachetności, jako ratownicy, którzy ruszyli na pomoc bankrutującym klubom. Nie wiemy jeszcze jak będzie wyglądał świat po pandemii, nie możemy przewidzieć nawet, ile ona właściwie potrwa. Możemy jednak założyć, że zyski marketingowe będą trwałe – ludzie jeszcze przy podpisywaniu kolejnych dwóch kontraktów będą pamiętać – o, to ci, którzy odjęli sobie od ust, by nasze ukochane kluby przeżyły.
Wbrew pozorom – wcale tutaj nie szydzimy, wręcz przeciwnie – rozumiemy w pełni, że te 50% to są potężne kwoty. Rozumiemy, że to nie jest łatwy gest i rozumiemy, że będzie to wymagać drastycznej zmiany w planach życiowych na najbliższą przyszłość. Pamiętajmy jednak, że samym kontraktem nie da się wykarmić rodziny – jedzenie można kupić dopiero po przelewie kwoty zapisanej na tymże kontrakcie. Plusem dla zawodników przy tej ścieżce może być po prostu utrzymanie źródła przychodu. Niewykluczone przecież, zwłaszcza w chwiejących się klubach, że to wcale nie jest wybór pomiędzy pełną a połowiczną pensją, tylko między jakimikolwiek pieniędzmi, a sądzeniem się z bankrutem, którym wkrótce może stać się klub.
Spytajcie się chłopaków z przeszłością w ŁKS-ie, Widzewie czy Polonii Warszawa, czy udało im się odzyskać 100% z podpisanych z tymi klubami kontraktów, czy też po bankructwie okazało się, że pewne długi pozostaną już nigdy niespłacone. Poza tym pamiętajmy – PZPN wydłużył okres, podczas którego klub może nie płacić zawodnikowi właściwie bezkarnie do 4 miesięcy. Niewykluczone, że nawet w tych lepiej zorganizowanych klubach lepiej dziś zgodzić się na 50% i dostawać pensje co miesiąc, niż uparcie walczyć o 100% i najbliższe pieniądze obejrzeć w lipcu.
Nieoczekiwana korzyść dla całego świata futbolu? Unikalny gest solidarności, który przynajmniej w teorii powinien zjednoczyć ludzi wokół klubu. Wiecie, coś na zasadzie domina – skoro oni mogą się zrzec, to my, kibice, wpłaćmy cegiełkę na klub. My, sponsorzy, nie obniżajmy świadczeń. My, telewizje, zapłaćmy możliwie jak największą część kontraktu. W końcu wszyscy jedziemy na jednym wózku. A raczej stoimy, czekając aż ruszy. Jak wygląda kwestia długofalowo? Hm, zdaje się, że w tym układzie niewiele się zmieni w czasie “postapokaliptycznym”. Po czterech, pięciu, może sześciu miesiącach pensje wrócą do dawnej wysokości, kluby do dawnej kondycji. Może na przyszłość będą oferować nieco mniej, ale szczerze… Nie sądzimy. Być może piłkarze zaczną jedynie odrobinę lepiej planować własne budżety domowe.
Plusy dla zawodników: szacunek ludzi ulicy, większe prawdopodobieństwo otrzymywania pensji w terminie, większe prawdopodobieństwo utrzymania pracodawcy przy życiu
Minusy dla zawodników: mniej kasy
Nieoczekiwana korzyść dla świata futbolu: możliwe poruszenie domina futbolowej solidarności
Długofalowe konsekwencje: niewielkie, być może poprawa jakości planowania budżetów domowych wśród piłkarzy
ŚCIEŻKA II – REBELIA
Ach, ten scenariusz najbardziej rozpala wyobraźnię. Mamy sobotę, grzeją się linie, piłkarze namawiają się wzajemnie: nie będą nam pluli w twarz! Walczymy! Odrzucamy wszystkie te bzdurne propozycje. Obcokrajowcy szczerze mówią: przyjechałem tu zarabiać, a nie podziwiać lokalne muzea. Krajowi zawodnicy wzruszają ramionami: nie po to zgodziłem się zostać u was jeszcze rok przed wyjazdem zagranicznym, żeby teraz głodować. W poniedziałek kluby poznają decyzje swoich asów: nie zgadzamy się na żadne wycinki.
