– Przegraliśmy u siebie dość ważny mecz, spadliśmy w tabeli i zaczęło się robić gorąco. Po meczu kibice podeszli pod naszą szatnię. Wiadomo, jakby wyglądało to w Polsce. A oni… płakali. Dosłownie. Prosili nas, byśmy nie spadali z ligi, bo Vegalta jest dla nich całym życiem – ciekawie opowiada o japońskich realiach Jakub Słowik, który od pół roku gra w Vegalcie Sendai. Po jego autograf czeka dwustumetrowa kolejka kibiców, po dobrych meczach fani wręczają mu w podzięce czekoladki.
Jak zachować się, gdy w twoim kierunku zmierza tajfun, który zmiana z powierzchni ziemi domy? Dlaczego w Japonii zawsze trzeba mieć spakowany plecak? Czemu nie musisz się przejmować, gdy zgubisz telefon? Dlaczego kolegów z zespołu łatwo można urazić i dlaczego trener nie złości się po porażce? Zapraszamy na piłkarską podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni.
Udało się sushi, które przygotowywałeś w japońskiej telewizji?
W jednym z wywiadów powiedziałem, że lubię sushi i później to podłapali. Zostałem najpierw zaproszony na naukę, a potem do programu na żywo, w którym miałem je przygotować. Mówili, że im smakowało. Ale czy byli szczerzy? Nie wiem! Kibice zaczepiali mnie później mówiąc, że świetnie idzie mi robienie sushi. Fajne doświadczenie. Pierwszy raz miałem okazję przygotowywać surową rybę i to od razu w Japonii. Często jesteśmy zabierani na akcje marketingowe, zwykle z Simao, obrońcą z Mozambiku, który grał w Levante i Panathinaikosie w jeszcze dobrych dla niego czasach. Kibice chcą mnie poznać. Czuć, że jesteśmy traktowani wyjątkowo. Może nie jak gwiazdy, ale na pewno z większą uwagą i szacunkiem.
W zeszłym sezonie walczyliśmy o utrzymanie. Vegalta jest rodzinnym klubem, więzi są mocne. Przegraliśmy u siebie dość ważny mecz, spadliśmy w tabeli i zaczęło się robić gorąco. Po meczu kibice podeszli pod naszą szatnię. Wiadomo, jakby wyglądało to w Polsce. A oni… płakali. Dosłownie. Prosili nas, byśmy nie spadali z ligi, bo Vegalta jest dla nich całym życiem. Da się odczuć, że klub jest bardzo ważnym elementem społeczności. Społeczności, która jest ze sobą bardzo zżyta, także przez tragedię, do której doszło w 2011 roku.
Czwarte największe zarejestrowane trzęsienie ziemi w historii świata, które wywołało wielką falę tsunami. Woda zabiła około 20 tysięcy ludzi z Sendai i regionu, ponad 300 tysięcy z nich zostało bez dachu nad głową.
Przed podpisaniem kontraktu oglądałem na YouTube filmy z tej katastrofy. Dawały do myślenia. Widziałem też film o kibicach Vegalty Sendai, którzy podnosili się po tej tragedii. Żona po obejrzeniu relacji z tego kataklizmu była na nie. Decyzja o wyjeździe była trudna też z tego powodu, że świetnie czułem się we Wrocławiu i jedyne, czego nam brakowało, to sukcesów. Pytałem Krzyśka Kamińskiego, jak się gra i żyje w Japonii, podobnie jak Takafumi Akahoshiego, Takuyę Murayamę czy Maćka Krakowiaka, z którym znam się z Szamotuł. Inna kultura, ale wszyscy zachwalali. Krzysiek mówił, że liga ma wysoki poziom. Obejrzałem na InStacie jeden mecz i faktycznie – szybka piłka. A możliwość kolejnej katastrofy? Uznałem, że nie będę myślał o najgorszym scenariuszu.
Kilka trzęsień ziemi jednak przez te pół roku przeżyłeś.
Z początku było dziwnie, przy kolejnych wiedziałem już, że chwilę się potrzęsie i zaraz będzie spokojnie. Najgorzej było wtedy, gdy nad Japonią przechodził tajfun. Oglądaliśmy telewizję – niewiele rozumieliśmy, ale obrazki wprawiały w przerażenie. Jak uderzyło w prefekturę Chibę pod Tokio, to domy składały się jakby były z kart. Dostawaliśmy na telefon alert co 15 minut. Pisali, że za 2-3 godziny to samo będzie u nas.
