Starcia Liverpoolu z Evertonem były przed laty nazywane „przyjacielskimi derbami”. Gdy jeszcze w 1984 roku obie ekipy z hrabstwa Merseyside spotkały się ze sobą w finałach Pucharu Ligi Angielskiej, atmosfera na widowni była podobno wręcz sielankowa, przepełniona wzajemnym szacunkiem. Intonowano nawet wspólne przyśpiewki i jednym głosem dokuczano Manchesterowi United. Może nie powszechne, ale dość zwyczajne były również transfery między klubami – w sumie aż kilkudziesięciu zawodników, często piłkarzy o uznanej renomie, przeniosło się na drugą stronę Stanley Park, zmieniając przynależność klubową.
Dziś jednak sytuacja wygląda trochę inaczej – upstrzone czerwonymi kartkami derby Liverpoolu wiążą się z rywalizacją tak zajadłą, jak można sobie tylko wyobrazić. A co za tym idzie – na bezpośredni transfer między Liverpoolem i Evertonem czekamy już prawie od dwudziestu lat.
Oczywiście nie można tego nawet porównywać z relacjami Liverpoolu i Manchesteru United, które nie dobiły ze sobą targu od 1964 roku. Niemniej – warto przypomnieć sylwetki najważniejszych zawodników, którzy w swojej karierze wychodzili na murawę w roli gospodarza zarówno na Anfield, jak i na Goodison Park. Można bowiem zgadywać, że niewielu zdoła w przyszłości napisać podobną historię.
ABEL XAVIER
(2002, Everton -> Liverpool)
Bohaterem ostatniej bezpośredniej transakcji między największymi ekipami z Merseyside był Portugalczyk, zapamiętany przede wszystkim ze zdumiewającej fryzury i zagrania ręką w polu karnym w 117 minucie półfinałowego starcia mistrzostw Europy 2000. Abel Xavier to klasyczny futbolowy obieżyświat – podczas swojej bujnej kariery reprezentował kluby portugalskie, hiszpańskie, włoskie, niemieckie, tureckie, holenderskie, amerykańskie. No i rzecz jasna angielskie. W 1999 roku za 1,5 miliona funtów z PSV Eindhoven wykupił go Everton. Pochodzący z Mozambiku obrońca nie wypełnił jednak trzyletniego kontraktu z The Toffees – zimą 2002 roku, ku wielkiemu rozgoryczeniu kibiców z Goodison Park, Xavier przeniósł się do Liverpoolu.
Nie powstrzymał go nawet rozpaczający Paul Gascoigne:
Xavier stał się tym samym jedynym zawodnikiem w historii derbów Merseyside, który w jednym sezonie zagrał w obu meczach, ale po dwóch stronach barykady. Najpierw Everton z Xavierem w składzie uległ 1:3 Liverpoolowi, potem Liverpool z reprezentantem Portugalii w wyjściowej jedenastce zremisował derby 1:1. Kiepski był zatem z niego talizman. Szybko go zresztą wypożyczono i tak jego liverpoolska przygoda dobiegła końca.
Jak donosiły angielskie media – Portugalczyk wymuszając na władzach Evertonu swój transfer połasił się na podwyżkę w wysokości około pięciu tysięcy funtów tygodniowo.
– Nie mogłem przedłużyć kontraktu z Evertonem, klub nie miał po prostu wystarczająco mocnej pozycji finansowej, żeby sprostać moim oczekiwaniom – wspominał Xavier po latach w rozmowie z lokalną prasą. – Mimo to bardzo ciepło wspominam pobyt w Evertonie. Tam czujesz, że grasz dla kibiców. Właśnie dzięki fanom czułem, że znalazłem się w odpowiednim miejscu. Robiłem co w mojej mocy, żeby pomóc klubowi aż do mojego ostatniego dnia w Evertonie. Dzisiaj mogę chodzić po mieście z podniesionym czołem. Myślę, że mieszkańcy obu klubów z Liverpoolu zachowani o mnie dobre wspomnienia, z czego jestem dumny.
