Reklama

Z kłopotami, ale zasłużenie – Liverpool gra dalej w Lidze Mistrzów

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

10 grudnia 2019, 21:14 • 4 min czytania 1 komentarz

Jeżeli ktoś się spodziewał, że stare cwaniaki z Liverpoolu na spokoju i doświadczeniu przyklepią dzisiaj awans do fazy pucharowej Champions League, to… summa summarum się właściwie nie pomylił. Tak było. The Reds w drugiej połowie wyjazdowego spotkania z Red Bullem Salzburg wyprowadzili dwa szybkie ciosy, po których Austriacy nie zdołali podnieść się z desek. Zostali znokautowani. Ale już pierwsza minuta tego spotkania pokazała dobitnie, że obrońcy tytułu będą mieli z Salzburgiem cholernie niewygodną przeprawę. Wynik końcowy może na to nie wskazywać, ale rezultat tego meczu naprawdę mógł pójść w obie strony.

Z kłopotami, ale zasłużenie – Liverpool gra dalej w Lidze Mistrzów

Zaczęło się od prawdziwej nawałnicy ataków ze strony gospodarzy.

Trudno teraz powiedzieć, czy taka była taktyka, czy też o przebiegu pierwszej części spotkania zadecydowała po prostu euforia i żądza zwycięstwa, które poniosły natchnioną ekipę Red Bulla do szaleńczej szarży na bramkę strzeżoną przez Alissona. Raczej to pierwsze, ponieważ huraganowe ataki podopiecznych Jesse’ego Marscha były jednak dość dobrze pomyślane i dlatego tak niebezpieczne. Może i sprawiały wrażenie spontanicznych, lecz w istocie stała za nimi doskonała organizacja gry, a pressing narzucony przez Austriaków głęboko na połowie przeciwnika był naprawdę morderczy. Jako się rzekło, już w pierwszej minucie meczu zagotowało się w okolicach pola karnego The Reds, a Virgil van Dijk musiał kilka razy przypomnieć wszystkim, a zwłaszcza dynamicznym napastnikom rywali, dlaczego ledwie kilku głosów zabrakło mu do zdobycia Złotej Piłki za 2019 rok. Liverpool odgryzał się rzecz jasna kontratakami, ale nie ma co ukrywać – początkowa faza meczu należała do piłkarzy Red Bulla. Mecz toczył się zgodnie z ich planem, Liverpool musiał się dostosować i na bieżąco reagować na warunki, które narzucili gospodarze.

Wymowny był zwłaszcza jeden obrazek, gdy futbolówka opuściła na chwilę boisko i goście mieli okazję do wrzutu piłki z autu. Sadio Mane świadomie zrezygnował z możliwości szybkiego wznowienia gry i przekazał piłkę koledze, mrucząc do niego coś pod nosem. Jak można się domyślać – był to apel o uspokojenie gry. To dość dobrze obrazuje, jaki dym na boisku zrobili zawodnicy z Salzburga, skoro nawet dla tak eksplozywnej drużyny jak Liverpool narzucone przez Austriaków tempo było nie do wytrzymania.

Im dalej jednak w las, tym groźniej obrońcy tytułu zaczęli się odgryzać gospodarzom. Red Bull stracił coś, co jest najważniejsze dla każdego drapieżnika – element zaskoczenia. Nie udało się załatwić The Reds w ciągu pierwszych paru minut meczu, nie udało się wyjść na szybkie prowadzenie, zmuszające gości do odkrycia się i szukania wyrównującego gola. Do końca pierwszej połowy inicjatywa wciąż należała do gospodarzy – dokazywał wszędobylski Erling Braut Haaland, szaleli u jego boku Hee-Chan Hwang i Takumi Minamino. Wymienność pozycji między tą trójką była piorunująca. Jednak to Liverpool zaczął sobie kreować znacznie lepsze sytuacje podbramkowe. Sam Mohamed Salah mógł – a wręcz powinien – schodzi na przerwę z hat-trickiem na koncie, ale partaczył stuprocentowe sytuacje jedna za drugą. Tuż po przerwie było zresztą podobnie – Firmino i Mane raz za razem posyłali Egipcjaninowi ciasteczka, a on w coraz to wymyślniejsze sposoby niweczył starania swoich kolegów.

Reklama

W 50. minucie prawie przegiął pałę – nie dał rady minąć golkipera rywali, Cicana Stankovicia, w sytuacji sam na sam, co zakończyło się kontrą Salzburga i doskonałą szansą Haalanda, żeby wyprowadzić swój zespół na 1:0. Jak się okazało – był to punkt zwrotny dzisiejszego spotkania.

Po pierwsze dlatego, że rosły Norweg swoją okazję sknocił. Po drugie zaś – Stanković chyba trochę za bardzo się podpalił własną skutecznością. I już pięć minut później pochopnie wyleciał poza pole bramkowe, chcąc powstrzymać rozpędzającego się w polu karnym Sadio Mane. Senegalczyk – w przeciwieństwie do Salaha – zachował zimną krew, podciął piłkę ponad bramkarzem, a jego mięciutkie dośrodkowanie do bramki  wpakował głową Naby Keita. Dwóch byłych zawodników Red Bulla pogrążyło swój dawny klub. Dwie minuty później The Reds podwyższyli prowadzenie – Salah dla odmiany trafił do bramki z ostrego kąta, zamieniając na gola akurat tę sytuację, która najmniej się do tego nadawała. Z wyjściem z bramki znowu pospieszył się Stanković.

I tak naprawdę to by było na tyle, jeżeli chodzi o emocje w dzisiejszym spotkaniu. Red Bull jeszcze trochę szarpał, ale już bez przekonania.

Mimo wszystko – gratulacje należą się obu stronom, nie tylko zwycięskiej ekipie gości. Salzburg kolejny raz udowodnił, że jest drużyną specjalizującą się w wielkich widowiskach. Aż szkoda, że zabraknie tego zespołu w fazie pucharowej Champions League. Oczywiście z tak dziurawą obroną trudno byłoby Austriakom cokolwiek tam ugrać, ale emocji w starciach z ich udziałem z pewnością by nie zabrakło, a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Choć dzisiaj, przy całej sympatii dla ambicji gospodarzy, trzeba powiedzieć jasno – wygrał lepszy.

Red Bull Salzburg – Liverpool 0:2 (0:0)
N. Keita 57′, M. Salah 59′

fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Liga Mistrzów

Liga Mistrzów

Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

AbsurDB
34
Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

Komentarze

1 komentarz

Loading...