Jedna drużyna ma w bramce Jana Oblaka. Druga drużyna ma w bramce Adriana. Jaki może być rezultat takiego starcia, jeżeli mecz trwa bardzo długie 120 minut? Chcielibyśmy napisać, że to duże uproszczenie, że na boisku zawsze jest 22 bohaterów, że jakość pokazywali przecież zawodnicy z linii obronnej Atletico czy z całego licznego ataku Liverpoolu. Ale to kłamstwo. Jesteśmy pewni, że o losach tego konkretnego meczu, o tym, kto awansuje do najlepszej ósemki w Europie, zadecydowała obsada bramki. Fantastyczna w drużynie gości… No i Adrian w drużynie gospodarzy.
Zacznijmy może od wyliczenia, ile razy Oblak ratował swój zespół? Największe wrażenie zrobiły chyba interwencje przy strzałach ze spalonego, gdzie rywale pomimo oczywistej przewagi w ustawieniu i tak nie potrafili pokonać słoweńskiej ośmiornicy. Interwencje po uderzeniach Mane to najwyższa światowa półka, a przecież trzeba uwzględnić, że jego bramkę bombardował naprawdę najlepszy, albo jeden z najlepszych ataków świata. Salah wprawdzie był bardzo niecelny, parę razy schodził na lewą nogę i uderzał ponad bramką. Przewrotki jego senegalskiego partnera z ataku też leciały ponad poprzeczką. Ale już strzały Firmino czy Robertsona? Wijnalduma? Oblak był zmuszony do interwencji czternaście razy, statystyki (nie ujmują wspomnianych spalonych) pokazują 12 celnych strzałów na jego bramkę.
Jakże wiele mówi o jego dyspozycji fakt, że aby zdobyć tę wymarzoną drugą bramkę, Liverpool potrzebował 96 minut grania i… strzału w słupek. Gdyby Firmino przy swojej pierwszej próbie, przy strzale głową, był odrobinę celniejszy – pewnie ten słoweński pająk zdołałby sparować piłkę na rzut rożny. Ale trafił akurat w słupek, w miejsce, gdzie ramiona Oblaka już nie sięgały, a piłka odbiła się na tyle fortunnie, że wystarczyło dopchnąć ją do pustaka. Okej, błąd systemu to trafienie jeszcze z pierwszej połowy, gdy Wijnaldum wykończył strzałem głowa świetną centrę z prawej flanki, ale poza tym? Oblak był jak ściana, jak granica węgierska, jak szczelność systemu VAT. Praktycznie nie do obejścia, nie do złamania, nie do przedziurawienia. Do tego sprzyjał mu fart – jak wówczas, gdy z paru metrów poprzeczkę obił Robertson.
No a pod drugą bramką stał Adrian.
Już w dzisiejszej zapowiedzi zwiastowaliśmy – Liverpool może mieć kłopoty między słupkami. Sprawdźcie sobie zresztą nasz dział BUKMACHERKA, trafiliśmy też dzisiaj, że The Reds pierwsi strzelą gola. Alisson przed urazem bywał niepewny, by wspomnieć mecz z West Hamem United. Adrian, który zastąpił go na czas leczenia kontuzji zaczął od fatalnej interwencji przy strzale Williana w FA Cup. Dziś… Kurczę, bardzo długo nie miał właściwie okazji, by pokazać swoje umiejętności. Goście z Madrytu przyjęli starą dobrą zasadę – skoro jedną możemy bezkarnie stracić, to ślizgamy się do karnych, chyba że nam trafią na 2:0. Strategia była słuszna – przez 95 minut Atletico dość mądrze się broniło, licząc zapewne, że wynik 1:0 utrzyma się do 120. minuty, a wtedy w serii jedenastek Jan Oblak udowodni już bez wątpliwości, że jest lepszym fachowcem niż Adrian. Plany pokrzyżowało trafienie Firmino na 2:0 oraz… zachowanie Adriana chwilę później.
Podanie do rywala jeszcze można zrozumieć, ale że i przy interwencji golkiper leciał jak zmęczony listonosz na tapczan? Kurczę, przecież strzelał Marcos Llorente, gość, który w całej karierze miał chyba trzy gole. Dzisiaj podwoił swój dorobek, bo już po kiksie Adriana Atletico raz jeszcze skontrowało przeciwnika. Llorente, który przy pierwszym golu ciężar winy za odpadnięcie z Ligi Mistrzów wrzucił Adrianowi na kark, przy drugiej bramce ośmieszył całą defensywę Liverpoolu. The Reds biegli obok niego jakby z wiarą, że sam odda im piłkę, albo uderzy w maliny. On zamiast tego pocelował tuż obok słupka i w połowie dogrywki było właściwie pozamiatane.
W doliczonym czasie ładną akcję Atletico wykończył jeszcze Morata, ale to już właściwie didaskalia. Mniej więcej w tym momencie dowiedzieliśmy się zresztą, że koronawirusem zaraził się Daniel Rugani z Juventusu, co w praktyce oznacza, że kolejnej fazy Ligi Mistrzów raczej byśmy się nie spodziewali.
Ale jeśli to miał być koniec – to był to koniec naprawdę piękny. Janie Oblaku, Jurgenie Kloppie, ofensywo Liverpoolu – dzięki.
Liverpool – Atletico Madryt 2:3 (1:0, 1:2)
Wijnaldum 43′, Firmino 94′ – Llorente 97′, 105+1′, Morata 120+1′