Dwa przegrane finały Ligi Mistrzów z rzędu. Z Gaizką Mendietą na kierownicy, Santiago Cañizaresem w bramce i Kily Gonzálezem na skrzydle. Kapitalna ekipa, choć jej wyczyny w Champions League były jednak nieco ponad stan.
Zmarnowany rzut karny wielkiego Mario Kempesa w zwycięskim finale Pucharu Zdobywców Pucharów.
Wartościowe triumfy w odrobinę zapomnianym Pucharze Miast Targowych.
No i zwycięstwo w Pucharze UEFA, gdy wydawało się jeszcze, że Vicente to materiał na przyszłego zdobywcę Złotej Piłki.
Valencia to z całą pewnością nie jest klub, który jednoznacznie kojarzy nam się ze znaczącymi sukcesami w międzynarodowych rozgrywkach. To nie ten sam kaliber co Real Madryt czy FC Barcelona. Ale “Nietoperzom” także zdarzało się nieźle rozrabiać na europejskiej arenie.
Przypomnijmy sobie najciekawsze z pucharowych przygód Valencii przed jej dzisiejszym starciem z Atalantą.
PUCHAR MIAST TARGOWYCH 1961/62; 1962/63 – dwa zwycięstwa
Valencia swoje występy na europejskiej arenie zaczęła od dwóch triumfów z rzędu w Pucharze Miast Targowych. Prawdziwy wjazd z futryną. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy rozgrywki zwane z angielska Inter-Cities Fairs Cup nie wydają się już szczególnie prestiżowe, ponieważ UEFA nigdy nie roztaczała nad nimi swojego oficjalnego patronatu, ale w praktyce Puchar Miast Targowych to w jakimś sensie poprzednik Pucharu UEFA/Ligi Europy. Choć też nie do końca – ambicją twórców turnieju było bowiem przyćmienie samego Pucharu Europy.
Sukces Los Ches miał zatem swoją wymowę i nie można było przejść obok niego obojętnie.
Valencia zadebiutowała w czwartej edycji rozgrywek i w 1962 roku odniosła naprawdę spektakularny triumf. W półfinale pokonała bowiem po zażartym dwumeczu Inter Mediolan, gdzie rodziła się przecież wówczas arcy-potężna drużyna, która wkrótce miała przejść do historii jako Grande Inter ze względu na dwa triumfy z rzędu odniesione w Pucharze Europy, no i legendarny system taktyczny catenaccio.
Zanim jednak Nerazzurri stali się zespołem uznawanym przez licznych ekspertów za największą piłkarską potęgę lat sześćdziesiątych, musieli przełknąć gorycz porażki po konfrontacji z Valencią.
U siebie Los Ches pokonali mediolańczyków z pozoru bardzo pewnie, bo 2:0. Rezultat nie oddaje jednak w pełni przebiegu spotkania, które obszernymi fragmentami toczyło się pod dyktando przyjezdnych z Italii. Rewanż także mógł potoczyć się różnie, ponieważ podopieczni Helenio Herrery wyszli na murawę San Siro niezwykle nabuzowani. Do przerwy na stadionowym zegarze widniał jednak wynik 2:2, pomimo znacznej przewagi Interu. Tuż po wznowieniu gry Nerazzurri objęli wreszcie zasłużone prowadzenie. Wkrótce potem powinni zresztą otrzymać od sędziego rzut karny za ewidentny faul wewnątrz szesnastki. Jednak belgijski arbiter Gérard Versyp… spanikował. Nie chciał swoją decyzją przekreślać szans gości na odrobienie strat i podyktował rzut wolny z linii pola karnego. Okazało się to rozwiązaniem nie do końca salomonowym – ze stałego fragmentu nic nie wyszło, a lada moment Valencia walnęła gola na 3:3 i przypieczętowała awans do finału.
Losy trofeum rozstrzygnęły się między dwiema ekipami z Hiszpanii. Valencia okazała się w dwumeczu lepsza od FC Barcelony.
Znów rezultat rywalizacji trzeba uznać za sensację. Katalończycy rok wcześniej grali w finale Pucharu Europy, mieli też na koncie triumf w samym Pucharze Miast Targowych, ponieważ zwyciężyli pierwszą edycję turnieju. W ich składzie dokazywał Sándor Kocsis, czołowy piłkarz tamtej epoki. Tymczasem Valencia na Estadio Mestalla sprała Barcę aż 6:2. Rewanż na Camp Nou był tylko formalnością – “Nietoperze” zremisowały z gospodarzami 1:1 zgarnęły trofeum.