Dalszy ciąg byłby już zapewne mocno zróżnicowany – część klubów wbiłaby zęby w ścianę, ale zdołała jakoś opłacać kontrakty według stawek sprzed pandemii. Ale część klubów mogłaby przyjąć wyzwanie.
Po wczorajszym dniu wszystko jest mniej więcej wyjaśnione – papiery licencyjne można złożyć później, zaległości licencyjne też się przesuwają, a co więcej – zawodnik nie może już rozwiązać kontraktu z winy klubu przy 2-miesięcznych zaległościach, ten czas został podwojony. Może się okazać, że piłkarzom, którzy odmówili obniżki po prostu się nie płaci – a konsekwencje spadają na klub tak naprawdę najwcześniej w lipcu czy sierpniu. Ale to przecież nie koniec! Może się okazać, że kluby po tych 4 miesiącach bez płacenia, opłacą 50% pensji, zgodnie z rozporządzeniem Ekstraklasy SA. Piłkarze oczywiście mogą wówczas ruszyć do sądów, ale… No właśnie. Czy mają tutaj stuprocentową pewność zwycięstwa? A przede wszystkim – tego, kiedy ono nastąpi?
Gospodarka się wali na naszych oczach – cała, nie ta piłkarska, nie ta rozrywkowa. Sądy zostaną za moment zawalone wnioskami o upadłość oraz całą stertą pozwów wynikających z niedotrzymywania najróżniejszych umów. Teraz lecimy jeszcze na ogólnej solidarności, ale zaraz to się skończy. Zostaną pracownicy walczący o zaległości ze swoimi byłymi pracodawcami, pracodawcy, walczący o pieniądze z kontrahentami, podwykonawcy z wykonawcami, wykonawcy ze zleceniodawcami. Ujmijmy to tak: piłkarze nie będą tutaj traktowani jako grupa uprzywilejowana. Bez trudu wyobrażamy sobie sytuację, w której najpierw przez 4 miesiące klub bezkarnie nie płaci, potem płaci 50%, a trwającą w międzyczasie sprawa w sądzie ciągnie się latami.
Dochodzi tu też aspekt pewnej presji społecznej. Piłkarze, którzy pójdą na wojnę będą postrzegani jako bogaci skąpcy, lenie oraz ludzie nieczuli na krzywdę klubów. Nawet jeśli to spojrzenie skrajnie nie fair, zwłaszcza wobec młodych zawodników – futboliści będą się z tym musieli mierzyć, na przykład stając w kolejce po ryż (chyba wtedy już wrócą kolejki, może też wróci ryż).
Plusy? Cóż, kasa. Zagranie na nosach prezesom, którzy do tej pory uwielbiali się spóźniać z wypłatami bez żadnych specjalnych uprzedzeń w stosunku do zawodników. Ale kto wie, być może najważniejsza korzyść z takiego zagrania piłkarzy płynęłaby dla szeroko pojętego świata futbolu. Co bowiem stałoby się, gdyby faktycznie piłkarze chcieli się rozliczać co do złotówki, a sądy przyznały im rację? Jeśli wrócilibyśmy do gry w sierpniu czy wrześniu, najmocniejsze kluby wyszłyby poobijane, ale żywe. Na przyszłość oferowałyby niższe kontrakty, chętniej spoglądały w stronę klubowej młodzieży – taniej i łatwej do ewentualnego opędzlowania. Kluby, które już przed pandemią się chwiały, po prostu by zawinęły mandżur. Uwolnilibyśmy się od informacji o “zaległościach w Gdańsku”, o “nadzwyczajnej sesji Rady Miasta w celu uratowania klubu” etc. Przetrwaliby ci najbardziej oszczędni, ci, którzy w lepszych czasach zarządzali mądrze i odpowiedzialnie.
