Pompka jak rzadko kiedy, ludzi na stadionie tłum, oprawa całkiem sympatyczna, a na boisku… poniedziałek, Ekstraklasa, godzina 18. Nie do takich Klasyków przywykliśmy, nie takie mecze oferowali nam ci goście w ostatnich latach, dość przecież powiedzieć, że ostatni raz nudne dwa jaja dostaliśmy 17 lat temu. Wiadomo, że obie ekipy mają swoje problemy, ale sądzić, że zaserwują nam taki paździerz? Absurdalny scenariusz, a jednak się spełnił.
Choć taka Barcelona pokazała w sumie całą siebie. Trudno nie mieć wrażenia, że Valverde na swoich odprawach rysuje na tablicy koszulkę z numerem „dziesięć” i stwierdza: panowie, posyłajcie piłki do niego, jak coś ogarnie, to będzie git, jak nie, posyłajcie mimo tego, nic innego nie wymyślę, cześć. No i cóż, tak się zdarzyło, że Messi swojego dnia nie miał, nawet kosmici mają do tego prawo. Argentyńczyk klasycznie człapał, ale w momencie, kiedy trzeba było pokazać nawet nie geniusz, a w sumie solidność: nie trafił w piłkę. Bywa. I tak Messi nosi na plecach resztę zawodników i trenera, więc ciężko mieć do niego pretensje, że wyłączył się tego jednego wieczoru.
To nie jego problem, a Barcelony, bo ta innego pomysłu na siebie nie ma.
Real? Jakby przestraszył się szansy. Widział, że niby ma naprzeciwko siebie Barcelonę, ale jednak ta Barcelona miała ze sobą tyle wspólnego, że stadion ten sam, barwy te same i Messi w składzie, natomiast jak wspomniałem: bardziej ciałem niż duchem. I widział to Real, ale cały czas jakby nie dowierzał, że rzeczywiście tak się sprawy mają. Z jednej strony starał się dociskać, ale z drugiej nie trudno wierzyć, że starał się ścigać na maksymalnie trzecim biegu, gdzieś przestraszony, że Barcelona robi sobie jaja i przy większej ofensywie ściągnie maskę klauna i zaatakuje.
Guzik tam. Gdyby Real postawił może nie wszystko, ale większość na jedną kartę, wygrałby ten mecz. Barcelona by nie pierdnęła, gdyby dostała bramkę, kompletnie by się pewnie posypała, tak niestety ta drużyna pod tymi nieudolnymi rządami wygląda. No, Real z szansy nie skorzystał, będzie chciał sprawę rozstrzygnąć u siebie, tak też można, ja mówię tylko dlaczego ten mecz prezentował się tak, a nie inaczej.
Natomiast co łączy te dwie drużyny: moim zdaniem nie mają ławki rezerwowych. Są może piłkarze numer dwanaście i trzynaście, którzy po wejściu na murawę nie odstawią cyrku, ale co dalej? Raczej nic. Statyści, przeciętniacy, uzupełnienia. Dzisiaj tego jeszcze tak nie widać, jednak wiosną, gdy przyjdzie faza pucharowa Ligi Mistrzów, która nie jest już tym smętnym pykaniem co jesienią? Może być problem, a raczej i w Barcelonie, i w Realu tego problemu nie widzą.
Gdyby podstawowe jedenastki miałyby rywalizować z resztą Europy, śmiało, Liga Mistrzów jest do zrobienia. Jednak przy kontuzjach, kartkach… No, jakoś tego obecnie nie widzę, sorry.
Ech, szkoda takich wydarzeń na takie mecze. Naprawdę, jak żyję, nie pamiętam równie słabego Klasyku. Bywało, że raz fatalni byli jedni, raz drudzy, natomiast zawsze dostawaliśmy jakość przynajmniej od przynajmniej jednej ekipy. Tutaj Barcelona modliła się do Messiego, a on miał linie zajętą, Real polował na wynik zza fotela, jakby czaił się na tygrysa, a nie na jamnika.
Szkoda. Oby to był pierwszy i ostatni raz, bo mało już zostało nam świętości w futbolu i nie chcę zamachu na kolejną.