Naprawdę wiele wskazywało na to, że Southampton zapewni sobie dzisiaj w Londynie awans do piątej rundy Pucharu Anglii. Goście byli lepsi od Tottenhamu Hotspur właściwie pod każdym względem. W ofensywie grali ze znacznie większym rozmachem, kreując sobie mnóstwo sytuacji pod bramką Hugo Llorisa. W defensywie prezentowali się natomiast o niebo solidniej, większość ataków Spurs gasząc w zarodku. Ostatecznie jednak „Święci” żegnają się z rozgrywkami, bramkę decydującą o porażce tracąc po wyjątkowo kontrowersyjnym rzucie karnym, na kilka minut przed końcem podstawowego czasu gry. No można się wściec.
Powody do frustracji ma przede wszystkim Jan Bednarek, który rozegrał cały mecz w barwach Southampton. Jego drużyna przegrała 2:3, więc ktoś mógłby powiedzieć, że Polak się nie popisał. Tymczasem było wręcz przeciwnie – Bednarek nie ustrzegł się drobnych pomyłek, ale każdą z nich nadrobił z nawiązką, notując mnóstwo kapitalnych interwencji, również w obrębie szesnastego metra. Były zawodnik Lecha Poznań grał zdecydowanie, świetnie czuł przestrzeń na boisku i nie dawał się nabierać na dryblingi rywali. Aż przyjemnie było popatrzeć, jak reprezentant Polski kasuje ofensywne próby Lucasa czy Sona.
Klasa, solidność. Czego zdecydowanie nie można powiedzieć na temat Jacka Stephensa, który był dziś partnerem Polaka w środku defensywy „Świętych” i popełnił kilka kosztownych błędów.
Przede wszystkim – na jego konto zapisana została pierwsza bramka dla Spurs. Tottenham otworzył wynik spotkania już w dwunastej minucie gry. Zresztą dość niespodziewanie, ponieważ od pierwszego gwizdka arbitra rysowała się na murawie przewaga drużyny przyjezdnej. Ale wystarczył moment nieuwagi, by podopieczni Jose Mourinho objęli prowadzenie. W kuriozalnych okolicznościach zresztą – wspomniany Stephens rozpaczliwie próbował zablokować uderzenie zawodnika Tottenhamu, a futbolówka tak niefortunnie odbiła się od jego nóg, że finalnie wylądowała w siatce. Gdyby defensor futbolówki nie dotknął wcale, gola by nie było, ponieważ strzał z całą pewnością nie zmierzał w światło bramki.
„Koguty” nie podekscytowały się jednak szczęśliwie zdobytym prowadzeniem i wciąż pozwalały gościom na dyktowanie warunków gry. Mourinho ustawił swój zespół naprawdę zachowawczo. Jeśli już Tottenham próbował się przedostać na połowę przeciwnika, były to zwykle dwójkowe bądź trójkowe akcje, w większości z góry skazane na niepowodzenie. Co innego Southampton. Zawodnicy Ralpha Hasenhüttla grali zdecydowanie odważniej i z każdą minutą naciskali na londyńczyków coraz mocniej. Danny Ings, Shane Long, Nathan Redmond, Sofiane Boufal – wszyscy sprawiali dzisiaj defensywie Spurs mnóstwo problemów. Tym bardziej, że piłkarze Tottenhamu byli po prostu kiepsko dysponowani. Lloris niepewnie odbijał piłki, duet Vertonghen – Alderweireld łamał linię i gubił krycie, boczni defensorzy wciąż tracili kontrolę nad sytuacją. To się prędzej czy później musiało na gospodarzach zemścić, no i zemściło. Jeszcze przed przerwą Southampton wyrównał stan meczu, a na nieco ponad kwadrans przed końcem goście wyszli na prowadzenie.
Spurs mogli być zresztą wdzięczni, że po 72 minutach przegrywają tylko 1:2. „Święci” spokojnie mogli mieć na swoim koncie trzy, nawet cztery trafienia. Mourinho był tak zdegustowany postawą swoich podopiecznych w defensywie, że na początku drugiej połowy zdjął z boiska Vertonghena. Belg wyglądał jak zbity pies, człapiąc w stronę ławki rezerwowych. Ale raczej nie dlatego, że miał pretensje do managera o jego decyzję. Chyba się po prostu załamał własnym, dziadowskim występem.
Trzeba oddać Spurs, że na utratę drugiego gola zareagowali pozitiwnie. Już po sześciu minutach stan meczu ponownie wyrównał Lucas. I kiedy już wszyscy sposobili się do dogrywki, geniuszem błysnął wprowadzony po przerwie na murawę Delle Alli. Anglik fenomenalnym podaniem wyprowadził na czystą pozycję Heung-Min Sona, a ten… no właśnie, był czy nie był faulowany? Sędzia główny uznał bez najmniejszego wahania, że doszło do przewinienia i natychmiast wskazał na wapno. VAR tej decyzji mu najwyraźniej nie odradził. Ale czy tam aby na pewno było przewinienie? Bardzo kontrowersyjna sytuacja, pierwsze powtórki sugerowały raczej padolino koreańskiego napastnika Spurs.
Tak czy owak – Son jedenastkę wykorzystał, pieczętując awans Tottenhamu do kolejnej fazy FA Cup. A odpadnięcie z rozgrywek to nie jest jedyne zmartwienie trenera „Świętych”. Makabrycznie wyglądającej kontuzji doznał powiem James Ward-Prowse. Wszystko wskazuje na to, że Anglik ma już sezon z głowy.
TOTTENHAM 3:2 SOUTHAMPTON (J. Stephens 12′ (sam.), Lucas 78′, H. Son 87′ – S. Long 34′, D. Ings 72′)
fot. NewsPix.pl