Przez 110 lat swojej historii Atletico trzy razy dochodziło co najmniej do półfinału Pucharu Europy/Ligi Mistrzów. Zaledwie cztery kolejne sezony zajęło klubowi z Madrytu wyrównanie tego osiągnięcia. Z Diego Simeone na czele, banda żołnierzy gotowych oddać życie za swojego trenera dwukrotnie zajechała do finału, a raz wywróciła się na ostatniej przeszkodzie w drodze do tegoż.
A jednak tak jak w XX wieku, tak i w XXI czegoś zawsze zabrakło, by postawić ostatni krok na najwyższy stopień podium. By wreszcie położyć łapy na tym najbardziej znaczącym w europejskiej piłce trofeum.
Puchar Interkontynentalny, Puchar Zdobywców Pucharów, trzy zwycięstwa w Lidze Europy, trzy kontynentalne superpuchary. Szczególnie te ostatnie to trofea symboliczne – Atletico nigdy nie wygrało Ligi Mistrzów, ale trzy razy w bezpośrednim meczu ogrywało jej zwycięzcę.
***
— To nie jest obsesja, lecz marzę o tym, by wygrać Ligę Mistrzów. Dwa razy byliśmy blisko, a kiedy futbol cię uderza, uderza cię mocno, uderza paskudnie. Trudno mówić o obsesji, ale siedzi w nas brutalna chęć jej zdobycia.
Jose Gimenez, stoper Atletico, w wywiadzie dla dziennika „AS”
***
— Marzeniem moim i wszystkich moich kolegów z drużyny jest wygranie Ligi Mistrzów. Zrobimy wszystko, by to osiągnąć.
Diego Godin, były kapitan Atletico, w rozmowie z dziennikiem „Marca”
***
2014 – LIZBOŃSKA TRAUMA
„Zwyciężać, zwyciężać, zwyciężać i zwyciężyć ponownie”. Słynne słowa Luisa Aragonesa, które zostały przeniesione na oprawę z ćwierćfinałowego meczu z Barceloną, doskonale opisywały tamten sezon Atletico.
Drugi sezon u sterów Diego Simeone, prawdopodobnie ten najlepszy. To właśnie wtedy, na Vicente Calderon „Los Colchoneros” rozegrali jeden z najpiękniejszych kwadransów futbolu w swojej historii. Barcelonę stłamsili tak, jak tłamsi się jakiegoś piątoligowca. W oczy drużyny Taty Martino zajrzał strach, jaki nie gościł tam często.
— Chcemy udowodnić, że na trwałe dołączyliśmy do elity. Wypowiedzieć Realowi i Barcelonie wojnę na wszystkich frontach — mówił Simeone przed rozpoczęciem sezonu 2013/14. To, co zrobił jego zespół w tamtym spotkaniu, to była wojna.
Wojna błyskawiczna.
Najlepsi w operowaniu piłką zawodnicy świata tracili futbolówkę we własnym polu karnym, musieli ratować się próbami wybicia futbolówki, która i tak jednak za moment wracała pod nogami zawodników Atleti pod pole karne Barcelony. Skończyło się to tylko jednym golem, jednak z szoku, w jaki wprawili graczy Barcy piłkarze Cholo Simeone, Blaugrana w tym meczu nie potrafiła się już otrząsnąć. Dwa razy zawodnicy Rojiblancos w jedenaście minut obijali konstrukcję bramki, grali tak, jakby na szali nie był półfinał Ligi Mistrzów, a ich własne życie.
