Bądźmy ze sobą szczerzy – Łódzki Klub Sportowy w przyszłym sezonie zagra w I lidze, utrzymanie w rozgrywkach Ekstraklasy jest już praktycznie niemożliwe. Oczywiście, nadal można liczyć na matematykę, tak jak Manchester City w teorii wciąż może odebrać tytuł Liverpoolowi, ale realia są nieubłagane – Łódź po raz kolejny zniknie z mapy najwyższej polskiej ligi. W odróżnieniu jednak od kilku ostatnich spadków i ŁKS-u, i sąsiedniego Widzewa, tym razem mamy wrażenie, że to spadek wyjątkowo spokojny, po którym panika jest wyjątkowo niewskazana.
Brzmi absurdalnie? Nie, zupełnie nie. Brzmi tak, jak powinno brzmieć w cywilizowanej lidze i kraju. Gdy w Premier League Norwich powoli przygotowuje się do ponownego powitania z Championship, nikt nie drży tam o to, czy uda się zapłacić w przyszłym sezonie za prąd i wodę. Gdy w Serie A z ligi spektakularnie spada Benevento, właściciele klubu nie szukają sznura i najbliższej gałęzi, ale zastanawiają się, ile zajmie im powrót do krajowej elity.
Mamy wrażenie, że to kojarzenie spadku z upadkiem to typowo polska przypadłość, wynikająca zresztą z polityki samych klubów. Nawet w tym sezonie, rozglądamy się wśród potencjalnych spadkowiczów. W Wiśle Kraków mówili wprost: jeśli zlecimy do I ligi, to będzie koniec klubu. Bez funduszy z telewizji nie uda się wyprostować sytuacji, nie uda się spłacić długów, nie uda się utrzymać drużyny. Władze Korony Kielce zdają się działać bardzo podobnie. Dokapitalizowanie spółki? Tak, o ile będą widoki na utrzymanie i dalsze finansowanie klubu już z transzy telewizyjnych. Arka Gdynia według informacji Przeglądu Sportowego już wydaje pieniądze z zaliczki praw TV.
Trudno sobie wyobrazić, że któryś z tych trzech klubów spada do I ligi, po czym momentalnie włącza się do walki o Ekstraklasę. Ba, nie jest łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której po spadku te wspomniane kluby dalej istnieją, bez problemów finansowych i związanych z tym problemów licencyjnych.
ŁKS na tym tle wyróżnia się na dwa sposoby. Pierwszy – sportowy. Odstaje od reszty ligi w tak spektakularny sposób, że pytanie o spadek brzmi: “kiedy”, a nie “czy”. Ale jest też drugi, aspekt finansowo-organizacyjny. I pod tym kątem ŁKS naprawdę wyróżnia się na plus. Dlaczego więc w ŁKS-ie nie powinni ronić zbyt wielu łez?
STADION
Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc widać coraz więcej. Na początku Ekstraklasy transmisje z Łodzi to pociągi przejeżdżające w tle, dzisiaj widać już zarys powstającego pełnego stadionu, z czterema trybunami oraz wielką strefą komercyjną, która pozwoli zarabiać również poza dniami meczowymi. W ŁKS-ie to coś więcej, niż tylko inwestycja w infrastrukturę – to prawdziwe uwolnienie potencjału. Jeśli w 2019 roku tylko na jednym spotkaniu zabrakło kilkuset osób do kompletu, wcześniej i w I lidze, i w Ekstraklasie trybuna zapełniała się do ostatniego miejsca, to znaczy, że chętnych na bilety i karnety było więcej. W klubie zresztą mówili wprost – polityka cenowa została podyktowana liczbą miejsc, karnety i bilety były droższe, bo podaż była bardzo ograniczona. Ale to nie tylko taki banał jak zysk z dnia meczowego. To również inwestor, który według słów prezesa Salskiego czeka u bram na ukończenie obiektu, to również inne możliwości marketingowe oraz, nie oszukujmy się, duży argument w rozmowach z obecnymi i potencjalnymi sponsorami.
Dlatego w ŁKS-ie początkowo “celowano” w powrót do Ekstraklasy w momencie ukończenia nowego obiektu. Obiekt w wyniku przeciągających się przetargów nieco się spóźnił, awans dla odmiany przyszedł trochę za wcześnie, ale coś nam podpowiada, że ten pierwotny scenariusz nadal jest możliwy. Wykonawca stadionu, firma Mirbud, zapewnia, że możliwe jest ukończenie prac już w 2021 roku. A my, patrząc na skład ŁKS-u i długość kontraktów poszczególnych zawodników, jesteśmy w stanie uwierzyć w powrót do Ekstraklasy na sezon 2021/22.
INWESTYCJE
Scenariusz w przypadku beniaminków często jest bardzo podobny. Awans na euforii, przeliczenie zysków z Canal+, szeroko zakrojone inwestycje w “solidnych ligowców” oraz “obiecujących słowackich defensorów”. Oczywiście przeskok jest na tyle bolesny, że za moment trzeba płacić odprawę zwolnionemu trenerowi, a nowy, strażak, często też utrzymuje stanowisko najdalej do kwietnia. Kasa się rozchodzi – bo zimą w panice rozwiązywane są kolejne kontrakty, a 14 transferów z pięciu różnych państw mimo wszystko nie poprawia wyników drużyny wiosną.
