Reklama

Miła odmiana: Manchester United kupił prawdziwego piłkarza!

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2020, 20:06 • 4 min czytania 16 komentarzy

Patrząc na to, jak prezentowali się wyczekiwani zbawcy Manchesteru United w kolejnych okienkach transferowych, można byłoby dojść do wniosku, że powietrze w tym robotniczym mieście przeszkadza w rozwinięciu skrzydeł utalentowanych piłkarzy. Sęk w tym, że przecież po drugiej stronie miasta absurdalne wyniki wykręcał lokalny rywal, Manchester City. Dziś, właśnie w derbowym spotkaniu, przekonaliśmy się, że i na Old Trafford może zdarzyć się piłkarz, który z miejsca zmienia oblicze całego zespołu.

Miła odmiana: Manchester United kupił prawdziwego piłkarza!

Bruno Fernandes w swoim piątym ligowym meczu wygrał dla United po raz trzeci. 

To oczywiście spore uproszczenie, bo przecież nie da się przeoczyć pracy całej linii defensywnej, nie sposób pominąć dwóch kapitalnych interwencji, jakimi popisał się Davida De Gea, nie można zapomnieć o pracowitości całej drugiej linii. Wreszcie nie można bagatelizować spokoju Scotta McTominaya, który fenomenalnym uderzeniem z pierwszej piłki spuentował w 97. minucie gry ten derbowy bój.

Nie oszukujmy się jednak – ten mecz wyglądałby dla United kompletnie inaczej, gdyby nie błysk geniuszu Bruno Fernandesa po pół godziny grania. To był przełomowy moment spotkania.

Tego nie spodziewał się chyba nikt na stadionie, może poza Martialem. Rzut wolny z odległości, którą 99% drużyn wykorzystuje do bezpośredniego uderzenia na bramkę, ewentualnie zawiesiniki w pole karne. Tymczasem Fernandes podrzuca piłkę nad obrońcami jak w plażówce, albo na orliku, Martial wychodzi sam na sam i daje prowadzenie gospodarzom na Old Trafford. Nieprawdopodobne, absolutnie genialne zagranie, uczta dla oczu, a każda kolejna powtórka tylko utwierdzała nas w przekonaniu, że gość daje United coś, czego nie dawał Pogba, Mata czy inny Fred.

Reklama

A przecież gdyby jego koledzy odwdzięczali mu się tym samym – United już w przerwie powinno mieć zabezpieczony wynik. Fernandes jednak zdawał się dla kumpli niewidzialny – najpierw zignorował go Anthony Martial, psując świetną okazję kiepskim strzałem prosto w bramkarza, następnie zignorował go Daniel James, psując świetną okazję mocnym strzałem prosto w bramkarza. Wystarczyło podnieść głowę, zagrać wsteczną piłkę do Portugalczyka i jesteśmy przekonani, że jego dorobek wyglądałby jeszcze bardziej imponująco. Ale i tak przecież jest świetnie – 8 meczów w United, 3 gole i 3 asysty, ale przede wszystkim rozruszanie tych skostniałych trybików w ofensywie.

Inna sprawa, że dzisiaj City wypadło po prostu bardzo słabo. Bez Kevina De Bruyne kompletnie brakowało przełamania tempa, zaskoczenia rywala jakimś nieszablonowym zagraniem, brakowało ostatniego podania, ale być może jeszcze mocniej brakowało tego podania drugiego od końca – charakterystycznego dla Belga, który potrafi otwierać autostrady skrzydłowym czy bocznym obrońcom. Dziś City grało niesamowicie jednostajnie i przewidywalnie, przez co miało problemy nie tylko ze zdobyciem bramki, co oddaniem celnego strzału.

Pierwsza połowa? JEDEN strzał przez 45 minut, co przy posiadaniu piłki dochodzącym do 70% oznacza jakąś ofensywną makabrę. Jedyne uderzenie to niezła próba Sterlinga po zejściu do środka z lewego skrzydła.

Klarowne okazje? Chyba tylko ten kiks Sterlinga i po chwili poprawka Jesusa. To był moment przełomowy, jeden z dwóch momentów, gdy monolit defensywny pod bramką De Gei delikatnie się zagapił. Na szczęście dla gospodarzy – podanie Mahreza zostało totalnie spartolone, a przy dobitce swoją robotę zrobił Hiszpan między słupkami. Poza tym? No plaża, plaża. Za nieuwagę uznajemy jeszcze sytuację, po której do siatki trafił Aguero, ale większe pretensje niż o jakość założonej pułapki ofsajdowej (w końcu wypaliła, VAR potwierdził), mamy o brak gry do gwizdka. Zadecydowały tutaj naprawdę milimetry, tymczasem cały Manchester United stanął już po sygnalizacji ze strony sędziego liniowego. Gdyby tutaj padła wyrównująca bramka, mielibyśmy długie debaty we wszystkich angielskich mediach.

A tak? Tabloidy na pewno skupią się na Edersonie. Już przy bramce Martiala mógł się zachować lepiej, ale to, co odwalił w końcówce… Doliczone pięć minut, tymczasem idzie już dziewięćdziesiąta siódma minuta. United wybijają piłkę byle dalej i wyżej, by uszczknąć trochę czasu, kibice gwiżdżą, domagając się zakończenia spotkania. Ederson łapie piłkę i próbuje dalekiego wyrzutu, mimo że stoi dobre kilkanaście metrów od bramki. Wyrzuca… pod nogi McTominaya. Chłopak uderzył bezbłędnie, rotacja, wysokość, celność – wszystko tutaj zagrało. Edersonowi zostało schowanie głowy w bluzie bramkarskiej, sędziemu odgwizdanie zakończenia spotkania, a kibicom United – rozpoczęcie świętowania po derbowej wiktorii.

Czy Solskjaer znalazł swój własny patent na tiki-takę?

Reklama

To za dużo powiedziane, ale w piątym starciu z Guardiolą wygrał już po raz trzeci, mimo że jakość piłkarska z pewnością jest po stronie Citizens. Dziś zaś właściwie zneutralizował ofensywę rywala. United zbliżają się do Leicester City na 5 punktów, Liverpool odlicza dni do oficjalnej koronacji.

Manchester United – Manchester City 2:0 (1:0)

Martial 30′, McTominay 90+7′

Fot.Newspix

Najnowsze

Hiszpania

Media: Gavi miał zastrzeżenia do gry Lewandowskiego w meczu z Atletico

Bartosz Lodko
3
Media: Gavi miał zastrzeżenia do gry Lewandowskiego w meczu z Atletico

Anglia

Komentarze

16 komentarzy

Loading...