Oglądając tamto Atleti, praktycznie co mecz miało się wrażenie, że znajdzie na przeciwnika sposób. Że złamie go tak, jak Rust Cohle grany przez Matthew McConaugheya w serialu „Detektyw” łamał najbardziej niechętnych do przyznania się do winy przestępców. Tak było z Barceloną, na którą Simeone miał bardzo prosty plan – zmusić obronę, a szczególnie fatalnie grającego nogami Jose Pinto, do jak największej liczby błędów. Tak było też przeciwko Chelsea, choć przecież The Blues wypalili w dwumeczu jako pierwsi – po planowym 0:0 w pierwszym starciu Simeone z Mourinho, cios zadał ten, od którego bolał on najbardziej – Fernando Torres. Atletico znów jednak wzniosło się na wyżyny, znów nakręcało się z każdą kolejną akcją na Stamford Bridge. Zdobyło obiekt, który był prawdziwą świątynią The Special One – w pierwszym podejściu do Chelsea nie przegrał u siebie choćby jednego ligowego starcia.
Choć Barcelona została pokonana wcześniej, to ona sprawiła, że w finale Atletico na kolejny spektakularny triumf zwyczajnie zabrakło sił.
JAKIE BĘDZIE ROZSTRZYGNIĘCIE DZISIEJSZEGO STARCIA ATLETICO Z LIVERPOOLEM?
SPÓJRZMY NA KURSY ETOTO!
ZWYCIĘSTWO ATLETICO – 3.45; REMIS – 3.20; ZWYCIĘSTWO LIVERPOOLU – 2.45
Tydzień przed meczem z Realem Madryt trzeba było bowiem grać o zwycięstwo w La Liga. Królewscy szli po decimę, dziesiąty triumf w Champions League, Los Colchoneros podbili krajową decimę na siedem dni przed starciem w Lizbonie o uszaty puchar. Starcie z Barceloną na Camp Nou dało Atletico mistrzostwo. Jak to ujął przed sezonem Filipe Luis – “Atletico sprawiło, że rozstąpiło się morze”. Zwycięski remis 1:1 kosztował jednak krocie. Po 24 minutach tamtego starcia na placu gry nie było już Diego Costy i Ardy Turana. Obaj mieli wybić sobie z głowy występ w finale.
Turek faktycznie nie zagrał. Wystawienie urodzonego w brazylijskim Lagarto świeżo upieczonego wtedy reprezentanta Hiszpanii okazało się jednym z największych błędów, jakie popełnił Cholo Simeone. W tamtych rozgrywkach podejmował wcześniej dużo udanych, choć ryzykownych decyzji, na czele ze sprowadzeniem niezwykle drogiego w utrzymaniu Davida Villi czy raz już pożegnanego na Vicente Calderon Diego. Brazylijczyk nie okazał się wielkim sukcesem, ale zdobył niesamowitą bramkę w pierwszym meczu z Barceloną, hiszpański snajper zaś odgrywał niezwykle istotną rolę w szatni – mimo że bramek zdobył zdecydowanie mniej od Diego Costy, to jednak był graczem, który przezwyciężył wiele przeciwności losu w swojej karierze. Był inspiracją dla kolegów w chwilach zwątpienia.
Simeone nie chciał jednak polegać tylko na nim. Chciał występem w finale nagrodzić za świetny sezon Costę, który natychmiast po meczu z Barceloną udał się do Marijany Kovacević na leczenie z użyciem łożyska kobyły. Jeszcze w pierwszej połowie meczu z Realem musiał jednak zejść z boiska, pozbawiając tym samym Diego Simeone jednej z zaledwie trzech zmian (wtedy jeszcze nie obowiązywał przepis o czwartej w dogrywce).
I choć Diego Godin dał Atletico prowadzenie, wraz z kolegami uprzykrzając jak tylko się da życie piłkarzom lokalnego rywala, z każdą upływającą minutą zaczynało Los Colchoneros brakować sił. Cofnęli się w swoje pole karne, oddali pole Realowi. Bronili się jednak dzielnie aż do 90. minuty, kiedy na tablicy świetlnej ujrzeli cyfrę 5. To ich podłamało. Zamiast bronić piłki, oddawali ją za darmo, aż Real wykonał ten słynny rzut rożny, kiedy Sergio Ramos nie po raz pierwszy i nie ostatni wyszarpał coś bardzo cennego dla Królewskich.