[etoto league=”eng”]
NICK BARMBY
(2000, Everton -> Liverpool)
O ile Abel Xavier przeprowadzający się na drugą stronę Stanley Park był dla kibiców Evertonu do zaakceptowania, tak transfer Nicka Barmby’ego w 2000 roku wywołał już naprawdę spore zamieszanie. Anglik grał w Evertonie przez cztery lata i można nawet bez kozerry powiedzieć, że cieszył się na Goodison Park statusem gwiazdy. Dlatego kibice z niebieskiej części Liverpoolu nieźle się poirytowali, gdy ofensywny pomocnik za 6 milionów funtów wzmocnił ekipę lokalnego rywala. The Reds musieli ostro się o Barmby’ego targować z Manchesterem United, bo sir Alex Ferguson również miał niezłą chrapkę na tego zawodnika. Ostatecznie został jednak przelicytowany.
– Zawodnik poinformował mnie, że marzy o grze dla Liverpoolu – oznajmił ponuro Walter Smith, manager Evertonu w latach 1998 – 2002. – Został mu rok do końca kontraktu. Jeżeli chcemy na nim jeszcze zarobić, nasze pole manewru jest ograniczone. Gerard Houllier, szkoleniowiec The Reds, udawał że nie rozumie o co ta cała chryja: – Co się takiego stało? Nick zmienił religię, to jakaś sprawa polityczna?
Po przenosinach do Liverpoolu angielski piłkarz nie błyszczał aż tak jaskrawo jak po drugiej stronie miejskiej barykady. W swoim ostatnim sezonie dla The Toffees strzelił aż dziesięć goli w lidze, dla The Reds ukąsił w Premier League ledwie dwukrotnie. Trochę się zmieniła jego boiskowa rola, nie był postacią aż tak wyeksponowaną w mocniejszym kadrowo zespole. Aczkolwiek jeden z tych goli miał jednak szczególne znaczenie – Barmby trafił do siatki w derbach, wyprowadzając Liverpool na prowadzenie w starciu z Evertonem, które ostatecznie zakończyło się zwycięstwem ekipy z Anfield 3:1.
Cały sezon dla The Reds ułożył się nieźle – drużyna zgarnęła tak zwaną „mała potrójną koronę”, sięgając po Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej i Puchar UEFA. Barmby był najlepszym strzelcem Liverpoolu na europejskiej arenie. Jego przygoda z klubem już wkrótce dobiegła jednak końca, gdy serie kontuzji tak naprawdę definitywnie zakończyła najlepszy okres w karierze Anglika.
PREHISTORIA
Największej liczby transferów (o ile można to tak określać, bo w grę niekoniecznie w tamtych latach wchodziła gotówka) na linii Everton – Liverpool dokonano jeszcze przed II Wojną Światową. W XIX wieku przeprowadzki w Merseyside były wręcz dość powszechne i nie budziły świętego oburzenia. Weźmy choćby przykład pierwszy z brzegu – Andrew Hannah był kapitanem mistrzowskiej drużyny Evertonu w 1891 roku, by kilka lat później założyć również na ramię kapitańską opaskę w zespole lokalnych rywali. Z kolei William Edward Barclay to pierwszy manager w dziejach, który prowadził obie ekipy – najpierw przez rok dowodził Evertonem, by później cztery lata spędzić w Liverpoolu.
Nazbierało się zresztą aż sześciu zawodników, którzy zahaczyli nie o dwie, lecz o trzy drużyny z Merseyside. Jednym z nich był Bill Lacey, dwukrotny mistrz Anglii w barwach Liverpoolu. Irlandczyk w trakcie swojej bogatej kariery zagościł też w Evertonie oraz mniej znanej ekipę New Brighton, również ulokowanej w Merseyside.
