Polska piłka klubowa w tej chwili nie ma nam nic lepszego do zaoferowania i sami nie wiemy, czy to powód do ekscytacji, czy smutku. Takie są po prostu fakty. 29 lutego, w ten dzień wypadający raz na cztery długie lata, wicelider Ekstraklasy zmierzy się z liderem. Najpoważniejszy faworyt do tytułu mistrzowskiego przyjmie u siebie najrozsądniejszego z pretendentów. Najmocniejsza ofensywa zagra z najlepszą defensywą, jeden z najbarwniejszych trenerów sprawdzi formę trenera notującego najbardziej spektakularne postępy.
Legia Warszawa zagra z Cracovią o to, kto znajdzie się na pole position przed finiszem rundy zasadniczej.
Czy powinniśmy narzekać? Tak, znalazłoby się parę powodów. Najbardziej jaskrawy – jeśli Cracovia ze swoim dość topornym graniem jest uczestnikiem szlagieru całej rundy, to znaczy, że poszliśmy jako liga w bardzo specyficznym kierunku. Ale pesymiści znajdą pewnie więcej powodów do zmartwień. Drugi z uczestników hitu właśnie sprzedał najlepszego strzelca, a następcy szuka do ostatnich minut okna transferowego. Ponadto mimo finansowej i organizacyjnej przewagi, w ubiegłym sezonie ten papierowy tygrys oddał mistrzostwo w ręce Piasta Gliwice, w tych rozgrywkach dość długo błąkał się w środku stawki, nawet dziś ma ledwie 5 punktów przewagi nad Pogonią Szczecin (a Pogoń wygrała jedno z ostatnich pięciu spotkań).
Można narzekać, śmiało – że ten zapowiadany na kozaka Fiolić wjechał w ligę bardzo dyskretnie, że w Legii najmocniej wygląda dzieciak wyciągnięty z III-ligowych rezerw dopiero kilka miesięcy temu, w dodatku wrzucony na nieswoją pozycję. Że najbardziej efektowne zagrania ze strony “Pasów” to konferencje Michała Probierza, że legioniści dosłownie przed momentem nie potrafili popchnąć beniaminka z Częstochowy/Bełchatowa.
Jesteśmy w tym naprawdę nieźli, moglibyśmy tak do rana. Wszystkie cyrki w Warszawie, wszystkie wtopy w Krakowie, wszystkie błędy legionistów, wszystkie wpadki z obozu “Pasów”. Ale w ten jeden dzień – przypomnijmy, raz na cztery lata! – warto chyba posłuchać Michała Probierza i po prostu docenić wagę oraz wymiar wieczornego spotkania.
A to waga ciężka, bez wątpienia.
Legia Warszawa na własnym terenie w ostatnich tygodniach szaleje – Wisłę odprawiono siedmioma golami, Jaga do Białegostoku spakowała się z czterema bramkami, skasowany został ŁKS, nic do powiedzenia nie mieli piłkarze Korony czy Górnika. Natomiast trzeba twardo powiedzieć: to nie tylko świetne wyniki, to przede wszystkim porywająca gra. Podczas meczu z Jagiellonią Legia momentami wyglądała jak prawdziwa drużyna piłkarska z prawdziwej ligi piłkarskiej. To z naszych klawiatur ogromny komplement, zwłaszcza, że przecież dodatkowo “uprzyjemnia” oglądanie świadomość wieku i pochodzenia poszczególnych aktorów w tych widowiskach. Legia gra efektownie i z werwą utrzymując na boisku na stałe dwóch młodych Polaków, a incydentalnie dorzucając jeszcze Rosołka. Ba, wreszcie można ją też chwalić za korzystanie z krajowych okazji – mamy tu na myśli transfery Slisza i Pyrdoła.
[etoto league=”pol”]
Legia daje frajdę kibicom, po prostu – wynikami, stylem, poukładaniem tej drużyny przez Aco Vukovicia, czyli klubową legendę. To jest zwyczajnie bardzo dobry moment, by być sympatykiem stołecznego zespołu, zwłaszcza, że te wszystkie didaskalia pokroju prowadzenia w tabeli Pro Junior Systemu przekładają się na to, co najważniejsze: na utrzymywanie się w fotelu lidera, co w tym sezonie sprawiało ogromne problemy każdemu kolejnemu klubowi.
Cracovia jednak nie jest skazana na pożarcie, bo przecież sama ma wreszcie swój wymarzony sezon. Sezon przede wszystkim pełen spokoju, ale takiego głębokiego, na wszystkich polach. Lokalny rywal walczy o życie. Klub wreszcie buduje bardzo godne centrum treningowe dla wszystkich drużyn w pasiastych koszulkach. Wypuszczeni w świat Kapustka, Klich czy Piątek pełnią rolę sympatycznych ambasadorów, a przecież i przyszłość rysuje się w ciekawych barwach – by wspomnieć o świetnych występach Pestki w barwach reprezentacji U-21. Cracovia w przeciwieństwie nawet do dzisiejszego rywala nie ma żadnych problemów organizacyjnych, a już tym bardziej finansowych. Sielankowy nastrój mąci jedynie korupcyjny topór nad głową, ale to i tak w najgorszym razie melodia przyszłego sezonu.
W tym kibic “Pasów” chodzi spać spokojny, a rano wstaje w pełni wypoczęty. Może nawet trochę szydzi z zarzutów dotyczących topornej gry i bardzo prymitywnych sposób na zdobywanie bramek.
Czy to starcie z podtekstami? A jakże. Cracovia to sumienna ciągłość pracy, to ogromne zaufanie do łączącego funkcję trenera i wiceprezesa Michała Probierza, to ubóstwianie skuteczności. Legia działa w warunkach bardziej improwizowanych, Vuković od pierwszego dnia na stanowisku jest ciągle szefem na rozgrzebanym placu budowy, a przecież zadania wyznacza sobie wyjątkowo ambitne – bo poza wygrywaniem naprawdę mocno rozwinął już przynajmniej kilku zawodników warszawskiego klubu. A gdzie osobne słowo dla Janusza Gola, który miał na Żylecie własną przyśpiewkę? Gdzie osobne słowo dla Michała Probierza, który przy Łazienkowskiej miewał takie happeningi jak wręczanie rozmówek norwesko-polskich Heninngowi Bergowi?
To jest hit na miarę naszych możliwości. Hit ze wszystkimi wadami, jakimi obłożone są mecze Ekstraklasy, ale i hit ze wszystkimi zaletami tej ligi.
Naszej ligi.