Przykro patrzyło się, jak kolejnych graczy Atletico łapią skurcze. Jak na ich twarzach maluje się zmęczenie sezonem, jak daje o sobie znać starcie o tytuł mistrzowski sprzed tygodnia, jak nie są w stanie nadążyć za piłkarzami Realu. Jasnym było, że Los Colchoneros nie przetrwają naporu. Pozostawało pytanie o wymiar kary.
Trzech goli w dogrywce strzelonych przez jeden zespół finał Ligi Mistrzów czy Pucharu Europy nie widział ani wcześniej, ani później.
2015 – JEDEN BŁYSK CHICHARITO
Okazja do rewanżu pojawiła się błyskawicznie. To już nie było do końca to samo Atletico, bo długi narobione przez lata niegospodarności zmusiły między innymi do sprzedaży do Chelsea Diego Costy i Filipe Luisa. Wraz z nimi do Londynu wrócił Thibault Courtois, który w dwa lata na Vicente Calderon stał się jednym z najlepszych bramkarzy świata. Świadom zresztą tego statusu, bo po meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie wypalił: — Nie jest moim zadaniem ocena, czy jestem najlepszy na świecie. Ale nie mogę wykluczyć, że tak jest.
Dopiero pół roku później w klubie pojawił się Wang Jianlin, jeden z najbogatszych wówczas ludzi na świecie, multimiliarder, który sprawił, że Los Colchoneros nie musieli się już obawiać o finanse.
Simeone nie tylko stracił swoich czołowych piłkarzy, ale też nie dostał tego jednego, wymarzonego. Edinsona Cavaniego, który pozwoliłby zachować ciągłość w stylu gry. Trudno bowiem było znaleźć bardziej podobnego zawodnika do Diego Costy niż napastnik PSG. Jak widać, uczucie Cholo do Cavaniego nie wygasło do dziś i bardzo prawdopodobne, że ci dwaj panowie będą wreszcie mogli współpracować od sezonu 20/21. Dostał jednak kogoś, bez kogo spora część najnowszej, pięknej historii Atletico, byłaby znacznie trudniejsza do napisania. Antoine’a Griezmanna z Realu Sociedad. To jednak nie on, a inny nowy nabytek – Mario Mandżukić – rozstrzygnął dwumecz w superpucharze Hiszpanii na rzecz Atletico. Wydawało się, że demony z finału zostały błyskawicznie odgonione.
Niestety, reszta transferów nie była już tak udana – kto dziś pamięta mianowanego na następcę Filipe Luisa Siqueirę? Kto w ogóle kojarzy, że nim Raul Jimenez zaczął szaleć w Premier League, wcześniej zakładał czerwono-białą koszulkę klubu z Madrytu? A i Mandzukić zostawił po sobie mieszane wspomnienia, choć zaczął od bramki z Królewskimi.
Inny nowy snajper rozprawił się zaś z Realem w Pucharze Króla. Fernando Torres, którego powrót obserwowało na żywo ponad 40 tysięcy kibiców, w rewanżu w 1/8 finału zdobył dwa gole na Santiago Bernabeu i posłał Los Colchoneros do ćwierćfinału po dwumeczu wygranym 4:2. Jakby tego było mało, również i w lidze Real został dwa razy pokonany. Na Vicente Calderon – wręcz upokorzony. 4:0 było najwyższą wtedy porażką od ponad czterech lat poniesioną przez Królewskich. Atletico wykorzystało do bólu, że w tamtym meczu nie mógł zagrać ani Sergio Ramos, ani Pepe, ani Marcelo. Choć jak zwykle nie przewodziło w posiadaniu piłki, pozostałe statystyki mówiły absolutnie wszystko. 17 do 4 w strzałach, 8 do 1 w uderzeniach celnych. To była deklasacja.