Nie wiedzieliśmy, co robić. W alertach nawoływali do ewakuacji, ale sąsiedzi czekali w domach, światła się paliły. Całe szczęście, że tajfun przemieścił się w stronę oceanu i nie uderzył w Sendai. Skończyło się na połamanych drzewach, nie spaliśmy całą noc. Zagrożenie dało się odczuć nawet po sklepach. Ciężko było o wodę, zeszło dużo długoterminowej żywności. Każdy zalecał, by naładować powerbanki, bo mogło nie być prądu przez dłuższy czas. Największy tajfun od sześćdziesięciu lat. Jakbym był tam sam, byłoby OK, ale była ze mną żona, mała córka… Tym bardziej nie wiesz, co robić.
Znasz już schemat postępowania w przypadku trzęsienia ziemi?
Trzeba mieć zawsze spakowany plecak z wodą, kocem, żywnością i naładowanego powerbanka. Zasada jest taka, że w przypadku trzęsienia ziemi należy schować się pod stół albo futrynę. Na głowę może ci spaść klosz od lampy albo talerz i to najczęstsza przyczyna śmierci podczas wstrząsów. Karolina, nasza polska tłumaczka, która mieszka od 15 lat w Tokio, opowiadała, że dziewięć lat temu wszystkie talerze latały jej nad głową. W fundamentach budynków umieszczane są amortyzatory, a więc przy trzęsieniu ziemi bloki pracują.
Widzę, że jesteś już doskonale przygotowany.
Tajfun nauczył. Patrzysz w telewizji na poskładane domki, dostajesz informację, że coś takiego idzie też na ciebie. Działa na wyobraźnię. Wtedy rozumiesz też, dlaczego tak wielu Japończyków oddaje cześć naturze – słońcu czy oceanom. Wiedzą, jaka ma siłę. Pierwsze trzęsienie ziemi przeżyłem jeszcze w hotelu. Potrzęsło i nie wiedziałem, co będzie dalej. Mogę się już ruszać czy nadal czekać?
Temat tragedii sprzed ośmiu lat wciąż jest żywy w klubie?
Tak, często starają się do niego wracać. Pytałem kolegi, który grał w Vegalcie szesnaście lat o tamte wydarzenia, ale Japończykom wciąż ciężko o nich opowiadać. Po samym Sendai nie widać żadnych skutków tej wielkiej tragedii. Gdybyś nie znał historii, nie spodziewałbyś się, że coś się tam wydarzyło.
Zastanawiałoby tylko jedno: dlaczego miasto zaczyna się dopiero kilka kilometrów od wybrzeża?
Przy wybrzeżu są pola uprawne ryżu i falochrony, które mają rozbijać fale. Natura jest nieobliczalna i Japończycy mają tego świadomość. Mówi się, że płyty tektoniczne coraz bardziej się ścierają, więc kolejna fala trzęsień ziemi kiedyś nadejdzie. Z klubem zawsze staramy się odwiedzać miejsca dotknięte tragedią miejsca. Jeden z moich pierwszych sparingów rozgrywany był w Ishinomaki, czyli mieście najbardziej dotkniętym tsunami. Ukłon w stronę kibiców z regionu, że pamiętamy i jesteśmy z nimi. Japończycy bardzo cenią piłkarzy i taki gest znaczy dla nich wiele.
Niebezpieczeństwa niebezpieczeństwami, ale trafiłeś do lepszej ligi niż nasza i znacznie bardziej komfortowego kraju do życia.
Liga jest dobra, niedoceniona w Polsce i myślę, że przez te pół roku zrobiłem piłkarski progres. Robię to, co kocham, płacą mi za to i jeszcze mam możliwość rozwijania się, życia na innym kontynencie, poznawania innej kultury. Kapitalne doświadczenie. Klub jest świetnie zorganizowany. Na mecze latamy samolotem. Widać, że wszystko jest przygotowane pod piłkarza. Mówisz, co potrzebujesz, oni to wysyłają na mecz i walizka czeka w pokoju. Dużo ułatwień. Da się odczuć, że piłkarz jest bardzo szanowany.