Jeszcze ciekawszą historię napisał Neil McBain – w latach dwudziestych ubiegłego stulecia zawodnik Evertonu i Liverpoolu. McBain także pojawił się na murawie w barwach New Brighton, ale dopiero w 1947 roku, gdy miał już 52 lata na karku i nie grał w piłkę od prawie dwóch dekad. Zaliczył jeden, jedyny występ. Jak to się stało? Dawny reprezentant Szkocji był managerem New Brighton, gdy drużynę dopadł straszliwy kryzys zdrowotny. Okazało się, że nie ma kogo postawić na bramce. Więc szkoleniowiec sam wskoczył między słupki (choć jako piłkarz był pomocnikiem) i do dzisiaj pozostaje najstarszym zawodnikiem, który rozegrał oficjalne spotkanie w rozgrywkach organizowanych przez angielską federację.
Jego trenerska kariera w ogóle obfitowała w ciekawe zwroty akcji – w 1949 roku Szkota zatrudniła u siebie kultowa argentyńska ekipa Estudiantes La Plata.
Neil McBain.
Aż trzech zawodników zahaczyło podczas swoich karier o Liverpool, Everton i Tranmere Rovers, kolejny klub z okolicy. To Frank Mitchell, John Heydon i Dave Hickson. Ten ostatni dorobił się wśród kibiców The Toffees statusu postaci kultowej. W 1953 roku Everton mierzył się z Manchesterem United w piątej rundzie Pucharu Anglii. Hickson – potężny, mocno zbudowany napastnik, którego strzały porównywano z armatnimi wystrzałami – w pierwszej połowie meczu nabawił się paskudnego rozcięcia nad okiem podczas walki o piłkę. Rzucił się do futbolówki szczupakiem, nadział na but przeciwnika. Okropna sprawa. Oczywiście natychmiast wyprowadzono go z boiska, a Everton musiał kończyć mecz w dziesiątkę, bo w tamtym czasie zmiany nie były dozwolone.
Tymczasem wszystkich obecnych na stadionie – włącznie z zawodnikami i sędzią – spotkało olbrzymie zaskoczenie. W drugiej połowie meczu połatany na szybko Hickson wrócił na murawę. Oczywiście rana natychmiast zaczęła okropnie krwawić. Napastnik z blondyna stał się rudzielcem, a jego koszulka coraz mocniej przypominała barwy „Czerwonych Diabłów”. Pomimo apeli kolegów z drużyny i arbitra, Hickson dokończył spotkanie, a Everton awansował do kolejnej rundy.
Szóstym zawodnikiem, który zanotował oficjalny występ w więcej niż dwóch klubach z Merseyside jest John Whitehead. Anglik w 1892 roku grał dla klubu Bootle FC, który przed powstaniem Liverpoolu był najgroźniejszym z lokalnych przeciwników Evertonu.
Peter Beardsley
(1991, Liverpool -> Everton)
Jedna z największych postaci, które mają na swoim koncie występy zarówno dla Liverpoolu, jak i dla Evertonu. Peter Beardsley do ekipy The Reds trafił w 1987 roku i niech już sam ten fakt świadczy o jego piłkarskiej klasie – nie trzeba przecież nikomu tłumaczyć, jak potężną ekipą w latach osiemdziesiątych był Liverpool. Anglik miał stworzyć nową jakość w ofensywie The Reds, po tym jak dawne gwiazdy klubu – Kenny Dalglish i Ian Rush – zaczęły się pomału wykruszać. Ten pierwszy wziął na siebie obowiązki managera i grywał rzadko, ten drugi przeniósł się do Juventusu w poszukiwaniu nowych wyzwań.
Beardsley nie zawiódł pokładanych w nim nadziei – na europejskiej arenie błysnąć rzecz jasna nie mógł z obiektywnych względów (klub był zawieszony), ale sięgnął z Liverpoolem po dwa mistrzowskie tytuły. W tym ten z 1990 roku, ostatni w dziejach klubu. Dorzucił też do kompletu zwycięstwo w Pucharze Anglii z 1989 roku, gdzie The Reds wygrali 3:2… w derbach z Evertonem.
Już w 1991 roku trzydziestoletni wówczas Beardsley przeprowadził się jednak na drugie strony Stanley Park. Dlaczego?
