Jose Mourinho po raz osiemnasty poprowadzi dziś do boju Tottenham Hotspur. 23 listopada 2019 roku Portugalczyk debiutował w starciu z West Hamem, teraz jego podopieczni podejmą przed własną publicznością Manchester City w absolutnym hicie Premier League. Czeka nas zatem kolejna część sagi pod tytułem: “Mourinho kontra Guardiola”. Hiszpanowi w bieżącym sezonie nie wiedzie się może najlepiej, ale odwieczny oponent chyba jeszcze nigdy nie wypadał na jego tle tak blado. Co tu dużo mówić – na razie Spurs nie zostali przez Jose wyprowadzeni na prostą.
Już sam dotychczasowy bilans Mourinho w roli szkoleniowca “Kogutów” mówi sam za siebie. Siedemnaście spotkań, osiem zwycięstw, cztery remisy, pięć porażek. Krótko mówiąc – szału nie ma. Jest po prostu… średnio.
TOTTENHAM POKONA DZIŚ MANCHESTER CITY? KURS: 6.05 W ETOTO!
Mourinho tryska jednakże humorem. Na ostatniej konferencji prasowej – ku zdumieniu dziennikarzy – zaczął sam zadawać sobie pytania o transferowe ruchy Tottenhamu, chcąc wyręczyć żądnych sensacji reporterów. Jeżeli jednak przyjrzeć się boiskowej postawie jego podopiecznych, powodów do uśmiechu pojawia się już znacznie mniej. W ostatnim spotkaniu Spurs zaledwie zremisowali z Southamptonem w Pucharze Anglii, więc czeka ich rewanż, którego Portugalczyk z całą pewnością wolałby uniknąć. Wcześniej zaś londyńska ekipa z niemałymi kłopotami pokonała w lidze Norwich, zremisowała bezbramkowo z Watfordem i przegrała z Liverpoolem. Miała też nie lada trudności z wyeliminowaniem z FA Cup Middlesbrough, na co dzień występującego na zapleczu angielskiej ekstraklasy. Ostatnie naprawdę niezagrożone zwycięstwo Spurs odnieśli zatem 7 grudnia. Trochę wody w Tamizie od tamtego czasu upłynęło, co tu kryć.
Jeśli ktoś się spodziewał oglądając wtedy Tottenham gromiący Burnley aż 5:0, że to tylko początek kapitalnej passy, to srogo się przeliczył. Mourinho nie odczarował drużyny. Ogrom pracy przed nim, to po prostu widać.
Przede wszystkim – zaskakująco kiepsko spisuje się defensywa “Kogutów”.
Co oczywiście nie jest kamyczkiem, który powinien wylądować wyłącznie w ogródku Portugalczyka. Umówmy się – on pracę w Londynie rozpoczął dopiero kilka tygodnie temu, wielkich cudów zdziałać zwyczajnie nie mógł, na to potrzeba znacznie więcej czasu. Zwłaszcza zimą, gdy w Anglii gra się jeden mecz za drugim i nie ma czasu, by z zespołem rzetelnie przećwiczyć nowe warianty gry. Niemniej, obrony Tottenhamu z całą pewnością nie udało się na razie Jose choćby usprawnić, a przecież właśnie to zawsze było jego specjalnością. Jak dotąd londyński zespół pod jego wodzą stracił aż 23 bramki. Czyste konto udało się Spurs zachować zaledwie dwa razy. Straszna słabizna.
Część winy na pewno można zrzucić na problemy kadrowe. Z kłopotami zdrowotnymi borykał się długo Hugo Lloris, obrońcom też zdarzało się z tych czy innych powodów pauzować. Jednak przede wszystkim nie funkcjonuje organizacja gry w destrukcji. To nie kwestia indywidualnych baboli w wykonaniu poszczególnych piłkarzy. Doskonale było to zjawisko widać w pierwszej połowie konfrontacji z Liverpoolem. Wynik 0:1 kompletnie nie oddaje jej przebiegu – The Reds od początku zdominowali sytuację na boisku, a Spurs właściwie walczyli wyłącznie o przetrwanie. Choć przecież te dwie ekipy jeszcze nie tak dawno grały ze sobą w finale Ligi Mistrzów, gdzie stoczyły wyrównany bój. Dopiero po przerwie można było stwierdzić, że na boisku znajdują się równorzędni rywale, a Tottenham zbliżył się nawet do wyrównania i odepchnął przeciwników spod własnego pola karnego.
Powiedzmy jednak, że na to starcie można przymknąć oko – z Liverpoolem przegrywają ostatnio wszyscy, a Spurs wynikiem 0:1 nie narobili sobie wstydu. Remis 2:2 z ostatnim w tabeli Norwich to jest już jednak inna para kaloszy, bardzo poważna wpadka. “Koguty” pierwszą bramkę straciły po katastrofalnej stracie piłki na własnej połowie, dając się całkowicie stłamsić wysokiemu pressingowi beniaminka. Drugie trafienie to również efekt fatalnej straty w środku pola, a potem gapiostwa środkowych obrońców, którzy zapatrzyli się na długą piłkę zagraną w kierunku napastnika, jak gdyby zapominając, że ich podstawowym celem jest właśnie odcięcie snajpera od podania.