Przyszedłeś na miejsce Daniela Schmidta, który dostał się do ligi belgijskiej, pomiędzy J1 League a Europą jest generalnie spory ruch. To nie tak, że znikasz z radarów skautów. Miało to dla ciebie znaczenie?
Przez ostatnie dwa sezony dużo było transferów z Japonii do Europy. Nie wiem, czy Japończycy nie chcieli wcześniej wyjeżdżać czy nie mieli ofert, ale każdy marzy, by spróbować sił w najlepszych ligach. Ja po prostu chciałem sprawdzić się zagranicą. Latem miałem jak zawsze kilka zapytań, agent zadzwonił:
– Co byś powiedział na Japonię?
– Spokojnie, jeszcze pewnie daleka droga.
Byli konkretni, wysłali od razu ofertę i bardzo im zależało. Byłem celem numer jeden. Japończycy mają tak, że jeśli ktoś odchodzi, chcą mieć od razu kogoś w jego miejsce, by uspokoić kibiców. Po sezonie pożegnano się z trenerem Susumu Watanabe, który był w klubie od 2001 roku – jeszcze jako piłkarz, potem asystent, a na końcu przez sześć lat w roli pierwszego trenera. Klub rano poinformował o jego odejściu, a później dał informację, że ja zostaję na przyszły sezon. A przecież miałem kontrakt na 1,5 roku, więc było to wiadome już od kilku miesięcy. Podali także, że zostaje Simao, by uspokoić kibiców i dać im powód do radości.
Jak w tej japońskiej przygodzie odnajduje się twoja rodzina?
Był początkowy szok, w końcu to inna kultura, ale najważniejsze, że jesteśmy razem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, by jechać grać w piłkę na drugi koniec świata i żyć samemu. Córeczka jest bardzo otwarta i chce się bawić z dziećmi, lecz jej rówieśnicy w jej obecności są trochę wycofani. Dorośli z kolei się nią zachwycają, tak samo starsze dzieciaki próbujące mówić po angielsku. Od przyszłego roku chcemy dać małą do przedszkola, żeby łapała podstawy japońskiego i miała większy kontakt z dziećmi. Zwiedzamy, ile się da. Japonia jest piękna, krajobrazy są cudowne. W zeszłym roku Vegalta doszła do finału pucharu Emperor’s Cup, który był rozgrywany pod koniec grudnia. Przerwa między sezonami była przez to krótka, więc teraz trener starał się dać zawodnikom trzy-cztery dni wolnego, gdy były przerwy na kadrę. Szukał terminów, by zrekompensować brak urlopu. Wykorzystywaliśmy ten czas, by odwiedzić Tokio, Kioto, Osakę czy Narę.
Staramy się być samodzielni. Raz za pomocą translatora zapytaliśmy w sklepie ekspedientkę gdzie znajdziemy mąkę. Nagle powstało wielkie poruszenie. Bieganie, po chwili ekspedientka przyprowadza kolejną osobą, nie potrafią nas zrozumieć, podchodzi kolejna osoba z obsługi… Zbiegło się w końcu pięciu pracowników, którzy połączyli się wideorozmową z anglojęzycznym pracownikiem, który powiedział nam, gdzie szukać. Koniec końców okazało się, że tłumaczenie w telefonie było błędne, ale obsługa była zadowolena, że udało się nam pomóc, choć przepraszali, że trwało to tak długo. W ważnych kwestiach mamy do dyspozycji polskiego tłumacza, więc jesteśmy spokojni.
Czasami człowiekowi robi się głupio, że tak się tym wszystkim przejmują.
Innym razem żona zostawiła na placu zabaw w centrum handlowym telefon. Wróciliśmy do domu, po jakimś czasie spostrzegliśmy się, że go nie ma. No to lecę z powrotem. Zaprowadzili mnie do biura i zacząłem tłumaczyć kobiecie, że zostawiłem na placu zabaw telefon, a ona… miała go już u siebie. Nie miałem ze sobą żadnego dokumentu, by potwierdzić swoją tożsamość, ale ona zażartowała: – Oddam, bo wygraliście mecz!
