Nim koronawirus sparaliżował futbol, Ligę Mistrzów udało się doprowadzić do połowy rewanżów w 1/8 finału, Ligę Europy – do 1/8. Podczas dzisiejszej wideokonferencji z przedstawicielami federacji piłkarskich UEFA podjęła decyzję, że ostatnie spotkania tej edycji obu pucharów mają być rozegrane pod sam koniec czerwca. Finał LM – 27., finał LE – 24.
Z jednej strony scenariusz to wielce optymistyczny, zakładający, że do tej pory nie tylko uda się wrócić do regularnego grania, ale też jakkolwiek pogodzić kalendarz pucharów z tym ligowym. Na razie terminów przepadło kilka, ale nie ma się co oszukiwać, że zaraz zostanie zapalone zielone światło i znów będzie można rozgrywać jednego dnia setki meczów na całym kontynencie.
Z drugiej – jedyny dający się jakkolwiek zaakceptować wszystkim zainteresowanym, bowiem 30 czerwca to w futbolu pewnego rodzaju data graniczna. Wtedy właśnie wygasa większość kontraktów. A więc gdyby UEFA chciała grać finał na przykład w lipcu, to niewykluczone że jego uczestnicy do tego momentu byliby już solidnie osłabieni. Weźmy za przykład Napoli. Włosi dochodzą do finału, jednak 30 czerwca wygasa umowa Driesa Mertensa. Najlepszy do tej pory strzelec i jeden z trzech najlepszych asystentów zespołu nie gra w decydującej potyczce, bo od 1 lipca jest już wolnym zawodnikiem lub wręcz piłkarzem innego klubu. David Silva już zapowiedział, że w czerwcu kończy swoją przygodę z Manchesterem City. W PSG kończą się umowy Cavaniego, Meuniera, Kurzawy czy Thiago Silvy. I tak dalej, i tak dalej.
Teraz grupy robocze UEFA mają ustalić, jak do tych finałów drużyny doprowadzić. Na dziś żaden konkretny sposób nie został zaproponowany, bo to też zależy od tego, jak długo potrwa zawieszenie rozgrywek i kiedy w Europie będzie można wrócić do kopania futbolówki poza własnym ogródkiem.
fot. FotoPyK