Wyglądało to żałośnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o wspomniane straty.
Niechlujstwo w rozegraniu, brak ruchu bez piłki i gigantyczne kłopoty z szybkim zorganizowaniem się w obronie. To dzisiaj są bardzo poważne grzechy londyńskiej ekipy. I na razie nie zanosi się na to, by Mourinho znalazł sposób na naprawę tych istotnych niedociągnięć. Trudno bowiem traktować bezbramkowy remis z Watfordem jako dobry prognostyk. Po pierwsze – “Szerszenie” znajdują się w strefie spadkowej. Po drugie – rywale zmarnowali w tamtym spotkaniu rzut karny, więc w gruncie rzeczy wiele nie brakowało, a nawet nędzny Watford, legitymujący się niemalże najgorszą ofensywą w lidze, władowałby Tottenhamowi bramkę.
REMIS TOTTENHAMU Z MANCHESTEREM CITY? KURS: 4.65 W ETOTO!
Powody do niepokoju zatem są znaczące.
Jeżeli Tottenham dziś wygra, wskoczy na piąte miejsce w tabeli Premier League i zbliży się do miejsc premiowanych udziałem w Lidze Mistrzów. Ale do upragnionego TOP4 wciąż daleka droga, a przecież Portugalczyk został do Londynu ściągnięty również po to, by krótkofalowo poprawić wyniki zespołu. Czyli wejść do Champions League. To jego pierwsza misja w Londynie.
Początkowo można było jeszcze przymykać oko na te problemy “Kogutów”, z prostego względu. Podopieczni Mourinho kapitalnie spisywali się w ofensywie. Przeciwnik walnął im dwie sztuki? Bum, oni odpowiadali trzema albo czterema trafieniami. Ale ostatnio także i w ataku Tottenham spisuje się marnie. Mourinho w swoim stylu bardzo uprościł sposób gry zespołu, zalecił swoim podopiecznym mnóstwo bezpośredniej gry. Ale brak polotu wcale nie jest rekompensowany skutecznością. W dodatku z powodu kontuzji wypadł na dłużej Harry Kane, a do Mediolanu zawinął się Christian Eriksen. Filary Spurs za kadencji Mauricio Pochettino. To też nie wygląda korzystnie. Mourinho miał przecież namówić duńskiego pomocnika, by ten swoją przyszłość związał jednak z Tottenhamem. Tymczasem Eriksen pozostał niewzruszony na wszelkie propozycje no i dopiął swego, przechodząc finalnie do Interu Mediolan.
Nie Realu Madryt, jak się miesiącami spekulowało, a “tylko” do Interu. Musiał być zatem zdeterminowany, by zawinąć się z londyńskiego klubu, bo przecież taki transfer nie oznacza dla niego sportowego awansu, nie zrobił kroku do przodu w swojej karierze. Po prostu zafundował sobie nowe otwarcie.
Eriksen chciał nowego impulsu. I wolał, żeby zapewnił mu go Antonio Conte, a nie Jose Mourinho.
Zimą udało się jednak drużynę Tottenhamu delikatnie wzmocnić. Dopięto transfer definitywny Giovaniego Lo Celso, do klubu trafili też Gedson Fernandes oraz
The Special One zapewnia z kolei, że jest w stu procentach zadowolony ze stanu swojej kadry.
Choć jest w tym pewnie trochę kurtuazji, gdyż już teraz widać, że przy obsadzie niektórych pozycji Mourinho jest zmuszony do kombinacji. Choćby na lewej stronie defensywy Spurs pojawiali się już Japhet Tanganga, 20-latek wyciągnięty z drużyny rezerw. Inna sprawa, że chłopak prezentuje się momentami naprawdę obiecująco.
Tak czy owak – problemy są wyraźne, a presja rośnie.
Mourinho o niezadowalające wyniki swojej drużyny zdążył już obwinić sędziów, VAR, za lekkie piłki, wrednych dziennikarzy, sędziów, VAR, nieuczciwych rywali, napięty terminarz, sędziów oraz VAR. A na tym pewnie ta wyliczanka się nie skończy, jeżeli dzisiaj “Koguty” polegną w starciu z Manchesterem City. A to przecież nie koniec wymagających wyzwań. Ba, dopiero początek. Lada moment powraca również Liga Mistrzów. Najtrudniejsze dopiero przed Spurs i przed Jose Mourinho. Jeżeli Portugalczyk zachował w swoim trenerskim arsenale jakąś broń na czarną godzinę, czas ją powoli szykować do użytku, by ligowe TOP4 nie odjechało Tottenhamowi na dobre.
MANCHESTER CITY POKONA NA WYJEŹDZIE TOTTENHAM? KURS: 1.58 W ETOTO!
[etoto league=”eng”]
fot. NewsPix.pl