Sześć meczów, żadnej wygranej. Gdy Real wylosował w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Atletico, jasnym stało się że do pełni zemsty na Królewskich potrzeba Los Colchoneros już tylko wyrzucenia ich siłą z Ligi Mistrzów. We wszystkich innych rozgrywkach udawało się przecież ekipę Carlo Ancelottiego pokonywać, czy wręcz gromić.
0:0 u siebie nie było jakoś szczególnie niepokojące. Taki wynik padł przecież i rok wcześniej, w półfinale z Chelsea. Mało tego – siódmy z rzędu mecz z Realem bez porażki to był rekord. Nigdy wcześniej, w całej swojej ponad 110-letniej wtedy historii, Atletico nie pozostawało niepokonane w aż siedmiu spotkaniach z Królewskimi.
Niepokojące nie mogło też być przecież wejście na plac gry w rewanżu Javiera Hernandeza.
Chicharito w Realu to historia krótka i właściwie bez większych indywidualnych sukcesów. Poza tym jednym, jedynym, który nastąpił w 88. minucie spotkania z Los Colchoneros. Atletico podeszło do dwumeczu bardzo ostrożnie, oddało pole, ale przez 178 minut udało mu się utrzymać wynik 0:0. Banda Simeone zmierzała ku dogrywce, na którą jednak tym razem miało jej starczyć sił. Rysa na planie pojawiła się, gdy Arda Turan obejrzał czerwoną kartkę na kwadrans przed końcem. Wszystko zaś pękło, kiedy Hernandez znalazł się tam, gdzie piłka zagrana przez upadającego już na murawę Daniego Carvajala.
Serca fanów Atletico zostały złamane przez Real po raz drugi. I nie ostatni.
2016 – W BEZRUCHU
Los to figlarz, dlatego trzeci rok z rzędu na drodze do triumfu postawił na drodze Atletico Real. Po raz drugi – w finale.
Cholo Simeone znów miał na lewej obronie swojego ulubionego wojownika – Filipe Luisa. Przygoda Brazylijczyka z Chelsea okazała się nieporozumieniem, wrócił za 16 milionów euro, choć rok wcześniej sprzedany został za 20 milionów. Transfery planowane były już na długo przed startem tamtych rozgrywek – po pierwsze dlatego, że Atletico po wspaniałym sezonie 13/14 starło się ze znacznie mniej przyjemną rzeczywistością, po drugie zaś w klubie pojawił się bogaty właściciel.
Z nowych nabytków – nie licząc Luisa – sprawdził się jednak tak na sto procent w zasadzie tylko Yannick Carrasco. Artysta, najlepiej czujący się wtedy, kiedy mógł się rozpędzić, powieźć dryblingiem rywala. A jednocześnie piłkarz nigdy tak do końca nie zaakceptowany przez najbardziej ortodoksyjnych wyznawców Simeone w szatni Atletico, bo często grający pod siebie.
Jackson Martinez? Wtopa warta 37 milionów euro. Luciano Vietto – kolejna, o mniej więcej połowę mniej kosztowna.
Droga do finału nie była łatwa, a wywrotka mogła nastąpić już na pierwszej wiosennej przeszkodzie – tak jak inne hiszpańskie ekipy przyklepały awans bez mrugnięcia okiem (Real ograł Romę 4:0, Barcelona Arsenal 5:1), tak Atletico potrzebowało 210 minut i ośmiu serii jedenastek, by przejść PSV Eindhoven.
Jan Oblak nie obronił choćby jednej jedenastki, awans dał Luciano Narsingh. W ósmej kolejce trafił bowiem w poprzeczkę. Wtedy jeszcze w Atletico nie wiedzieli, że skuteczność interwencji Oblaka przy rzutach karnych będzie mieć tak ogromne znaczenie dla końcowego triumfu.