Dość specyficzny przebieg miała dla Valencii kolejna edycja Pucharu Miast Targowych. Trzy pierwsze rundy rozgrywek upłynęły bowiem “Nietoperzom” pod znakiem rywalizacji ze Szkotami. Najpierw przyszło podopiecznym Alejandro Scopellego zmierzyć się z Celtikiem, potem z Dunfermline Athletic, aż wreszcie przyszedł czas na konfrontację z ekipą Hibernian. Wszystkie dwumecze zakończyły się sukcesem hiszpańskiego zespołu. Działacze Valencii wiedzieli bowiem, jak ugościć przeciwników, by nie ułatwić im życia. – Z jakiegoś powodu nocowaliśmy w miejscu, którego nie mogę nazwać inaczej niż chatką na plaży – wspominał Charlie Gallagher z Celticu. – W nocy przed meczem zerwał się sztorm. Zalało nasze sypialnie, zarządzono więc ewakuację. Do dziś się zastanawiam, czy celowo ulokowano nas w tak niepewnym miejscu. Myślę, że ten sztorm był do przewidzenia. Całe to zamieszanie zapamiętałem lepiej niż sam mecz.
Ostatecznie Valencia obroniła tytuł, triumfując w finale z Dinamem Zagrzeb. Na Estadio Mestalla gospodarze nie przegrali w rozgrywkach ani jednego spotkania. Choć niewiele brakowało do wpadki w Jugosławii – Dinamo bardzo długo prowadziło przed własną publicznością, lecz stan meczu zdołał koniec końców odwrócić niezawodny Brazylijczyk Waldo, bez wątpienia największa gwiazda “Nietoperzy”.
W 1964 roku Los Ches znów zameldowali się w finale Pucharu Miast Targowych, lecz trzeciego triumfu z rzędu nie udało się im ugrać. Tym razem Valencia w hiszpańsko-hiszpańskim finale musiała uznać wyższość Realu Saragossa. Rozgrywki zmieniły nieco swoją formułę – finał rozegrano bowiem nie w formie dwumeczu, tak jak dotychczas. O zwycięstwie w rozgrywkach zadecydowało jedno, decydujące starcie na neutralnym gruncie. Piłkarze Valencii na Camp Nou polegli z Realem 1:2.
[etoto league=”spa”]
PUCHAR ZDOBYWCÓW PUCHARÓW 1967/68 – ćwierćfinał
Eksplozja strzeleckiej formy wspomnianego Waldo przypadła przede wszystkim na lata pięćdziesiąte, gdy grał on jeszcze w ojczyźnie, reprezentując tam barwy Fluminense. Ale także i w barwach Valencii błyskotliwy goleador z Kraju Kawy potrafił niesamowicie odpalić. Nie bez kozery do dziś pozostaje on na drugim miejscu wśród najlepszych strzelców klubu. W sezonie 1966/67 został królem strzelców hiszpańskiej ekstraklasy i powiódł swój zespół do triumfu w rozgrywkach Copa del Generalísimo.
Ten sukces umożliwił “Nietoperzom” pierwszy w historii klubu udział w Pucharze Zdobywców Pucharów.
Debiut wypadł przeciętnie. Valencia wyleciała za burtę już w ćwierćfinale, gdzie nie sprostała Bayernowi Monachium. Gola na wagę rewanżowego zwycięstwa 1:0 zdobył dla Bawarczyk nie kto inny, tylko niezawodny Gerd Muller.
Paradoksalnie – stali bywalcy Estadio Mestalla zapewne szybko nauczyli się doceniać tamten ćwierćfinał, ponieważ porażka w dwumeczu z Bayernem zapoczątkowała dla Valencii okres wieloletniej pucharowej posuchy.
PUCHAR EUROPY 1971/72 – druga runda
Najbardziej jaskrawym przejawem tej posuchy jest rzecz jasna debiut “Nietoperzy” w Pucharze Europy. W 1971 roku Valencia wygrała swoje pierwsze od niemalże ćwierćwiecza mistrzostwo kraju, ale pozycja klubu na krajowym podwórku w ogóle nie przełożyła się na sukcesy europejskiego kalibru. Valencia w wielkich bólach przebrnęła przez pierwszą rundę Pucharu Europy, eliminując Hajduk Split dzięki korzystnemu bilansowi goli wyjazdowych. Przez kolejny etap rozgrywek prześlizgnąć się już jednak nie udało – lepszy od Los Ches okazał się węgierski zespół Újpesti Dózsa.