Zgubiłeś telefon, po dwóch-trzech godzinach orientujesz się, że go nie ma, wracasz na miejsce i okazuje się, że jednak jest. Miłe zaskoczenie. Zwłaszcza mając w pamięci sytuację, która miała miejsce kiedyś w kinie w Białymstoku. Kolega płacił za bilety, położył portfel na ladę i ten nagle zniknął. Oczywiście ktoś był „na tyle mądry”, że ukradł i poszedł na ten sam seans, co my. Uwieczniono kradzież na monitoringu, a jeszcze był na randce z dziewczyną i udawał, że chciał odesłać. Japończycy są jednak bardzo uczciwi.
Jesteś w stanie przejść spokojnie przez Sendai?
To milionowe miasto, mimo to jestem rozpoznawalny. Widać poruszenie, gdy gdzieś przechodzę. Do momentu, jak jedna osoba nie podejdzie po autograf, reszta też nie podchodzi. Japończycy cenią prywatność. Chyba że ktoś się odważy, wtedy nagle podchodzą wszyscy. Po każdym treningu ustawiają się po zdjęcie, autograf czy zwyczajny uścisk dłoni. Po moim pierwszym treningu czekała dwustumetrowa kolejka kibiców. Czasem musisz poświęcić na to godzinę, by nikogo nie pominąć. Zaskoczeniem było to, że Japończycy nie chcą robić wspólnych zdjęć – po prostu mam stanąć, a oni robią mi fotkę.
Maciek Krakowiak, który żegna się z Japonią, został ostatnio zaczepiony przez kibica, który ma sklep z okularami. Ten zaprosił go do środka.
– Podobają ci się jakieś okulary?
– No, te są fajne.
– Proszę, weź sobie. To w podziękowaniu za to, że u nas byłeś.
Rzadko spotykane. Grał tylko w czwartej lidze, a dostawał prezenty, podziękowania za spędzony czas w klubie.
Ty zapewne też dostałeś trochę prezentów na urodziny.
Owoce i słodycze są częstym giftem, do tego dużo robótek ręcznych, albumy w stylu „dziękujemy że jesteś”, jakieś opaski, symbole na szczęście. Japończycy uwielbiają dawać takie rzeczy. Jak wracamy z meczu wyjazdowego, czekają na nas na lotniskach i często w podziękowaniu za dobry mecz wręczają ci czekoladki. Miłe. Czuć dużą gościnność.
Japońscy koledzy uwierzyliby w historię, że w Szczecinie zdarzyło ci się odebrać od kibica telefon z informacją, iż jeśli nie odejdziesz z Pogoni, źle to się dla ciebie skończy?
Myślę, że nie. Inna kultura. Był telefon z zastrzeżonego numeru, nieprzyjemna sytuacja, ale było, minęło. Nie ma co szufladkować, że wszyscy tacy są, zadzwonił po prostu jeden odważny. Podchodzę do życia z wdzięcznością i sądzę, że tamta sytuacja mnie czegoś nauczyła. Czego? Choćby tego, żeby nie odbierać telefonów w środku nocy od nieznanych numerów. I że trzeba być zawsze gotowym na to, że nie wszędzie są życzliwi ludzie. Szokowało tylko, skąd miał numer telefonu.
W Japonii piłkarz także musi okazywać specyficzny szacunek – będąc na meczu Vegalty widziałem, że jednym ze zwyczajów jest pokłon dla kibiców po meczu.
Tak, to ważny gest i forma podziękowania za doping. Kłaniamy się kibicom nawet wtedy, gdy wychodzimy na rozgrzewkę. Pokłon robi się na każdym kroku, tak samo jak wszędzie zdejmuje się buty, co z początku było dla mnie sporym szokiem. Jedno z naszych boisk mieści się w lasku, pięć kilometrów od bazy. To zamknięte boisko, więc trenujemy tam głównie stałe fragmenty. Żeby wejść na salę odpraw, trzeba zdjąć buty. A w tej salce beton wyłożony jest tylko lekką wykładziną. Siadasz i ciągnie od dołu. Kilkanaście minut i stopy są całe zimne. Wszyscy zdejmują buty, więc nie masz wyboru. Kombinowałem jak mogłem i musiałem znaleźć kompromis – siedzę po turecku.
