Środowy wieczór, jeden z turyńskich hoteli. Recepcja łączy z apartamentem, w którym przed chwilą uśmiechnięty od ucha do ucha 52-latek wyłączył telewizor, po obejrzeniu meczu Juventusu z Lyonem. – Halo, Max? Słuchaj, głupio wyszło… – usłyszał w słuchawce zadowolony jegomość. – Daj spokój, do zobaczenia jutro w pracy – odpowiedział, kończąc rozmowę. W marzeniach wielu kibiców Bianconerich taka fantazja przewinie się pewnie niejeden raz. Powód? Mistrzowie Włoch totalnie zawiedli dziś we Francji i mogą sensacyjnie pożegnać się z Ligą Mistrzów już w pierwszej rundzie fazy pucharowej.
Krytycy Maurizio Sarriego mogą triumfować. Jakiś czas temu spekulowano, że wśród władz Juventusu powstała frakcja forsująca pomysł przywrócenia na stanowisko Massimiliano Allegriego, który wciąż jest na kontrakcie w turyńskim klubie. Jeśli faktycznie tak jest, to buntownicy śmiało mogą rozpoczynać pucz i przekonywać Andreę Agnelliego, że projekt sarrismo udać się po prostu nie może. Jaśniejszego sygnału niż ten, który został wysłany w Lyonie po prostu nie będzie. Wyglądało to zupełnie tak, jakby piłkarze Starej Damy wyświetlili na niebie wezwanie pomocy zamówienie usługi Batmana.
Po losowaniu Ligi Mistrzów mówiło się, że Juventus trafił w dziesiątkę. Rok temu Bianconeri musieli na starcie męczyć się z Atletico Madryt, więc kopciuszek z Francji, w dodatku poważnie osłabiony, miał być piniatą, którą ofensywny walec Sarriego rozjedzie i wrzuci wsteczny. Cóż, po pierwszym meczu stwierdzamy raczej, że podobnie jak przed rokiem czas postawić ołtarzyk Cristiano Ronaldo i złożyć na nim w ofierze lakier do włosów i frotkę na samurajskiego kucyka, bo Portugalczyk znów będzie musiał błysnąć, żeby uratować sytuację. No dobra, ale co konkretnie nie zagrało mistrzom Italii w Lyonie?
Najprościej byłoby powiedzieć nic, bo Juventus zagrał tak, jak ostatnio zwykł grać. Kreatywność na poziomie minus jeden, ofensywny polot niczym w strategii „laga na chaos” i indywidualności schowane w szafie. Bianconeri oczywiście częściej byli przy piłce, tyle że nie wynikło z tego kompletnie nic. Widać było, że podobnie jak w minionych tygodniach cały plan opierał się na patrzeniu maślanymi oczami w kierunku Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w pierwszej połowie poza dwoma kąśliwymi dośrodkowaniami nic jednak nie zdziałał. Ot, zapakował z wolnego prosto w mur. A jego koledzy? W zasadzie najlepiej podsumuje ich to, że na pierwszy strzał Juve musieliśmy czekać blisko pół godziny, a i tak postraszył on jedynie gołębie na stadionie.
Ale dobra – szkoda strzępić r
ryja na tak fatalny Juventus, zwłaszcza że Lyon naprawdę można docenić za pierwszą połowę tego spotkania. Francuzi szybko wyczuli, że Starą Damę można podgryźć. Dobrą szansę po rzucie rożnym miał Ekambi, który urwał się Rodrigo Bentancurowi i uderzył głową w poprzeczkę. Wojciech Szczęsny odetchnął z ulgą, bo nie miałby przy tym uderzeniu szans, ale ulga szybko minęła. Niedługo potem Bentancura jak dziecko minął Houssem Aouar, który wyłożył piłkę Lucasowi Toussartowi. Precyzyjny strzał w górny róg nie dał naszemu bramkarzowi szans. Sprawiedliwie oddamy jednak, że po zmianie stron Lyon Szczęsnemu już raczej nie zagroził.
W ogóle druga połowa meczu była przyjemna niczym spacer po potłuczonych butelkach. Juventus wyglądał jak dziecko, które bezradnie wali rękami w ścianę – całe oblężenie bramki Lyonu kończyło się za każdym razem tak samo: Anthony Lopes mógł siedzieć na krzesełku wędkarskim, a i tak nie wpuściłby żadnej bramki. Przez cały mecz podopiecznym Maurizio Sarriego nie udało się nawet oddać celnego uderzenia na bramkę rywala. Ta niebywała sztuka udała się Juventusowi dopiero trzeci raz w ostatnich piętnastu latach, bo od wtedy prowadzone są statystyki Opty, która podzieliła się z kibicami tą ciekawostką. Nawet usilne starania Paulo Dybali i Cristiano Ronaldo nie przynosiły efektu. Duet liderów Bianconerich nie popisał się zresztą w końcówce spotkania. Nie
chodzi nam tu oczywiście gola Argentyńczyka, którego anulowała podniesiona w górę chorągiewka sędziego, a o próby wymuszenia rzutów karnych przez obu panów.
Najpierw zrezygnowany Portugalczyk padł jak długi po lekkim popchnięciu ze strony obrońcy, a potem Dybala wyrżnął orła, gdy podczas próby przewrotki poczuł na klatce rękę defensora Lyonu. Panowie, szanujmy się, nie w taki sposób. Inne zdanie na ten temat miał oczywiście Sarri, który wymachiwał rękami przy linii bocznej boiska, szukając w tych desperackich próbach ostatniej deski ratunki, co tylko dopełniało obraz nędzy i rozpaczy Juventusu. Wynik pozostał jednak niezmienny, więc gospodarze pojadą do Turynu ze skromną zaliczką.
I pomyśleć, że jesienią z utęsknieniem czekano na to, aż palacz z Neapolu zaprezentuje światu dopracowany model sarrismo w Turynie, który pomknie niczym Ferrari po triumf w Lidze Mistrzów. No niestety, obecnie wygląda nam to raczej na Fiata i to niestety nie 500, a najwyżej 126p.
Olympique Lyon – Juventus 1:0
Toussard 31′