Węgrzy wygrali z Valencia oba mecze – najpierw 1:0 na Mestalla, potem 2:1 w Budapeszcie. Wszystkie trzy bramki zaaplikował Hiszpanom legendarny Antal Dunai – jeden z najwybitniejszych węgierskich napastników. Marne to jednak dla “Nietoperzy” usprawiedliwienie – ekipa dowodzona przez słynnego Alfredo Di Stéfano też miała w swoim składzie poważnych zawodników, żeby wymienić choćby braci Jose i Enrique Clarmuntów.
To było jednak o wiele za mało na Węgrów.
PUCHAR ZDOBYWCÓW PUCHARÓW 1979/80 – zwycięstwo
Odrodzenie Los Ches nastąpiło w końcówce lat siedemdziesiątych. Valencia wydostała się wtedy ze szponów przeciętności, potwierdzając powrót do krajowej czołówki triumfem nad Realem Madryt w finale krajowego pucharu. Tym razem przepustka do udziału w Pucharze Zdobywców Pucharów okazała się jednak dla “Nietoperzy” bilecikiem do chwały. Valencia wygrała bowiem całe rozgrywki.
Co ciekawe – na drodze Valencii do końcowego sukcesu znowu stanęła FC Barcelona, która brała udział w turnieju jako obrońca trofeum. Do starcia z Katalończykami doszło w ćwierćfinale. Już pierwsza konfrontacja, rozegrana na Camp Nou, zakończyła się jednobramkowym triumfem wyraźnie mocniejszych Los Ches. W rewanżu podopieczni Di Stefano tylko potwierdzili swoją wyższość, zwyciężając Blaugranę 4:3. Do siatki Barcy trafili Enrique Saura, Rainer Bonhof i Mario Kempes – trzy największe gwiazdy tamtej drużyny.
Bonhof i Kempes błysnęli zresztą również w półfinałowym starciu z francuskim Nantes. Valencia przegrała pierwsze spotkanie 1:2, by w rewanżu zdemolować oponentów aż 4:0. Magia Estadio Mestalla (czy w zasadzie Estadio Luís Casanova, bo tak się wtedy formalnie nazywał obiekt “Nietoperzy”) znowu zaczęła działać.
W finale rozegranym na stadionie Heysel w Brukseli nie padły bramki – ani w podstawowym czasie gry, ani w dogrywce. Valencia o trofeum walczyła z Arsenalem i wyszło na to, że losy puchary trzeba było rozstrzygnąć konkursem jedenastek. Już w pierwszej kolejce pomylił się Mario Kempes. Tym samym mistrz świata z 1978 roku dołączył do długiej listy wybitnych piłkarzy, którzy mają na swoim koncie sknocony pod presją rzut karny. Pomyłka Argentyńczyka nie niosła za sobą wielkich konsekwencji – swój strzał zmarnował również Liam Brady z Arsenalu, więc “Kanonierzy” nie wyszli na prowadzenie. I koniec końców polegli, gdy swojego strzału na gola nie zdołał zamienić Graham Rix.
Arsenal przeszedł wtedy do historii jako jedyna niepokonana w regulaminowym czasie gry drużyna, która summa summarum nie zgarnęła trofeum. Tymczasem Valencia sięgnęła w 1980 roku nie tylko po Puchar Zdobywców Pucharów, ale również po Superpuchar Europy – w finałowym dwumeczu Los Ches pokonali niezapomnianą ekipę Nottingham Forrest, dowodzoną przez Briana Clougha.
– Nie można powiedzieć, by sukces Valencii w PZP był niezasłużony – dowodził Steven Scragg, analizujący historię tych nieistniejących już rozgrywek. – Ale zwycięstwo hiszpańskiego zespołu doskonale wpisywało się w losowy charakter tego turnieju.
PUCHAR UEFA 1992/93 – pierwsza runda
W latach dziewięćdziesiątych Valencia trzymała się dość solidnie na krajowym podwórku, często szwendając się w okolicach ligowego podium, ale jej występy na europejskiej arenie były mniej lub bardziej nieudane. Szczególnie bolesną klęską zakończyła się dla “Nietoperzy” przygoda z Pucharem UEFA. W pierwszej rundzie rozgrywek hiszpańska drużyna została kompletnie zdemolowana przez Napoli, a właściwie to zmasakrował ją w pojedynkę Daniel Fonseca. Urugwajski napastnik zapakował Valencii aż pięć bramek na jej terenie, poprawiając to jeszcze zwycięskim golem przed własną publicznością.