Cóż – na Anfield sądzono, że znacznie młodszy Dean Saunders – gwiazda Derby County i reprezentacji Walii – to zawodnik, który zagwarantuje klubowi jakość jeszcze przez wiele lat, a poczciwy Beardsley pomału będzie już schodził z wielkiej sceny. Ściągnięto zatem do klubu Saundersa, a z dotychczasowej gwiazdy bez żalu zrezygnowano. – Howard Kendall, manager Evertonu, był ze mną szczery. Przyznał, że on też chciał kupić Saundersa, ale skoro mu się nie udało, to wpadł na pomysł, żeby ściągnąć do klubu mnie – przyznał Beardsley. – Mówił mi, że ofertę złożył kompletnie bez wiary w to, że zostanie zaakceptowana. Ot, po prostu spróbował szczęścia i się to opłaciło. Ja też byłem zaskoczony, że klub tak łatwo ze mnie rezygnuje, ale takie jest życie. Wiedziałem, że nowy manager nie widzi mnie w swoich planach, a czułem się jeszcze dobrze i chciałem grać regularnie. W sumie to nawet się cieszyłem, że zostaję w Merseyside.
Okazało się, że Beardsley ma jeszcze sporo paliwa w baku – szybko stał się gwiazdą Evertonu i jest jednym z dwóch zawodników w historii derbowej rywalizacji między klubami z Merseyside, który zdobył gola zarówno dla The Reds, jak i dla The Toffees. Potem Anglik zaliczył jeszcze kilka niezłych sezonów w Newcastle United.
Trener Graeme Souness, który tak łatwo z niego zrezygnował na Anfield, pluł sobie w brodę. – Przyznał mi, że popełnił błąd – opowiadał Beardsley. – Ale ja nie żałuję tego transferu. Po ogłoszeniu moich przenosin otrzymałem chyba ze sto listów od kibiców obu klubów i tylko jeden miał negatywny wydźwięk. O wiele więcej sukcesów odniosłem w Liverpoolu, ale w Evertonie też świetnie się bawiłem. Po prostu uwielbiam klimat i ludzi z Merseyside. To wielki honor, że mogłem reprezentować barwy obu tych klubów i zdobyć bramkę w derbach zarówno dla Liverpoolu, jak i dla Evertonu.
GARY ABLETT
(1992, Liverpool -> Everton)
Tutaj sytuacja jest o tyle ciekawa, że mamy do czynienia z wychowankiem Liverpoolu. Gary Ablett swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał właśnie na Anfield, gdzie zadebiutował jako zawodnik pierwszego zespołu w 1985 roku. Obrońca nie był jednak aż tak utalentowany, jak się początkowo spodziewano – rozegrał dla The Reds przeszło sto meczów w ekstraklasie, lecz nigdy nie zdołał się przebić do reprezentacji Anglii. Ostatecznie jego pozycja w klubie osłabła na tyle, że został definitywnie sprzedany do rywali zza miedzy.
Defensor zapisał się jednak w historii derbowej rywalizacji jak nikt inny – jest jedynym piłkarzem w dziejach angielskiego futbolu, który sięgał po Puchar Anglii zarówno jako zawodnik Liverpoolu, jak i Evertonu. Wystąpił zresztą w obu zwycięskich finałach.
Z nieżyjącym już niestety zawodnikiem wiąże się jeszcze jedna, dość zadziwiająca ciekawostka – w miejskim slangu Liverpoolu nazwą „Gary” zwykło się kiedyś określać… tabletki ecstasy. „Ablett” rymowało sie z „tablet”, a „Gary Tablet” było jednak trochę za długie, więc dilerzy i miłośnicy narkotykowych wrażeń ograniczyli się do samego „Gary”.
