No padło im na głowę. Rozstanie z Ekstraklasą wywołało nieodwracalne zmiany w ich mózgach. 0:0 w meczu Korony z Górnikiem, a oni piszą, że to był naprawdę niezły mecz. Ale fakty są takie, że był naprawdę przyjemny. I gol to w zasadzie jedyne, czego nam w sobotnie popołudnie w Kielcach brakowało.
To, że ani razu Marek Kozioł czy Martin Chudy nie wyciągali piłki z siatki, to naprawdę spory dziw. Przede wszystkim Górnik raz za razem stwarzał sytuacje, które powinny się golem zakończyć. Tym bardziej, że większość z nich miał wychodząc w tempo na piłki za stoperów Igor Angulo. Wicekról strzelców sprzed dwóch sezonów, król sprzed roku był jednak dziś zadziwiająco nieskuteczny. Piłka nie siedziała mu na nodze i nie zmieniło się to wraz z liczbą kontaktów – spaprał sytuację na początku po genialnym zagraniu Łukasza Wolsztyńskiego pomiędzy kilkoma rywalami, skiksował także, gdy w ostatnim kwadransie urwał się Kovaceviciowi.
Nie będziemy jednak oceniać go na jedynkę czy dwójkę, jechać po Basku bez opamiętania, bo to nie był jakiś wybitnie zły mecz w jego wykonaniu. Brakło wykończenia? Okej. Ale spokojnie mógł mieć dwie asysty przy golach Jesusa Jimeneza. Hiszpan najpierw jednak zmarnował podanie napastnika zabrzan po przejęciu piłki od Marqueza (fatalna strata przy linii bocznej), a niedługo później uprzedził go ekwilibrystyczną interwencją Mateusz Spychała.
A to nadal nie wszystkie z szans, jakie Górnicy mieli w tym spotkaniu. Ich gra w pobliżu pola karnego kielczan mogła się podobać – próbowali wiele akcji rozgrywać na jeden kontakt, dobre szanse zakończenia sytuacji happy endem miał czy Łukasz Wolsztyński głową po wrzutce Sekulicia, czy Erik Jirka, który na wślizgu zaatakował bardzo dobrą wrzutkę Davida Kopacza, ale nie skierował piłki do celu.
Sami widzicie – tu mogło paść z pięć goli i nikt nie mógłby protestować. A jednak. W drugą stronę – to samo, choć w mniejszej skali. Korona na pewno mogła strzelić najpiękniejszego gola kolejki, gdy Cecarić wystawił piłkę Pacindzie, a ten uderzył i mocno, i bardzo ładnie technicznie, ale jak długi wyciągnął się Chudy. Swoją drogą Cecarić, jeden z naszych „ulubieńców” zaprezentował się całkiem przyzwoicie. Może brakło mu decyzji o natychmiastowym strzale, gdy Chudy zderzył się z Pućką i chwilowo nie było go między słupkami, ale pamiętając Cecaricia z Korony, to był to w jego wykonaniu lepszy mecz niż którykolwiek w barwach Pasów. Poprzeczka zawieszona niziutko, ale jednak przeskoczona.
Zdecydowanie wyżej za to pierwszym występem po zimowej przerwie zawiesza sobie tę Milan Radin. Serb dziś wyglądał w środku pola jak profesor, notował całą masę odbiorów, nie tracił wielu piłek, czuł, gdy można podłączyć się do ataku tak, by mogła z tego być jakaś korzyść. Tak jak i on, tak podobał nam się po drugiej stronie Alassana Manneh. Gambijczyk jesienią zawodził oczekiwania, ale dziś był głównym rozgrywającym Górnika, zwykle podawał celnie, praktycznie na każdej akcji postawił stempel transportując piłkę od obrony do ataku.
Wnioski po takim meczu mogą więc być naprawdę optymistyczne i dla jednych, i dla drugich. Jesienią widzieliśmy naprawdę sporo dużo gorszych meczów w ich wykonaniu niż ten dzisiejszy.
Fot. Chwieduk/400mm.pl