Sześć goli w dwumeczu zwyciężonym 6:1 dwumeczu. Deklasacja.
Kto by się spodziewał, że tak ekipa niespełna dekadę później otrze się o triumf w Lidze Mistrzów?
LIGA MISTRZÓW 1999/2000; 2000/01 – dwa finały
W 1999 roku Valencia zajęła czwarte miejsce w La Lidze. Rok później była trzeciej, dwa lata później piąta – ani przez moment nie wyrosła wówczas na największą potęgę hiszpańskiego futbolu. Ale w Champions League poczynała sobie z rozmachem godnym hegemona. Choć ani razu nie udało się postawić kropki nad i, jaką byłoby zwycięstwo w finale rozgrywek.
Już pierwsza faza grupowa LM w sezonie 1999/2000 zwiastowała, że Valencię stać w tych rozgrywkach na znaczące sukcesy. “Nietoperze” na dużym luzie zapewniły sobie wtedy awans do kolejnej rundy turnieju, wyprzedzając między innymi Bayern Monachium, który dopiero co otarł się przecież o końcowy triumf w rozgrywkach. Podopieczni Héctora Cúpera nie pokonali wprawdzie samych Bawarczyków, dwukrotnie z nimi remisując, ale w starciach z PSV Eindhoven i Glasgow Rangers pokazali się już ze znakomitej strony. Formą błyszczał zwłaszcza Gaizka Mendieta, wówczas jeden z najlepszych środkowych pomocników Starego Kontynentu. Ale nie ustępowali mu też dyspozycją tacy zawodnicy jak Claudio Lopez, Kily Gonzalez, Jocelyn Angloma, Adrian Ilie, czy Javier Farinós.
– Mendieta to nie jest piłkarz. Mendieta to zjawisko. Takich zawodników się nie spotyka. Naprawdę, nigdy w życiu nie widziałem tak fantastycznego stylu gry. Ta lekkość, ta technika, ta klasa. Mam wrażenie, że on widzi mecz z kilkuminutowym wyprzedzeniem – zachwycał się największą gwiazdą Valencii kolega z drużyny, Amadeo Carboni.
Kłopoty Valencii zaczęły się – jak to zwykle w Lidze Mistrzów bywa – wiosną.
W drugiej fazie grupowej “Nietoperze” przegrali aż dwa z trzech meczów i na półmetku grupowych zmagań wyglądało na to, że lada moment wypadną z Champions League. Szczególnie bolesna była porażka z Fiorentiną, gdyż zwycięskiego gola dla włoskiej ekipy zdobył Predrag Mijatović – przed laty wielka gwiazda Valencii. Jednak Los Ches nie spękali – w rewanżu pokonali Fiorentinę i summa summarum zdołali zapewnić sobie wyjście z grupy. W ćwierćfinale rozgrywek los ich jednak nie oszczędzał – przyszło się bowiem “Nietoperzom” zmierzyć z potężnym wówczas Lazio. Faworytami dwumeczu byli rzecz jasna Włosi. Tym większy szok wywołał rezultat pierwszego spotkania – Valencia wygrała aż 5:2, a sensacyjnym hat-trickiem popisał się Gerard, pomocnik nie słynący bynajmniej z przesadnej bramkostrzelności. Rzymianie nie zdołali odrobić strat przed własną publicznością.
To jednak wcale nie był koniec szokujących wyczynów ekipy z Mestalla. W półfinale Valencia przed własną publicznością zmiażdżyła aż 4:1…
A jakże, znów Barcelonę.
W finale piękny sen Valencii został jednak brutalnie przerwany. Real Madryt na podparyskim Stade de France rozgromił Mendietę i spółkę aż 3:0. “Królewscy” w lidze zajęli ledwie piątą pozycję, uplasowali się zatem niżej nawet od “Nietoperzy”. Ale w finałowej konfrontacji udowodnili swoją wyższość nad rywalami.
Nieco inaczej wyglądało to rok później, gdy Valencia sensacyjnie powróciła do finału Champions League, gdzie tym razem czekał na nią Bayern Monachium. Bawarczycy do rywalizacji przystąpili opromienieni niesamowitym sukcesem na ligowym podwórku. Zapewnili sobie mistrzowski tytuł w szóstej minucie doliczonego czasu gry ostatniego spotkania w sezonie. Trudno o bardziej dramatyczne rozstrzygnięcie. No i w finałowym starciu z Valencią dramatów też nie zabrakło. Mecz i dogrywka zakończyły się wynikiem 1:1 – Gaizka Mendieta już w trzeciej minucie wyprowadził Hiszpanów na prowadzenie golem z rzutu karnego, a Stefan Effenberg – również z jedenastu metrów – wyrównał wynik po przerwie. Był to drugi karny podyktowany dla Bayernu w tamtym spotkaniu, z pierwszym uporał się Santiago Cañizares.