Po PSV los zsyłał Atletico rywali najtrudniejszych, jakich tylko mógł zesłać. A jednak z nimi radzili sobie piłkarze Simeone lepiej niż z PSV. Najpierw była Barcelona Luisa Enrique, który do tamtego momentu ograł Atletico Simeone w każdym z sześciu meczów. I z pierwszego ze starć również wyszedł zwycięsko, dzięki świetnej grze i dwóm bramkom Luisa Suareza. Simeone w decydującym momencie natchnął jednak swój zespół tak, jak dwa lata wcześniej, gdy też ogrywał Barcelonę na Vicente Calderon. Znów gracze Atleti biegali jak szaleni, pressując nieustannie graczy Blaugrany.
Antoine Griezmann skończył mecz z dubletem, Jan Oblak – z czystym kontem.
JAKIE BĘDZIE ROZSTRZYGNIĘCIE DZISIEJSZEGO STARCIA ATLETICO Z LIVERPOOLEM?
SPÓJRZMY NA KURSY ETOTO!
ZWYCIĘSTWO ATLETICO – 3.45; REMIS – 3.20; ZWYCIĘSTWO LIVERPOOLU – 2.45
Skoro więc udało się ograć zespół Luisa Enrique, kolejny rywalem został ten prowadzony przez Pepa Guardiolę. Jego zespół spotkało jednak to, co dwa lata wcześniej spotkało Barcelonę Taty Martino. Vicente Calderon zmiażdżyło atmosferą rywala, który po kwadransie obudził się z jednobramkowym deficytem. Atletico do końca dwumeczu cierpiało, szczególnie w rewanżu w Monachium, gdy zostało wepchnięte we własne pole karne. To była walka o przetrwanie do ostatnich sił, wygrana tylko dzięki sile woli i bramce Griezmanna z początku drugiej połowy, kiedy pognał sam na sam z Manuelem Neuerem. Bayern nie wykorzystał nawet rzutu karnego – strzał Thomasa Muellera mogący dać Bawarczykom 2:0 już w 35. minucie wybronił Jan Oblak.
Los raz jeszcze popchnął więc Atletico do ringu z Realem. Tym razem w Mediolanie, dla którego – wobec ówczesnej niemocy Milanu i Interu – były to pierwsze od dawna derby rozgrywane w tym mieście o tak ogromnej stawce.
— Trenowanie rzutów karnych nie ma sensu. Mój asystent German Burgos wybierał piłkarzy w Leverkusen rok wcześniej, wybierał ich też w Eindhoven. Musicie mu pogratulować — powiedział Cholo Simeone po dwumeczu z PSV. Nie wiedząc jeszcze, jak szybko te słowa obrócą się przeciwko niemu.
Finał z Realem był niemal dokładnym odwróceniem ról względem meczu z 2014. Tym razem to Real wyszedł na szybkie prowadzenie po golu Sergio Ramosa, a Atletico musiało gonić. I goniło skutecznie, w dużej mierze dzięki zmianie taktyki przez Simeone – początkowo zamknięte skrzydła rozwinął Yannick Carrasco, strzelec wyrównującego gola w 79. minucie. Bramka mogła paść już wcześniej, ale Antoine Griezmann uderzył z karnego co sił, trafiając tylko w poprzeczkę.
W dogrywce nie było z Atletico już tak źle, jak dwa lata wcześniej. Los Colchoneros byli mądrzejsi o tamto doświadczenie, oba zespoły dociągnęły więc do karnych.
Może gdyby trenowanie karnych miało jednak dla Simeone sens, nieco więcej wprawy miałby w ich bronieniu Jan Oblak. Słoweniec jednak zachowywał się podczas serii jedenastek przedziwnie. Przy trzech karnych właściwie nie ruszył się z miejsca, a i dwie pozostałe interwencje nie były szczególnie przekonujące.
Oblak w wywiadzie dla Four Four Two mówił później: — Byłem załamany, że nie potrafiłem obronić żadnego z nich. Zrobiłem research, ale wszystko zależy w takim momencie od zawodnika – może jednak uderzy w inną stronę? Kilka dni siedziało to we mnie, ale to nie koniec życia, nie koniec kariery. To jeden mecz – wielki mecz, finał – ale jestem pewien, że jeszcze pojawi się możliwość wygrania Ligi Mistrzów.