Ale co więcej – byłyby też długofalowe konsekwencje. Wyobraźmy sobie, że nagle bankrutują 3-4 kluby Ekstraklasy. Na rynek wraca z miejsca około 70 zawodników, którzy gdzieś muszą zarabiać. W ligach zagranicznych? Tam pewnie też będą cięcia, tam też będą bankructwa, tam też zaroi się od wolnych agentów. Może się okazać, że ci, którzy przetrwali, teraz faktycznie mogą oferować 50% pensji – a zawodnicy będą się zgadzać, bo innego miejsca pracy nie znajdą. Długofalowe konsekwencje takiej rebelii piłkarzy mogą się okazać bardziej pozytywne dla “organizmu” futbolowego, niż zgoda na obniżkę pensji. Pytanie tylko, czy również dla samych zawodników…
Plusy dla zawodników: kasa, hajsiwo, flota, szmal i pieniążki
Minusy dla zawodników: nienawiść ludzi ulicy, możliwe batalie sądowe oraz utrata miejsca pracy
Nieoczekiwana korzyść dla świata futbolu: zdjęcie z planszy klubów-kukułek, które wywrócą się przy pierwszy podmuchu wiatru historii
Długofalowe konsekwencje: urealnienie stosunku wysokości płac do jakości piłkarzy w Ekstraklasie, koniec z zaległościami, rynek pracodawcy w elicie
ŚCIEŻKA III – NEGOCJACJE
Trzecia droga to negocjacje i tutaj zapewne jest największe pole do przesuwania wskaźników pomiędzy “dobrze tak, piłkarzykom pieprzonym” oraz “niech płacą, prezesiki śmieszne, co oferują więcej niż mogą zarobić z biletów”. W tym scenariuszu rozporządzenie Ekstraklasy SA jest traktowane jako pewien drogowskaz, ale zapewne z gwiazdką dla tych prezesów, którzy niespecjalnie chcą iść na wojnę z piłkarzami i tych piłkarzy, którzy chcieliby pomóc, ale może niekoniecznie aż połową pensji.
Przy negocjacjach trudno prognozować dalszy ciąg, ale założymy na chwilę nasze różowe okulary i napiszemy, jak to powinno wyglądać naszym skromnym zdaniem.
Są w Ekstraklasie kluby mądrze zarządzane, które płacą co do dnia, oferują pensje w miarę przystosowane do własnych możliwości finansowych. W tych miejscach piłkarze powinni być wyrozumiali i zaakceptować obniżki – bo mają pewność, że jeśli prezes powie, że płaci 50%, to płaci 50%, a nie zwleka trzy miesiące po czym rzuca jakąś “zaliczkę”. Tu zresztą układ jest jasny – zgadzam się na cięcia, bo liczę i wierzę, że wszystko wróci do normy za te parę miesięcy. Piłkarze i prezesi, jak to ujął dzisiaj Michał Świerczewski z Rakowa, przybijają sobie piątkę, po czym rozchodzą się do domów.
Ale są też w Ekstraklasie kluby zarządzane nieco gorzej. I tutaj jesteśmy po stronie piłkarzy, nawet jeśli stwierdzą, że jedynym wyjściem jest wojna. Dzisiaj Jakub Wawrzyniak z Kanału Sportowego poinformował, że w Lechii zaległości sięgają grudnia, nie wspominając o zaległych premiach z ostatnich 2 lat. Na pytanie prezesa Adama Mandziary o możliwość obcięcia zarobków o 50%, piłkarze powinni odpowiedzieć: chodzi o zarobki z grudnia, stycznia, lutego, marca, czy te, które dopiero wyrobimy w przyszłości? Kompletnie się nie zdziwimy, ba, będziemy nawet kibicować piłkarzom, którzy powiedzą: obniżki bez problemu, ale najpierw spłaćcie długi za naszą pracę w okresie przed epidemią.
Tam, gdzie relacje między władzami a zespołem były zdrowe, tam sytuacja dalej by taką pozostała. Tam, gdzie już wcześniej były cyrki… Cóż, doszłoby do nowego otwarcia, katharsis, wyczyszczenia złej krwi. Co ciekawe – w tych klubach, gdzie kondycja finansowa jest najbardziej krytyczna, rozporządzenie Ekstraklasy właściwie nic nie zmienia – bo przecież nie chodzi o obecne pensje, ale te choćby ze stycznia czy lutego. Trudno też oczekiwać, by PZPN patrzył łaskawym okiem, gdy do wniosku licencyjnego będzie brakować rozliczeń nie z czasów walki z pandemią, ale z czasu okienka transferowego.
Jak to wszystko poukładałoby się długofalowo, trudno dzisiaj prognozować, ale jest szansa na uporządkowanie raz na zawsze świata polskiego futbolu. Urealnienie stawek. Wyeliminowanie cwaniaków i tych, którzy żyją grubo ponad stan. Premiowanie mądrych i tych po prostu normalnych, którzy potrafią się dogadać w imię wyższych wartości.
Może nawet kiedyś byśmy w tym nowym świecie przeszli jakąś drużynę w europejskich pucharach.
Fot.Newspix