Zawodnikom ewidentnie mało było tamtego wieczora uderzeń z wapna, więc arbiter spełnił ich zachciankę i zarządził rzuty karne, które przeszły do historii jako jeden z najbardziej dramatycznych konkursów jedenastek w historii europejskich rozgrywek.
Trudno się dziwić, że po takim spotkani Oliver Kahn skupił się na pocieszaniu kompletnie rozklejonego Cañizaresa, zamiast celebrować zwycięstwo swojej drużyny. Niemiec tamtego wieczora na San Siro spisał się nieziemsko, ale Hiszpan w niczym mu nie ustępował.
Valencia już nigdy nie zawędrowała w Lidze Mistrzów dalej niż do ćwierćfinału.
PUCHAR UEFA 2003/04 – zwycięstwo
Ostatni sukces “Nietoperzy” na europejskiej arenie.
Ekipa dowodzona przez Rafaela Beniteza sięgnęła wtedy po mistrzostwo kraju i dołożyła do tego również triumf w Pucharze UEFA. To była oczywiście nieco inna drużyna niż ta, która tak kapitalnie sobie radziła w Lidze Mistrzów na przełomie wieków – o wiele lepiej zbilansowana, precyzyjnie zbudowana, choć na pewno znacznie mniej spektakularna. Benitez środek pola powierzył duetowi Ruben Baraja – David Albelda, w ataku postawił zaś na tandem wielkich wojowników: Mistę i Miguela Angulo. Defensywą zarządzała zaś para kapitalnych stoperów, jaką stworzyli Carlos Marchena i Roberto Ayala. Krótko mówiąc – pełno było w tej ekipie twardzieli, nieco mniej zawodników kreatywnych i widowiskowych. Niby Benitez miał do dyspozycji błyskotliwego Pablo Aimara, ale w drugiej połowie sezonu rzadko dawał mu pograć w pierwszej jedenastce.
To co najpiękniejsze w tamtej Valencii, rodziło się na skrzydłach, gdzie dokazywali Vicente i Francisco Rufete. Zwłaszcza ten pierwszy wyglądał na gościa, który lata moment wskoczy na absolutnie topowy poziom i będzie wymieniany jednym tchem z najlepszymi piłkarzami na świecie. Do czego ostatecznie nie doszło, lecz to materiał na inną opowieść.
W finale Pucharu UEFA 2004 naprzeciw Valencii stanął Olympique Marsylia z młodym-gniewnym Didierem Drogbą. Benitez nie miał jednak najmniejszych problemów, by taktycznie rozłożyć rywali na czynniki pierwsze.
Ayala schował wtedy Drogbę do kieszeni, udzielając mu surowej lekcji futbolu. Został zresztą nawet wybrany piłkarzem meczu.
***
W kolejnych latach “Nietoperze” bez skutku próbowały nawiązać do pucharowych sukcesów sprzed lat. Trzykrotnie udało się Valencii zajść do półfinału Ligi Europy – między innymi w poprzednim sezonie, gdy lepszy okazał się Arsenal. W Lidze Mistrzów najlepszym rezultatem był ćwierćfinał z 2007 roku. Ekipa z Davidami Silvą i Villą, Joaquinem i Fernando Morientesem w składzie napsuła wtedy sporo krwi Chelsea i poległa dopiero po golu Michaela Essiena w ostatniej minucie rewanżowego starcia.
Poza tym – europejskie boje Valencii, co tu dużo mówić, raczej nie niosły za sobą jakichś wielkich historii.
Czy w bieżących rozgrywkach będzie inaczej? Cóż – Atalanta to ekipa z całą pewnością do ogrania, ale lekceważyć jej nie można, bo włoski zespół dysponuje naprawdę potężnymi armatami w ofensywie. A Valencia ma ostatnio mnóstwo wewnętrznych problemów i samo jej wyjście z grupy należy uznać za pewnego rodzaju niespodziankę.
Pytanie zatem: czy Los Ches są zdolni, by sprawić tych niespodzianek więcej?
fot. NewsPix.pl