2017 – TEN PRZEKLĘTY REAL
Tak dobrej okazji jak wtedy Atletico jednak nie dostało jednak po dziś dzień. Rok później udało się po raz drugi z rzędu – pierwszy raz w historii – dojść do półfinału rozgrywek o Puchar Europy. Już nie ze statusem czarnego konia, a pełnoprawnego faworyta rozgrywek. Dwukrotnego finalisty trzech poprzednich edycji, klubu mającego za sobą potężnego inwestora, budującego przepiękny stadion, który zresztą stał się niedawno areną finału najbardziej elitarnych rozgrywek europejskiej piłki. Cholo Simeone chciał przestawienia wajchy na futbol nieco bardziej atrakcyjny niż ten, który dał Atleti tak wiele sukcesów w ostatnich latach. W zasadzie do dziś każda taka próba kończyła się fiaskiem, a ściąganie piłkarzy jak na przykład stworzony do ofensywnego stylu Thomas Lemar było nieporozumieniem.
Kolejne letnie okienko transferowe było w dodatku znów okienkiem średnim. Nico Gaitan, Kevin Gameiro i Sime Vrsaljko wytrzymali w klubie maksimum dwa lata (Argentyńczyk odszedł do Chin już po półtora roku). Choć Gameiro miewał mecze naprawdę dobre, przeplatał je ze spotkaniami, kiedy marnował najprostsze z okazji. Z Vrsaljko historia była jeszcze ciekawsza – kiedy wskakiwał do składu po okresie niebytu, zwykle grał świetnie, po czym osuwał się w przeciętność, wypadał z zespołu i gdy wydawało się, że zaraz odejdzie, znów wskakiwał i cykl się powtarzał.
Kryzys przyszedł szybciej niż zwykle. Najczęściej problemy ekipa Simeone miała w okolicach lutego, tutaj pierwsze serie niepowodzeń pojawiały się już jesienią. Atletico zjechało w pewnym momencie aż na 6. pozycję w lidze, notując między końcówką października a połową grudnia zaledwie dwie ligowe wygrane w siedmiu meczach.
— Wracamy do dawnego stylu. Nie będziemy grać tak, by kibice mówili: „o, jak pięknie gra Atletico”, tylko po to, by harować przez 90 minut i wygrywać — stwierdził więc Simeone w styczniu. I przestawił wajchę na znany wszystkim program w odpowiednim momencie, by uratować kolejne ligowe podium, ale i znów tyrać przeciwników w Lidze Mistrzów. Losowania aż do półfinału były łaskawe – Bayer Leverkusen rozgrywał dość marny, zakończony na 12. miejscu w lidze sezon, Leicester City nie potrafiło nic a nic nawiązać do mistrzowskiej formy z sezonu 15/16.
Ale oczywiście wszystko byłoby za piękne, gdyby w końcu znów na drodze nie stanął Real.
Real z Cristiano Ronaldo, który przecież zdobył i ostatniego gola w finale w 2014, i wykorzystał ostatniego karnego w 2016. Dla którego Atletico było jednym z ulubionych rywali – do dziś strzelił ekipie z Madrytu 25 bramek, więcej zdobył tylko w starciach z Sevillą (27).
Wtedy Ronaldo rozstrzygnął dwumecz w zasadzie w pojedynkę. „Czyste upokorzenie” – został nazwany na YouTube jeden z filmików ze skrótami z tamtego meczu. Trudno o celniejsze sformułowanie, zarówno w kontekście Ronaldo vs. Atletico, jak i Real vs. Atletico.
Cholo Simeone wierzył mimo to w remontadę i po nieco ponad kwadransie rewanżu musieli jego retorykę kupić nawet kibice z reguły widzący szklankę raczej do połowy pustą niż pełną. 16. minuta, a na tablicy już 2:0. Rzecz w tym, że nie udało się dowieźć czystego konta do przerwy, a to oznaczało, że po przerwie nawet podwojenie dorobku z pierwszej części meczu nic już nie da.