DZIECIŃSTWO
Można też wymienić wiele przykładów piłkarzy, którzy w dzieciństwie kibicowali jednej z ekip z Merseyside, lecz kręte ścieżki piłkarskiej kariery pokierowały ich do Premier League poprzez zespół lokalnych rywali. Po stronie Liverpoolu nie trzeba długo szukać wyjątkowo słynnych przykładów – w Internecie łatwo znaleźć zdjęcia młodego Stevena Gerrarda wystrojonego w strój The Toffees. Evertonowi kibicowali także Michael Owen, Jamie Carragher, Robbie Fowler czy Steve McManaman – postaci absolutnie fundamentalne dla The Reds, klubowe legendy. – W 1986 roku oglądałem Anglię na mistrzostwach świata, oczywiście jej kibicowałem. Ale szczerze mówiąc więcej bym dał za dublet dla Evertonu niż mistrzostwo świata dla Anglii – przyznał Carragher w jednym z wywiadów. Owen z kolei był wielkim fanem Gary’ego Linekera, który w sezonie 1985/86 grał dla Evertonu.
Z najświeższych przykładów – z The Toffees sympatyzował w dzieciństwie choćby Trent Alexander-Arnold.
Zresztą, nawet legendarny Ian Rush wspominał w jednym z wywiadów, że w dzieciństwie ekscytował się występami Evertonu. A przecież to właśnie on swoim strzeleckim popisem zadał ekipie z Goodison Park jedno z największych upokorzeń w derbowej historii, prowadząc The Reds do wyjazdowego zwycięstwa 5:0 nad rywalami zza miedzy. Walnął aż cztery z pięciu bramek. – Zawsze wolałem grać derby na Goodison, z oczywistych przyczyn – wyznał Rush, który jest najlepszym strzelcem w dziejach derbów Merseyside. Strzelił Evertonowi aż 25 goli.
W drugą stronę tych przykładów jest nieco mniej, bo i mniej słynnych wychowanków wydała na świat akademia Evertonu. Kibicem Liverpoolu był choćby Alan Harper, który nie przebił się do seniorskiej drużyny The Reds, by potem rozegrać przeszło sto meczów w barwach drużyny z Goodison Park. Inny przykład to Peter Reid, dwukrotny mistrz Anglii i triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów z Evertonem, wychowany w miłości do czerwonych barw. Dzisiaj jego serce jest już pomalowane niebieską barwą.
– Nie miałbym po co żyć, gdybym nie wierzył, że dni chwały Evertonu jeszcze powrócą – mówił Reid, wybrany do klubowej jedenastki wszech czasów.
Nadmienić można też Walijczyka Ashleya Williamsa, który grał dla Evertonu w latach 2016 – 2018. Stoper wyznał otwarcie, że w dzieciństwie fascynowała go postać Johna Barnesa, który w drugiej połowie lat osiemdziesiątych był wielką gwiazdą The Reds i pierwszym czarnoskórym zawodnikiem, który zrobił gigantyczną karierę w angielskiej ekstraklasie. Wielkim fanem Liverpoolu był także Theo Walcott, od 2018 roku grający dla Evertonu.
TRANSFERY NIEBEZPOŚREDNIE
Wielu znakomitych zawodników trafiało z Liverpoolu do Evertonu i odwrotnie, ale nie za sprawą transferu bezpośredniego, dogadanego przez te dwa kluby. Oczywiście od razu ciśnie się na usta przykład Davida Johnsona – jedynego piłkarza oprócz Petera Beardsleya, który strzelił gola w derbach Merseyside dla obu zwaśnionych ekip. Johnson był wychowankiem Evertonu i to właśnie na Goodison Park udało mu się zanotować profesjonalny debiut, ale swoje największe sukcesy osiągał już jak zawodnik The Reds. Do Liverpoolu trafił w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i sięgnął z klubem po trzy Puchary Europy oraz cztery tytuły mistrzowskie w Anglii.
Z Evertonem – dla odmiany – nie ugrał niczego.
