Sztuka witania się nie należy do najprostszych. Nie można pozwolić sobie ani na przesadną wylewność, ani na zbytnie wycofanie, bo i to, i to może być źle odebrane. Trzeba znaleźć równowagę i balans. Nie każdy to umie, ale Kamil Grosicki najwyraźniej do tej grupy nie należy. Choć kibice West Bromwich Albion nie przyjęli jego transferu z jakimś wielkim entuzjazmem i nazwisko 31-letniego Polaka raczej nie rzuciło ich na kolana, to po jego debiucie w meczu z Millwall powinni nieco przedefiniować swoje zdanie. Grosik zagrał dwadzieścia pięć minut, kilka razy szarpnął, kilka razy powalczył, nieustannie sprawiał zagrożenie pod bramką rywali ze stolicy, a wszystko to spuentował asystą. Tak właśnie trzeba się witać z nowym miejscem pracy.
Zanim jednak reprezentant Polski w ogóle mógł błysnąć, musieliśmy obejrzeć ponad godzinę meczu, więc po kolei, nie tak szybko, nie od razu. Brodaty Sven Bilić oddelegował bowiem przeciw Millwall najsilniejszy skład i nie zamierzał kalkulować. Jego drużyna miała atakować, żadnego kombinowania, żadnego szachowania, czysty atak. Wyszła z tego całkiem sympatyczna mieszanka typowo angielskiego futbolu (łokcie, nogi podniesione stanowczo za wysoko, piłka latająca wysoko w powietrzu) z optycznie przyjemnym otwartym widowiskiem.
Millwall nie miało za wiele do powiedzenia.
Naprawdę fajnie wyglądała współpraca dwójki Robinson-Perreira, z którymi swoją drogą o miejsce w składzie będzie rywalizował Grosicki. Obaj dynamiczni, obaj szybcy, obaj potrafiący kiwnąć i strzelić. Ich zaangażowanie po obu stronach boiska mogło się podobać. Robinson potrafił kilkukrotnie wymienić klepkę, podryblować, stracić piłkę, ale wrócić się, pomóc w odbiorze i dalej kontynuować atak, a Perreira, trochę mniej straceńczy, to niezłej technicznie klasy zawodnik, jak na momentami toporne warunki Championship.
Przez większość spotkania i tak największą uwagę wzbudzał jednak Hal Robson-Kanu. Gość rozgrywa sezon życia, ma na koncie 7 bramek i nigdy nie strzelił więcej, i nie da się przejść obok niego obojętnie. Oryginał. Co jakaś dyskusja, jakaś przepychanka, to on na pierwszym planie. W drugiej połowie, przy jakiejś spornej sytuacji, kiedy sędzia zajmował się ustaleniem natury faulu, on szarpał za koszulkę wyższego od siebie o głowę Coopera, gadającego do niego jakąś brudną gadkę, pchając go w tył i… uśmiechając się przy tym tak szelmowsko i zarazem uroczo, że uszło mu to całkowicie na sucho. Takie klimaty.
A przy tym Robson-Kanu z konsekwencją godną mistrzów marnował kolejne okazje. To na pewno nie jest typ snajpera. Sam na sam? Strzał prosto w Białkowskiego. Świetne dośrodkowanie między obrońców i bramkarza, po którym lepszy snajper tylko musnąłby piłkę końcówką stopy? On pada na ziemię, przewraca za sobą jednego ze stoperów, a piłka szybuje nad bramką. Strzał z daleka? Próbował dwa razy, dwa razy postawilibyśmy bardziej na chęć ustrzelenia kogoś za bramką niż trafienie w nią samą.
W zdobywaniu goli wyręczył go Krovinović, który mając sporo miejsca na dwudziestym piątym metrze przed bramką Białkowskiego, przymierzył tak precyzyjnie, że polski golkiper nie miał większych szans na skuteczne zareagowanie. I od tego momentu, tak jak wcześniej Millwall grało po prostu słabo, na boisku istniało już tylko WBA, choć brakowało im trochę skuteczności.
I wtedy, w 65. minucie, wszedł Kamil Grosicki. Tak właśnie przypuszczaliśmy. 25 minut gry plus czas doliczony przez arbitra, idealny czas dla Grosika, żeby pokazać swoje atuty. Zna tę ligę, zna ten klimat, jest doświadczony, to nie żółtodziób, tutaj nie ma się czego bać. I stało się dokładnie tak, jak miało się stać. Nie było ani jednego dłuższego momentu podczas jego pobytu na boisku, kiedy nie byłby zamieszany w jakąś akcję swojej drużyny.
Mógł się podobać. Najpierw poklepał w środku pola, poszedł skrzydełkiem, spojrzał w pole karne, nie było w nim nikogo, ale przed nim ustawił się Robson-Kanu. No to Polak dograł mu na nogę, ale to Robson-Kanu – piłka powędrowała w kosmos. Potem jeszcze parę zrywów, parę odegrań, jeden ambitny powrót do defensywny, po którym dostał brawa od swoich kolegów z drużyny i już samo to mogłoby wskazywać, że poradził sobie nieźle, ale jemu było mało.
Po zejściu Pereiry, ktoś musiał wykonać rzut rożny. Padło na Grosickiego, który robił to w Hull. Ten spojrzał na usytuowanie swoich kolegów w polu karnym i dograł futbolówkę wprost na głowę nabiegającego O’Shea. Białkowski mógł zareagować lepiej, bramka idzie na jego konto, ale Millwall zagrało tak marnie i blado, że nikt mu raczej specjalnie wyrzucać niczego nie będzie.
Grosicki może być maksymalnie zadowolony ze swojego występu. Pokazał swój potencjał, dał dobrą zmianę, zagrał dokładnie tak, jak miał zagrać, udowodnił, że będzie ważnym elementem ekipy, której bardzo realnym celem jest awans do Premier League. Proszę państwa, tak się powinno debiutować.
Millwall 0:2 West Bromwich Albion
Krovinović 42′, O’Shea 84′
Fot. Fotopyk