Zaledwie 2/3 wygranych meczów, jedenaście punktów straty do lidera, trzecie miejsce w tabeli. Choć Manchester City nadal potrafi grać mecze wielkie, zahaczające o perfekcję, szczelnie wypełnione popisami skutecznej, widowiskowej i przynoszącej punkty gry, to jednak zagubiło imponującą regularność z dwóch ostatnich sezonów. Wówczas Citizens wygrywali po 84% spotkań, na przestrzeni 76 meczów tylko dwunastokrotnie gubiąc jakiekolwiek punkty. Dziś, przy derbowym meczu z Manchesterem United, jest szansa na szóstą stratę już w szesnastej kolejce.
Trudno nazwać to kryzysem, skoro w środku tygodnia Citizens jadą do Burnley, uchodzącego zresztą za niewygodny teren, rozjeżdżają rywala 4:1 pozwalając mu na oddanie pierwszego celnego strzału dopiero po godzinie gry. Ale to bez wątpienia sytuacja nowa – nowa dla Manchesteru City, ale też nowa dla Pepa Guardioli.
Nie chodzi nam tu tylko o mariaż z Anglią, gdzie jak dotąd Guardiola właściwie nie najechał ani razu na jakikolwiek najmniejszy wertep. Chodzi nam ogólnie o jego karierę, która do tej pory była właściwie pozbawiona zakrętów.
Jeśli weźmiemy pod lupę kolejne sezony, okaże się, że takich potknięć jeszcze nie było. Jasne, wyjątkowo czepialscy mieli gotowy zestaw zarzutów wobec katalońskiego szkoleniowca, ale zazwyczaj większość z nich dotyczyła stylu pracy oraz dokonań w Lidze Mistrzów. Krytycy wytykali, że wydaje krocie na transfery, że dobiera wyłącznie te kluby, które już w momencie rozpoczęcia jego pracy są wyraźnym faworytem całej ligi, no i wreszcie koronny argument: że w Champions League nie potrafi wygrać od 2011 roku, choć przecież przez te ostatnie osiem lat prowadził drużyny galaktyczne, w tym Barcelonę z Leo Messim w szczytowej formie.
Okej, przyjmijmy, że to są minimalne rysy na jego raczej nieskazitelnej karierze. Wszystkie jednak powstały poza ligowymi boiskami. Liga zawsze była dla Guardioli najważniejsza, wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że to właśnie ligowe rozgrywki są najbardziej wymagające, ale też że w ligowych rozgrywkach najpełniej można pokazać dominację i kunszt. Liga Mistrzów? Czasem piekło od nieba dzieli jeden niecelny strzał z jedenastego metra, albo jedna niefortunna decyzja sędziowska. Krajowe rozgrywki? Tutaj prymat musisz udowadniać przeszło 30 razy, zachowując koncentrację przez bite dziesięć miesięcy, mierząc się z najmocniejszymi rywalami po dwa razy w sezonie.
– Wiem, że ludzie mówią: przyszedł tutaj wygrać Ligę Mistrzów. Ale szczerze, ja nie przyszedłem tutaj wygrać Ligi Mistrzów. Przyszedłem tutaj grać z moim zespołem w sposób, w jaki gramy przez ostatnie 20 miesięcy. To jest właśnie moje zadanie, grać tak, jak chcielibyśmy grać – pieklił się na konferencji prasowej przed meczami półfinałowymi w ubiegłym sezonie. Potem, już po zakończeniu sezonu, dodawał: dlaczego wyceniać wyżej sukces Liverpoolu niż nasz? – Liga Mistrzów jest ważnym turniejem, ale ja nie chcę iść do kasyna i postawić wszystkich oszczędności na siedem gier. Nie chcę tego. Chcę być szczęśliwy przez jedenaście miesięcy. Każda gra w Premier League mnie cieszy. Gdy wygrywamy, jestem szczęśliwszy w kilku kolejnych dniach. Dania w restauracjach smakują lepiej, czuję się lepiej, pracuję lepiej z piłkarzami. Mam czekać do lutego, by zagrać siedem gier z oszczędnościami postawionymi na czarne? Z mojego punktu widzenia: to zbyt ryzykowne.
[etoto league=”eng”]
Nie nam oceniać, ile w tym rzeczywistych przekonań Guardioli, a ile usprawiedliwiania swojej przerwy od wznoszenia w górę uszatego pucharu, fakty są jednak jasne: dla Pepa zawsze priorytetem i najważniejszym sprawdzianem była liga. To ma potwierdzenie w statystykach.
– 2008/09 – do 6 grudnia Barcelona wygrywa 11 spotkań, 2 remisuje, przegrywa tylko jedno
– 2009/10 – do 6 grudnia Barcelona wygrywa 11 spotkań, 3 remisuje, porażek nie ma
– 2010/11 – do 6 grudnia Barcelona wygrywa 12 spotkań, 1 remisuje, 1 przegrywa
– 2011/12 – do 6 grudnia Barcelona wygrywa 10 spotkań, 4 remisuje, 1 przegrywa
Dopiero w ostatnim sezonie Pep Guardiola zjechał do poziomu, w którym zwycięstwa odnosił w co trzecim meczu. Zauważmy jednak, że przegrał tylko raz.