– Każdy karierze potrzebuje szczęścia. Ja strzeliłem gola debiutując w lidze, debiutując w Pucharze Europy i debiutując w derbach – opowiadał Johnson. – Tego ostatniego gola oczywiście pamiętam doskonale. Świetne dośrodkowanie Gary’ego Jonesa. Uderzyłem głową, ale Ray Clemence zbił piłkę na słupek. Dobitkę wpakowałem już do siatki i z miejsca stałem się ulubieńcem kibiców. To trafienie miało o wiele słodszy smak niż bramka, którą potem – już jako piłkarz Liverpoolu – strzeliłem Evertonowi. Trudno to ubrać w słowa, dziwne uczucie. Jako dziecko marzysz o strzelaniu bramek w wielkich meczach, o tym myślisz biegając z piłką po ulicy. Ale trafienie w derbach przeciwko Evertonowi jakoś mnie nie ucieszyło, poczułem się źle. Myślę, że kibice Evertonu do dzisiaj mi nie wybaczyli, choć wróciłem potem na Goodison Park.
Podobną drogę przeszedł choćby słynny Steve McMahon – pomocnik, uznawany powszechnie za jednego z najlepszych zawodników w historii Liverpoolu. Zanim jednak trafił na Anfield , grywał po drugiej stronie Stanley Park. Karierę zaczął w Evertonie, a wcześniej był też na Goodison chłopcem do podawania piłek. W 1985 roku przywdział jednak trykot The Reds i stał się jednym z liderów zespołu. Fani potraktowali go jak swojego i byli dość mocno oburzeni, że selekcjoner zbyt rzadko docenia ich ulubieńca powołaniami do reprezentacji:
– Well Steve McMahon sure can rap, it’s about time he had an England cap; so come on Bobby Robson, he’s your man; ’cause if anyone can, Macca can! – wyśpiewywali sympatycy Liverpoolu.
Kevin Sheedy, jedna z wielkich postaci Evertonu w latach osiemdziesiątych, także miał na swoim koncie epizod gry za miedzą. Był to jednak na tyle zdolny piłkarz, że nikt ani myślał wypominać mu gry dla lokalnych rywali. Wystarczy wspomnieć sytuację z 1985 roku, gdy Sheedy w starciu z Ipswich Town wpakował piłkę do siatki z rzutu wolnego, prosto w okienko. Sędzia zarządził jednak powtórkę stałego fragmentu gry. Sheedy znowu podszedł do piłki i znowu trafił, tym razem celując w przeciwną stronę bramki.
Takim piłkarzom wybacza się wiele, jeśli nie wszystko.
Kibice z Goodison Park dość niechętnie przyjęli natomiast zatrudnienie w klubie Sandera Westervelda, który w latach 1999 – 2001 był podstawowym golkiperem Liverpoolu, potem pograł trochę w Hiszpanii, aż wreszcie wrócił do Merseyside, wypożyczony z Portsmouth. Holender był jednak umoczony w straszliwą kontrowersję sędziowską sprzed lat. W ostatnich sekundach starcia derbowego z 2000 roku, Westerveld, jeszcze jako zawodnik Liverpoolu rzecz jasna, wykonywał rzut wolny. Kopnął jednak piłkę tak fatalnie, że ta odbiła się od pleców wracającego w stronę środka boiska napastnika i… wturlała się do siatki. Trybuny ryknęły z radości, zawodnicy Evertonu wznieśli ręce w geście triumfu.
Zanim jednak futbolówka przekroczyła linię bramkową, sędzia Graham Poll… zakończył spotkanie, pozbawiając tym samym The Toffees zwycięstwa. Po latach arbiter przyznał w swojej autobiografii, że popełnił wtedy błąd. Nie była to zresztą jedyna derbowa kontrowersja z udziałem Westervelda:
Trudno się zatem dziwić, że Holender to nie był akurat ten gość, którego fani ekipy The Toffees chcieli oglądać między słupkami. Tym bardziej, że – jako się rzekło – w XXI wieku derbowa rywalizacja w Merseyside nabrała znacznie gorętszej temperatury niż kilkadziesiąt, czy nawet kilkanaście lat dawniej. – O co te całe emocje..? – uśmiechnął się w jednym z wywiadów David Johnson, derbowy klimat znający od podszewki. – Przecież nikt nie chce iść w poniedziałek do roboty ze świadomością, że czeka go spotkanie z tymi wszystkimi przemądrzalcami z pracy, który będą wyśmiewać porażkę jego drużyny.
fot. NewsPix.pl