Leitmotivem właściwie każdego sezonu Tottenhamu od ładnych paru lat są kontuzje Harry’ego Kane’a. Od sezonu 15/16 nie zdarzyło się, by angielski napastnik bez problemów zdrowotnych przebrnął przez rozgrywki od początku do końca. Zawsze jednak można było w takich momentach liczyć na Heung-Min Sona. Zawsze, aż do teraz. Koreańczyk wypadł może nawet do końca sezonu po złamaniu ręki w meczu z Aston Villą. Jak ogromny jest to kłopot dla zespołu Jose Mourinho?
Już sama absencja Sona byłaby cholernie odczuwalna, nawet gdyby w pełni sił był każdy z jego partnerów, włącznie z Kanem. W 2017 roku Marek Kwiatkowski przeprowadził dla portalu statsbomb.com badania mające na celu przełożyć na liczby umiejętności wykańczania akcji, czego efektem – ranking najlepiej finiszujących napastników w Europie. Okazuje się, że w najlepszej dziesiątce znalazł się właśnie Koreańczyk, zabrakło w niej z kolei miejsca dla Harry’ego Kane’a (12. pozycja).
Sona charakteryzuje od lat to, że potrafi zamienić mało wartościowe sytuacje w złoto. Od sezonu 2016/17, a więc od momentu gdy stał się podstawowym piłkarzem Spurs, rokrocznie wykręca lepsze liczby bramek niż wskazywałby na to model expected goals (xG). Potrafi bardzo nieprzyjemnie uderzyć z dystansu czy przeprowadzić solową akcję jak ta z Burnley, gdy szanse powodzenia wynosiły pewnie maleńki ułamek procenta.
Co jednak dla Tottenhamu najważniejsze – potrafił wejść w buty Harry’ego Kane’a przy każdym kolejnym urazie Anglika i się w nich nie utopić. Bo trzeba wiedzieć, że sprowadzenie napastnika-zastępcy dla Kane’a o jakości przystającej do ambicji Spurs to dla Tottenhamu właściwie mission impossible. Każdy snajper wie bowiem, że gdy tylko Kane jest zdrowy, będzie występować we wszystkich istotnych spotkaniach. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek snajper z ambicjami na zrobienie dużej kariery miał się godzić na rolę zmiennika oczekującego tylko na to, kiedy Kane właściwie się posypie. Stąd, choć długo wyszydzany, tak wartościowy był Fernando Llorente. Nie zżymał się na swoją rolę, nie marudził, a w kluczowym momencie poprzedniego sezonu wywiązał się ze swojej roli lepiej niż pewnie większość kibiców Tottenhamu się spodziewała. Najpiękniejszy moment najnowszej historii Spurs – gol na 3:2 z Ajaksem w Amsterdamie – miał jego stempel. Wygrał pojedynek główkowy, po którym nastąpiło genialne zagranie Allego i finisz Lucasa Moury.
Son, zwykle grający na boku lub jako podwieszony napastnik, nie miał problemu z przesunięciem na szpicę. Dawał inne walory niż Kane, ale co najważniejsze – strzelał gole. Sporo goli. Gdy w tym sezonie z powodu urazu lub choroby snajper reprezentacji Anglii nie grał, Son zdobył cztery gole i zaliczył jedną asystę w sześciu spotkaniach ligowych. Gdy w poprzednich rozgrywkach brakowało Kane’a – a było tak w dziesięciu ligowych kolejkach i czterech spotkaniach Champions League – Koreańczyk trafiał do siatki sześciokrotnie, w tym na przykład dwa razy z Manchesterem City, w meczu decydującym o awansie Spurs do półfinału Ligi Mistrzów.
Jego uraz to więc w połączeniu z kontuzją Kane’a prawdziwy kataklizm. — Sytuacja nie może być gorsza. Martwiłem się dotąd, że nie mam za wielu opcji ofensywnych na ławce. Teraz nie mam ich nawet w pierwszej jedenastce. Żadnego rynku transferowego, napastników, nic — mówił na konferencji przed meczem z Lipskiem Jose Mourinho.
Z kim zostaje Portugalczyk? Jedynym nominalnym napastnikiem jest 18-letni Irlandczyk Troy Parrott. Ponoć piekielnie uzdolniony, przypominający charakterystyką Harry’ego Kane’a, ale jednak kompletnie niegotowy do gry na poziomie Ligi Mistrzów czy Premier League, przynajmniej zdaniem Portugalczyka. Wymowne, że nawet w tak opłakanej sytuacji, w jakiej są dziś Spurs, chłopak nie trenował we wtorek z pierwszą drużyną. Do rozgrywek Champions League zgłoszony jest, ale na jego występ nie ma co liczyć.
Trzeba więc kombinować. Kołdra jest tak krótka, że przy najmniejszym wierceniu odkrywają się i plecy, i nogi, i w sumie to wszystko inne. Naturalnym zawodnikiem na szpicę nigdy nie będzie Lucas Moura, którego atuty dużo lepiej pasują do pozycji skrzydłowego. Steven Bergwijn pokazał się w dwóch dotychczasowych meczach na tyle dobrze z lewej strony, że aż żal przestawiać go na szpicę. Zdarzyło mu się co prawda zagrać tak dla PSV w kilku spotkaniach, ale w żadnym z nich gola nie zdobył, mało tego – zespół z Eindhoven wygrał tylko jeden z dziewięciu takich meczów. Intrygującą opcją byłby Dele Alli – wysoki, dobrze uderzający głową, umiejący się rozepchać między rywalami. Rzecz w tym, że gdy atakuje szesnastkę w drugim tempie, gdy może głębiej poczarować dryblingiem czy akcją kombinacyjną, po prostu wygląda najlepiej. I znając jego zapędy, pewnie często okazywałoby się, że szesnastka jest nagle tak pusta, jak w weekend przy wrzutce Grzegorza Szymusika.
Mourinho musi jednak szukać rozwiązania na terytoriach, na które nigdy nie chciał się zapuszczać. Sam twierdzi bowiem, że zakładanie powrotu Sona nawet na dwie-trzy ostatnie ligowe kolejki, to bardzo optymistyczne podejście rzecznika Tottenhamu, który wydał taki właśnie komunikat. — Nie liczę na niego w tym sezonie — stwierdził bez ogródek. A to oznacza, że eksperyment nie będzie trwał chwilę, tylko od jego powodzenia zależeć będzie kwalifikacja Spurs do kolejnej edycji Ligi Mistrzów i powodzenie w tegorocznej Champions League. Zdobywając w lidze mniej punktów tylko od Liverpoolu w okresie kiedy jest trenerem Spurs pokazuje, że Mourinho wciąż ma to coś. Pytanie, jak to będzie w okolicznościach tak niesprzyjających, jak tylko można to sobie wyobrazić.
fot. NewsPix.pl