Wciąż uczę się ich zachowań. Niektóre wynikają z ich kultury, inne z tego, że po prostu są zamknięci w sobie. Gdy wracamy po meczu, każdy idzie w swoją stronę. Po treningu też nie ma większych spotkań. Gra zespołowa, ale każdy przychodzi jak do pracy. W Polsce były wspólne obiady, większe więzi. Zresztą ciężko o nie też z powodu języka, bo Japończycy średnio mówią po angielsku. Tylko jeden chłopak w klubie próbuje coś po angielsku. Staram się uczyć japońskiego. Z początku miałem duży zapał, ale w tym języku jest bardzo duża hierarchia. Jeden zwrot używam do osoby będącej w hierarchii nade mną, inny do tej pode mną, jeszcze inny do będącej na równym poziomie. Trzeba kombinować. Mamy sąsiada ze Stanów, który ma żonę Japonkę, często nas zapraszają. Raz byliśmy na międzynarodowym grillu i znajomy z Bangladeszu dał nam radę, by nie patrzeć na hierarchię i wszystkich traktować jak kolegów. Wybaczą ci wszystko, bo jesteś obcokrajowcem. Gdyby takie podejście miał inny Japończyk, mogliby odebrać to jak obrazę czy poniżenie. Z drugiej strony słyszałem, że jak spotkasz się z Japończykiem raz na pół roku na obiad, jesteś już jego przyjacielem. Doceniają, gdy spróbujesz mówić w ich języku. Na spotkaniu z dziennikarzami powiedziałem po japońsku “dzień dobry”.
– Ale ty świetnie mówisz – usłyszałem.
Doceniają starania. W Polsce niejednokrotnie śmiano by się z kogoś, kto próbował mówić i popełnił błąd.
Utrudniona komunikacja przeszkadza na boisku?
Początkowo pierwsza myśl była po polsku, druga po angielsku, dopiero trzecia po japońsku. Ale szybko złapałem podstawy. Rozmawiałem też z obrońcami, by nauczyli się podstawowych zwrotów po angielsku. Dałem im ściągę, by wiedzieli, co jest co. Czasem sytuacja jest szybka i powiem odruchowo po angielsku “prawo”, więc lepiej, by wiedzieli. Trener bramkarzy też zaczął uczyć się angielskiego. Czasami wychodzi śmiesznie, chciał powiedzieć na początku “dzień dobry”, ale wyszło mu “thank you”. Atmosfera jest fajna, pozytywna.
Dużo rzeczy jest dla mnie nowych. Na przykład przy stałych fragmentach w Polsce staraliśmy się bronić wysoko, by bramkarz miał większy czas na reakcję. W Japonii obrońcy wskakiwali mi na początku do bramki. – Piłka na jedenastym metrze, a ty już mi się cofasz na piątkę, to gdzie ja mam iść? – pytałem ich.
Oni nauczeni są czegoś innego, ja czegoś innego. Ja ciągle “wyżej wyżej”, a oni się cofają. Chciałem znaleźć z trenerem kompromis. Wiadomo, że dołączyłem w trakcie sezonu, więc to nie był czas na wprowadzanie tego, co oczekuję, skoro oni są nauczeni takiego grania od lat. Pod koniec szło coraz lepiej, choć jeden bardzo oporny zawodnik ciągle się cofał. W innym meczu byli wysoko i nagle… stanęli. Straciliśmy przez to bramkę.
– Ale mówiłeś, że mamy być wysoko!
– Chodzi tylko o to, byście stali cztery metry wyżej, ale stosowali te same zasady, co wcześniej.
Chcieli mi pokazać, że musimy znaleźć większy kompromis. Trener bramkarzy upomniał mnie, że gdy chcę im coś zakomunikować, robię to zbyt agresywnie. Z polskiej perspektywy byłoby to normalne. – Kuba, uważaj, bo się na ciebie obrażą i nie będą ci pomagać – upominał.
Obrazili się?
Nie, ale z powodu różnic dochodziło do różnych sytuacji. Japończycy potrafią się na ciebie obrazić, gdy coś im powiesz. Z jednym zawodnikiem wymieniliśmy swoje zdania. Normalna treningowa sprzeczka. W klubie zapanowało poruszenie, że się pokłóciliśmy. Trener dwa-trzy razy wracał do tego wydarzenia na odprawach, w tygodniu codziennie o tym rozmawiano. W Polsce sytuacja jakich wiele – lekko podniesiesz głos, normalna rzecz. Mówiłem, że nie mam żadnych pretensji, chcę byśmy szli w jednym kierunku, poprawiali się. Drugi piłkarz też przeprosił mnie, że tak zareagował.