Jakże inaczej wyglądał w tym sezonie ŁKS. Do ligi przystąpił praktycznie I-ligowym składem, w tym samym czasie inwestując m.in. w hotel, budowany w bezpośrednim sąsiedztwie akademii, czy boisko pod balonem – pierwsze w Łodzi, wybudowane wyłącznie ze środków klubu. Czy te setki tysięcy złotych można było wrzucić w kontrakty zawodników? Zapewne tak, ale czy to zagwarantowałoby utrzymanie? ŁKS podkreśla na każdym kroku, że jest dopiero na początku odbudowy – dopiero czeka na nowy stadion, całkiem niedawno dorobił się bazy treningowej z prawdziwego zdarzenia, trenerzy młodzieżowi latają po całej Europie ucząc się fachu, zacieśniana jest współpraca ze Szkołą Gortata. Pierwsza drużna, wizytówka, to nadal największy koszt i najważniejszy projekt. Ale trzy awanse w trzy lata to i tak niewiele, gdy patrzy się na rozrost klubowych struktur, od najmłodszych juniorów, po drużynę rezerw i… rezerw rezerw, utworzonych, by najstarsze roczniki ogrywały się z seniorami w meczach B-klasy.
Efekty ma być widać nie dzisiaj, ale za parę lat, gdy wrócą profity z inwestycji w infrastrukturę treningową oraz “know-how” pracowników akademii.
DRUŻYNA Z POTENCJAŁEM
Jeśli ŁKS nie zorganizuje wyprzedaży – a z tego co słychać w klubie, nikt nie ma takich planów – zdaje się, że ta drużyna może i powinna grać lepiej. Większość piłkarzy wciąż się rozwija – życiowo i piłkarsko, łapiąc kolejne doświadczenia. Przykładem choćby mecz w Gdyni, bodaj pierwszy, którego ŁKS nie przegrał pomimo, że stracił pierwszy bramkę. Do tej pory utrata gola oznaczała zwieszone głowy i prostą drogę w przepaść. ŁKS wiosną wygląda już inaczej niż jesienią, mniej naiwnie, bardziej dojrzale, a zasługą – oprócz transferów – jest zapewne rozwój poszczególnych piłkarzy. Spoglądamy na kadrę – Michał Trąbka, Adrian Klimczak czy Maciej Wolski to rocznik 1997, który w dodatku przeżył pierwszą styczność z piłką na takiej intensywności, jak ta ekstraklasowa. Jan Sobociński, Adam Ratajczyk i Przemysław Sajdak to młodzieżowcy i nawet jeśli uznamy, że Sobociński to największe rozczarowanie jesieni – jego potencjału nie da się zakwestionować. Cała trójka wydaje się perspektywiczna, a co najważniejsze – wydaje się, że w I lidze nie będzie miała problemów z dobrą grą, co szczególnie Sobociński udowodnił już w ubiegłym sezonie.
Najbardziej obiecujący zawodnicy z zagranicy – Antonio Dominguez i Carlos Moros Gracia to rocznik 1993, też żadne dinozaury. Tak naprawdę starszyznę tworzą jedynie Arkadiusz Malarz, Maciej Dąbrowski i Łukasz Piątek.
Jeśli ten skład się nie rozsypie, powinien bez trudu powalczyć o czołowe lokaty w przyszłym sezonie I ligi, a jesteśmy w stanie pójść nawet o krok dalej – wydaje nam się, że drugie starcie z Ekstraklasą, byłoby dla tej ekipy o wiele mniej bolesne.
SPOKÓJ FINANSOWY
Tu raczej nie trzeba specjalne rozwijać tematu. Papier przyjmie wszystko, można o każdym zespole napisać, że jest finansowo przygotowany na spadek, a wszystkiego pilnuje Komisja Licencyjna. Liczą się jednak czyny – a te są takie, że ŁKS nikomu nie zalega z pensjami, nikomu nie zalega z premiami, a nadwyżkę budżetową wkłada w infrastrukturę. Sporo o tym, w jakim miejscu znajduje się obecnie łódzki klub pod względem organizacyjnym i finansowym mówi nawet transfer Daniego Ramireza. Lech targował się o każdą złotówkę, ale ostatecznie musiał zapłacić właściwie tyle, ile ŁKS żądał od początku. Gdyby klub był w innej kondycji, zapewne rzuciłby się na 300 czy 400 tysięcy euro. Ale stan konta ełkaesiaków pozwolił na zwlekanie z transferem tak długo, aż cena nie będzie satysfakcjonująca dla sprzedającego.
Przyglądamy się ostatnim spadkom ŁKS-u. Odebranie licencji z uwagi na niepokojące prognozy finansowe. Spadek, po którym klub nie dograł sezonu w I lidze. Na tle tych poprzednich, obecna degradacja to właściwie igraszka.
ZAUFANIE
W dzisiejszym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Kazimierz Moskal obszernie wypowiadał się o standardach, których nie spotkał w swojej karierze nigdy wcześniej. Seria porażek drużyny, fatalna gra, tymczasem kibice podczas meczu z Arką, przy serii siedmiu kolejnych porażek, skandują nazwisko szkoleniowca. Kilka tygodni później wyjazd do Gdyni, wynik 1:0, który właściwie rozwiewa wszelkie nadzieje związane z utrzymaniem, a fanatycy dopingują z sektora gości mocniej, niż w którymkolwiek z wcześniejszych meczów. Podkreślają to piłkarze, podkreśla trener, podkreśla prezes – publika w Łodzi jest wręcz podejrzanie wyrozumiała.
A przecież podobny limit cierpliwości ma też prezes wobec dyrektora sportowego. Dyrektor sportowy wobec trenera. Tyle narzekamy w polskiej piłce na brak cierpliwości? W Łodzi mogliby obdzielić nią pół ligi. Być może się pomylimy, być może to nic nie da, ale mamy wrażenie, że finalnie ta postawa zostanie wynagrodzona również na boisku. Pewnie już w przyszłym sezonie, choć niestety dla łodzian – w I lidze.
Fot.FotoPyK