Czteroletnia nieustanna walka o prymat w Europie zakończona została fiaskiem. Marnym pocieszeniem był fakt, że rok później udało się wygrać Ligę Europy – tym bardziej lichym, że przecież by tego dokonać, trzeba było odpaść z Ligi Mistrzów już po fazie grupowej. Zresztą wymowne były słowa Gabiego zaraz po jednym z meczów, które skierowały losy Atleti w kierunku tych mniej istotnych rozgrywek: — Liga Europy to gówno.
2019 – I KTO TU MA COJONES?!
Wydawało się jednak, że po banicji w Europa League, nadejdą lepsze czasy. Choć losowanie 1/8 finału Champions League nie było rok temu zbyt łaskawe (kto by pomyślał, że rok później będzie jeszcze o wiele gorsze), to Atletico pokazało wielką klasę w meczu u siebie z Juventusem. Cristiano Ronaldo, zamiast jak zwykle przeszkadzać, nawet w tym meczu pomógł. Diego Godin bowiem uderzył z półwoleja po tym, jak piłka odbiła się właśnie od Portugalczyka. Jako że wcześniej trafił Jose Maria Gimenez, sprawa awansu wydawała się przyklepana. W starciu dwóch ekip słynących z niemal perfekcyjnej gry obronnej, dwie bramki przewagi jawiły się jako rwąca rzeka, przez którą nie sposób przedostać się na drugi brzeg.
Diego Simeone był tak pewny siebie, że celebrując zwycięstwo pokazał kibicom w bardzo wymownym geście, że on i jego zespół mają cojones. — Nie był to miły gest, ale czułem, że muszę go zrobić. Wykonywałem go jako piłkarz Lazio i chciałem go pokazać kibicom, by uświadomić ich, że mamy jaja. Mogę tylko przeprosić, jeśli ktoś poczuł się urażony. Nie był on wymierzony w naszych rywali, pokazywałem go w stronę naszych fanów.
JAKIE BĘDZIE ROZSTRZYGNIĘCIE DZISIEJSZEGO STARCIA ATLETICO Z LIVERPOOLEM?
SPÓJRZMY NA KURSY ETOTO!
ZWYCIĘSTWO ATLETICO – 3.45; REMIS – 3.20; ZWYCIĘSTWO LIVERPOOLU – 2.45
Cholo nie mógł mieć pojęcia, że kilkanaście dni później identyczny gest wykona Cristiano Ronaldo. Wtedy już nikt nie miał wątpliwości, do kogo został on skierowany. Ronaldo przed meczem obiecał swojej rodzinie, że zdobędzie ósmego hat-tricka w Lidze Mistrzów i sprawi, że to Juventus zagra dalej.
Jak powiedział, tak zrobił. Demolował w powietrzu Diego Godina, wywalczył rzut karny, sam zamienił tę jedenastkę na bramkę.
Zespół z Ronaldo w składzie po raz piąty na przestrzeni zaledwie sześciu lat demolował marzenia Atletico o triumfie w Lidze Mistrzów, tym razem na bardzo wczesnym etapie. Nie pozwolił wreszcie dać upustu europejskiej obsesji bandy Diego Simeone.
***
Teraz Atletico czeka przeszkoda na pewno nie mniej wymagająca niż ta, jaką był przez te wszystkie lata Real. Zespół pełen zawodników zdolnych zrobić z defensywą Los Colchoneros to, co robił w dwóch ostatnich starciach w fazie pucharowej Champions League Cristiano Ronaldo. Jeśli jednak wiemy coś o bandzie Diego Simeone na pewno, to to, że nikt tak mocno jak Atletico nie gryzie jako underdog. A tym, po przemianach ostatnich lat i potężnej wymianie personalu, Los Colchoneros chyba znów zaczęli być.
SZYMON PODSTUFKA
fot. główne: Michał Stawowiak, 400mm.pl