Manchester City w praktyce o mistrzostwie Anglii może już zapomnieć. W tym momencie piłkarze Pepa Guardioli tracą 13 punktów do Liverpoolu, który na dodatek ma dwa mecze mniej. Pozamiatane. Teraz celem jest utrzymanie drugiej lokaty, a to wcale nie musi być spacerek, zwłaszcza że w miniony weekend frajerski remis z Crystal Palace dodatkowo zachęcił konkurencję do naciskania “The Citizens”. Dziś jednak sprawy sobie nie skomplikowali i skromnie acz w pełni zasłużenie wywieźli wygraną ze stadionu Sheffield United.
Poprzednim razem w lidze zespoły te zmierzyły się ze sobą niespełna miesiąc temu (29 grudnia) i wtedy również faworyt był górą (2:0). W rewanżu wystarczyła jedna jedyna bramka, ale to, że więcej goli nie oglądaliśmy wcale nie oznacza, że solidnie się wynudziliśmy. Nic z tych rzeczy. Obejrzeliśmy ciekawe widowisko, toczone w dobrym tempie, a długo utrzymujący się bezbramkowy wynik to przede wszystkim zasługa Deana Hendersona. Wypożyczony z Manchesteru United 22-letni golkiper przed przerwą spisywał się znakomicie. Gdyby nie on, szybko byłoby po wszystkim. Kapitalnie obronił strzał Sterlinga z paru metrów i nożyce Otamendiego, a chwilę przed przerwą nie dał się pokonać nawet z rzutu karnego, wyczuwając intencje Gabriela Jesusa.
Inna sprawa, że Henderson bardzo wyraźnie wyszedł przed linię tuż przed strzałem Brazylijczyka. Wydawało się, że musi dojść do powtórki karnego, ale sędziowie o dziwo w ogóle nie zainteresowali się tematem, gra jakby nigdy nic toczyła się dalej.
Ot, paradoks angielskiego sędziowania. Spalone o długość paznokcia wychwytuje się pod mikroskopem, a takie ewidentne zdarzenia puszczane są płazem. Przykład nr 12345, że przepis o trzymaniu stopy na linii bramkowej do momentu strzału przy wykonywaniu jedenastki prawie zawsze jest przepisem martwym.
Co do Hendersona, dwukrotnie uratował skórę Chrisa Bashama. Stoper Sheffield robił wiele, żeby Manchester znacznie łatwiej wygrał. To po jego karygodnej stracie poszła kontra dająca sytuację Sterlingowi i to on totalnie bezmyślnie wykosił Mahreza na rzut karny. Nic dziwnego, że gdy Chris Wilder wpuszczał zawodników ofensywnych, to właśnie Basham został zmieniony.
Skoro koledzy nie dawali rady, wreszcie na murawie zameldował się Sergio Aguero i to on zapewnił trzy punkty MC. Kevin De Bruyne podawał z prawej strony z zegarmistrzowską precyzją, a Argentyńczyk świetną grą bez piłki zgubił krycie i musiał tylko dostawić stopę. Aguero problemy zdrowotne w tym sezonie nie omijają, ale jak gra, rzadko kiedy zawodzi. W ostatnich czterech ligowych występach trafił do siatki aż siedem razy, ogółem ma już 16 goli. Mimo że ominął aż sześć spotkań Premier League, w klasyfikacji strzelców zajmuje drugie miejsce, Jamie Vardy ma jedną bramkę przewagi.
Sheffield United radzi sobie po awansie zaskakująco dobrze i walczy o Ligę Europy, ale dziś wiele do powiedzenie nie miało. Owszem, czasami trochę się kotłowało pod bramką Edersona, lecz jak przyszło co do czego, to jak w Ekstraklasie, brakowało “tylko” ostatniego podania. Najgroźniej zrobiło się wtedy, kiedy sam Ederson nie najlepiej interweniował po podaniu ze skrzydła. Lys Mousset próbował jednak zdobyć bramkę roku uderzając piętą, co może wyglądało efektownie, tyle że nie stanowiło większego zagrożenia, golkiper MC pewnie złapał piłkę. Kibicom podniosło się też ciśnienie po kiksie Olivera McBurniego, ale ewentualny gol i tak nie zostałby uznany (spalony). No, chociaż w przypadku Angoli kto wie, może znów zrobiliby coś na opak.
Sheffield United – Manchester City 0:1 (0:0)
0:1 – Aguero 73′
Fot. Newspix