W Bayernie trend się utrzymał.
– 2013/14 – do 6 grudnia Bayern wygrywa 12 spotkań, remisuje 2, nie przegrywa
– 2014/15 – do 6 grudnia Bayern wygrywa 11 spotkań, remisuje 3, nie przegrywa
– 2015/16 – do 6 grudnia Bayern wygrywa 13 spotkań, remisuje 1, po raz pierwszy przegrywa przed mikołajkami (dokładnie 5 grudnia)
Manchester City, znany również jako “Boże, nie chcę przeciw nim grać”.
– 2016/17 – do 6 grudnia City wygrywa 9 spotkań, remisuje 3, przegrywa 2
– 2017/18 – do 6 grudnia City wygrywa 14 spotkań, remisuje 1, nie przegrywa
– 2018/19 – do 6 grudnia City wygrywa 13 spotkań, remisuje 2, nie przegrywa
Kurczę, aż ciężko w to uwierzyć, ale biorąc pod uwagę tylko pierwszych 14 kolejek, Guardiola był w pięciu z ostatnich sześciu sezonów niepokonany. Start rozgrywek to zawsze był jego czas – jego drużyny walcowały kolejnych rywali, wypracowywały sobie przewagę w tabeli, strzelały po kilka goli w meczu i nabierały rozpędu, który zazwyczaj finalnie przynosił mistrzostwo. Dopiero patrząc na to, jak zaczynały ligę Barcelona, Bayern i City pod wodzą Guardioli, da się dostrzec jakim błędem systemu jest obecny sezon.
Guardiola poza początkiem pracy z City nigdy nie wychodził na mikołajki z bagażem choćby dwóch porażek, teraz ma już trzy. Rzadko w ten świąteczny okres wjeżdżał na pozycji innej niż pierwsza, ze zdecydowaną przewagą nad liderem. Rzadko musiał się mierzyć z… No właśnie. Z czym właściwie? Z kryzysem? Ze startem nie tak mocnym, jak każdy kolejny, w każdym kolejnym klubie?
NIESPODZIANKA W DERBACH MANCHESTERU? ZWYCIĘSTWO LUB REMIS UNITED W ETOTO ZA 3,55!
Jedno jest pewne – po raz pierwszy od sezonu 2011/12 (z wyłączeniem owego początku pracy w City), to Guardiola będzie gonił. Wówczas oglądał plecy wyjątkowego Realu Madryt, który pod wodzą Jose Mourinho dokonał niemal niemożliwego – przejął mistrzostwo od duetu Guardiola-Messi. Duetu, który wydawał się niemożliwy do pokonania. Zresztą… czy sytuacja nie zaczyna wam czegoś przypominać? W roli Realu – Liverpool, w roli tamtego Mourinho – dzisiejszy Klopp. Królewscy z Portugalczykiem ze sterami wznieśli się na poziom właściwie niedostępny śmiertelnikom. Trzycyfrowa liczba punktów przy takiej konkurencji. Piłkarski Parnas.
Teraz w tym kierunku zmierza Liverpool, pokazując zresztą, jak wiele potrzeba, by zatrzymać te śmiercionośne maszyny Guardioli. Niewiarygodne nakłady pracy, niewiarygodnie utalentowani szkoleniowcy, którzy w dodatku mają do dyspozycji najlepszych piłkarzy świata – jak Mou w Madrycie i Klopp w Liverpoolu. Choć jest też druga strona medalu. U Guardioli ten trzeci-czwarty sezon to zazwyczaj już końcówka cyklu, którego najwyższym punktem jest drugi rok pracy. Jest oczywiście zbyt wcześnie, by wysnuwać daleko idące wnioski na podstawie dyspozycji od sierpnia do grudnia. Ale czy nie da się uciec od delikatnego deja vu z lat minionych?
Jedno jest pewne – Guardiola nie miał jeszcze tak kiepskiego początku sezonu, co zresztą najlepiej udowadnia, jakim kozackim jest szkoleniowcem. Przez dekadę niszczył kolejne ligi, metodycznie, brutalnie, bez litości i chwil zawahania. Wystarczą trzy porażki i dwa remisy w piętnastu meczach, by mówić o rozczarowaniu. Ilu trenerów wyrobiło sobie taką markę?
Teraz Katalończyk może dołożyć do obfitego portfolio coś nowego. Umiejętność gonienia rywala po delikatnym falstarcie. Tego jeszcze w swojej pracy szkoleniowej nie doznał, a więc nie miał też możliwości sprawdzić się w tej roli. Gonitwę wypada zacząć dziś, od ogolenia lokalnego przeciwnika. Kolejna strata punktów, biorąc pod uwagę że Liverpool jedzie na teren fatalnego w ostatnich tygodniach Bournemouth, może poważnie zamieszać między innymi kursami bukmacherskimi. Już teraz kurs na mistrzostwo City w ETOTO to aż 4,35 przy kursie 1,25 na drużynę Jurgena Kloppa.
Fot.Newspix