Chcesz dobrze, a łatwo możesz popełnić faux pas.
Jestem dobrym obserwatorem i zawsze patrzę, co robią Japończycy i staram się ich naśladować. Radą służą mi też inni. Dziwnie było też początkowo po meczach. Nie ma w zasadzie radości ani wkurzenia się. Graliśmy w pucharze z drugoligowcem. W zeszłym roku Vegalta była w finale, więc w tym też miała cel, by do niego dojść. Przegrywaliśmy przez większość meczu, strzeliliśmy pod koniec na 1:1 i chwilę potem straciliśmy głupią bramkę. Po meczu byłem mega wkurzony, inni obcokrajowcy także. Przegraliśmy ważny mecz.
Trener powiedział jednak spokojnym głosem: – Panowie, dziękuję za walkę. To już koniec naszej przygody. Szkoda. Ale mamy ligę, więc się zregenerujmy.
Klasnął dwa-trzy razy i tyle. Kuźwa, przegraliśmy, żeby chociaż był zły, pokazał to. Co jest grane? Mają inne podejście. Wygrasz – brawo za walkę, dobry mecz. Trzy porażki – brawo za walkę, wyciągniemy wnioski. W Polsce miałem impulsywnych trenerów, którzy rzucali przedmiotami, od razu pokazywali swoją złość. Ale i tak trenerzy mają wielki posłuch. Jak szef powie Japończykowi, że ma walić głową w mur, to będzie walił głową w mur. Szef to świętość. Graliśmy jedną połówkę pod słońce, więc trener mówi, byśmy często uderzali, bo bramkarz jest oślepiony. Zaraz zaszło słońce, a jeden z zawodników próbował oddawać strzał za każdym razem, gdy miał piłkę. W przerwie trener zwrócił mu uwagę: : – Troszkę logiki, jak słońce zaszło, to już nie trzeba.
Z polskiej perspektywy dziwne może wydawać się to, że twój konkurent do gry w bramce, Kentaro Seki, ma tylko 178 centymetrów. Wyróżniasz się wzrostem na tle ligi?
Spędził w Vegalcie kilka lat i ma duży szacunek u kibiców. Japońscy bramkarze nie są wysocy, ale dynamiczni, skoczni i dobrze grają nogami. Mają dobry poziom i generalnie atmosfera wśród nas jest pozytywna. Trener bramkarzy powiedział, że podoba mu się to, iż zawsze chcę zrobić jedno powtórzenie więcej dla siebie i agresywnie idę na piłkę, odtwarzam sytuacje meczowe. Wcześniej bramkarze robili tylko to, co trzeba, a teraz oni też robią jedno powtórzenie więcej. Trener także jest kumaty w swoim fachu, szkoli się cały czas, nie ma różnicy, czy zagrywa prawą czy lewą nogą. Podoba mi się to, że trenujemy głównie sytuacje meczowe. Nie ma tak, że trzeba zrobić koniecznie trening bramkarski i nawalić ćwiczeń. Zwraca uwagę na detale, które w meczu są kluczowe.
Momentem przełomowym w karierze okazał się dla ciebie Śląsk – wcześniej raczej nie wzbijałeś się ponad solidność, to w Śląsku zacząłeś dawać coś więcej.
W Jagiellonii miałem lepsze i gorsze momenty, w Pogoni różnie to bywało. W Śląsku mi zaufali, znali moje cechy, czułem wsparcie i zaufanie. Wiem, że byłem ważną postacią przez dwa sezony i dałem dużo w walce o utrzymanie. Szkoda, że to była właśnie tylko walka o utrzymanie.
Śląsk generalnie stał się synonimem przeciętności.
Często walka o utrzymanie scala drużynę. Nigdy nie grałem o mistrzostwo, ale myślę, że gra się dużo przyjemniej. Jest bardziej pozytywna presja niż „być albo nie być”. Nie wygrywasz kilku meczów, ciśnienie narasta, w końcowej fazie liczą się tylko punkty i tak też nastawiają się rywale. Te momenty scaliły zespół. Zawodnicy doceniają, że byli na skraju spadku i każdy mecz od pierwszej kolejki traktują jak walkę o życie, by do tego znowu nie dopuścić. W poprzednim sezonie w wielu meczach głupio traciliśmy punkty. Pamiętam mecze z Lechem, Wisłą, Zagłębiem Sosnowiec. Wyjmiesz te mecze z początku sezonu i nagle okazuje się, że gralibyśmy o zupełnie inne cele.
Wrocław to już twój drugi dom?
Grałem w nim dwa lata, miasto jest piękne, czuję się tu dobrze. Decyzja o transferze była dla mnie ciężka, bo w Śląsku czułem się szanowany i miałem mocną pozycję. Ważne, by czasem wyjść poza strefę komfortu i spróbować czegoś nowego. Kibicuję chłopakom. Nawet po jednym z meczów powiedziałem, że życzę, by Śląsk podążył drogą Piasta Gliwice. Chłopakom świetnie idzie i mam nadzieję, że zrobią coś dużego.
Gdyby któryś z twoich kolegów ze Śląska albo po prostu polskiej ligi otrzymał teraz ofertę z J1 League i spytał, czy warto próbować, chyba otrzymałby twoją rekomendację.
Warto. Gdy Krzysiek Kamiński szedł do Jubilo Iwata, wcześniej był temat innego polskiego bramkarza. Początkowo był na tak, ale później się rozmyślił. Agent robiący transfer Krzyśka do Japonii dzwonił też do mnie. Pamiętam, że ja się wahałem, a Krzysiek się zgodził. No i jest tam już od sześciu lat i ma taką renomę, że kibice rozpoznawali go nawet w Osace, gdy spotkaliśmy się tam z rodzinami. Pośrednio dzięki niemu i reklamie, jaką nam zrobił, pojawił się mój pomysł w Vegalcie.
Pomyślałem sobie latem: wtedy nie spróbowałem, więc może warto zrobić to teraz? Wtedy byłem młodszy, miałem marzenia o Europie. Agent mówił, że jest zainteresowany mną klub z Francji i trochę żyłem tymi złudzeniami. Istotne dla mnie jest to, by grać dla kibiców, a na japońską ligę przychodzą pełne stadiony. Śpiewają, jest żywiołowo. Gdybym miał ofertę pójścia do kraju, w którym grasz przy pięciuset widzów, wahałbym się. Nie ma tej frajdy. Poleciłbym taki wyjazd, bo warto próbować nowego i wyjść poza strefę komfortu.
Słucham, jak opowiadasz o Japonii i nie mam wrażenia, że wyjechałeś tylko na chwilę.
Wyzwaniem będzie ten sezon, bo ostatnio pojechałem na pół roku, a teraz będę w Japonii do grudnia. Trzęsienia ziemi, tajfuny czy odległość to minusy, bo chciałoby się częściej spotkać z bliskimi, ale nie każdy ma możliwość życia na co dzień w Japonii i robienia tego, co się kocha. To jest w piłce piękne. Życie mnie nauczyło, by cieszyć się z każdej chwili, żyć tu i teraz. Nie wiesz, co będzie za chwilę. Okienka są co pół roku, na dłuższą metę nie możesz planować. Ktoś cię chce, złoży propozycję, musisz zmieniać klub. Wraz z rodziną mamy tego świadomość.
Ale chcemy też czerpać z życia tyle, ile się da i zapisać fajną kartkę z pamiętnika. Jacek Walkiewicz mówił kiedyś o ludziach, którzy jadą do Egiptu i widząc piramidę mówią, że na zdjęciu wydawała się większa. Kryje się za nią cała historia, a oni widzą tylko to, że nie jest tak duża jak sądzili. Nie chcę takiego podejścia, chce czerpać z życia w Japonii, coś więcej niż tylko trening – dom – trening. Nasze życie to jedna wielka podróż. Spędzamy je na walizkach, ale ma to swój urok. Wielu piłkarzy nie potrafi się zaaklimatyzować, my chcemy żyć. I stworzyć dom w nowym miejscu, mimo że jest tak odległe.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
ZAINTERESOWAŁ CIĘ KLUB JAKUBA SŁOWIKA? TAK SIĘ SKŁADA, ŻE… ODWIEDZIELIŚMY GO! I NAPISALIŚMY REPORTAŻ
Fot. newspix.pl / FotoPyK / archiwum prywatne