Prawie rok na bezrobociu wytrzymał Jose Mourinho. Dziś jednak wiadomo już oficjalnie, że krnąbrny Portugalczyk wraca do wielkiej gry – to właśnie on zastąpi Mauricio Pochettino na stanowisku menedżera Tottenhamu Hotspur. Dla „Kogutów” to gigantyczne rewolucja, przestawienie wajchy, totalna zmiana filozofii. Zwalniają trenera, który budował tam sportowy projekt przez pięć lat i zatrudniają w jego miejsce klasycznego zadaniowca, który przez lata był gwarancją trofeów, ale właściwie nigdzie nie zagrzał sobie miejsca dłużej niż przez trzy lata. Naprawdę odważny krok Daniela Levy’ego, prezesa Spurs.
Tylko jedno jest w tej chwili pewne – w Tottenhamie nie będzie nudo. Showman Jose już o to zadba.
Na zmianę menedżera zanosiło się w londyńskiej ekipie od dłuższego czasu. Plotki na ten temat najpierw przemykały gdzieś cichaczem przez brytyjskie media, ale sprawiały wrażenie niedorzecznych. Potem zaczęły narastać, aż wreszcie zaroiło się wręcz od pogłosek, że Pochettino lada dzień pożegna się z funkcją, którą piastował od maja 2014 roku. Z dzisiejszej perspektywy widać już wyraźnie, że awans do finału Champions League to był tak naprawdę łabędzi śpiew Tottenhamu w dotychczasowym kształcie. W tej chwili Spurs są na czternastym miejscu w tabeli Premier League, ale gdyby nawet wziąć pod uwagę cały 2019 rok, to ich bilans przypomina raczej dorobek ligowego średniaka, a nie drużyny aspirującej do najwyższych lokat. Drużyny, która – mówiąc wprost – celuje w mistrzostwo Anglii i pod wodzą Pochettino była przecież całkiem bliska zwycięstwa w angielskiej ekstraklasie. Levy uznał jednak, że kryzys sportowy i mentalny w zespole jest już zbyt głęboki i wielopłaszczyznowy, by siedzieć z założonymi rękami i ufać w możliwości Argentyńczyka.
A było przecież tak blisko spełnienia marzeń. W sezonie 2015/16 „Koguty” zajęły trzecie miejsce w lidze, sezon później były już drugie w tabeli, potem znowu skończyły rozgrywki na trzecim miejscu. Trzy lata z rzędu na podium. Najlepsza seria od lat sześćdziesiątych, gdy kultowa ekipa Spurs dowodzona przez Billa Nicholsona rządziła na angielskich boiskach, zdobywając ostatnie mistrzostwo w dziejach klubu.
Czy Pochettino też za kilkadziesiąt lat będzie wśród kibiców Tottenhamu wspominany jako legenda, tak jak Nicholson? Bez wątpienia zasłużył na taki status. Odwalił w londyńskim klubie gigantyczną i świetną robotę, wylansował wiele gwiazd europejskiej i światowej piłki, rozwinął drużynę pod każdym względem. Uczynił z „Kogutów” poważnego kandydata do najważniejszych trofeów, zaprowadził swój zespół do samiuśkiego finału Ligi Mistrzów, pisząc po drodze przepiękne historie w dwumeczach z Manchesterem City i Ajaksem Amsterdam. Ale nie da się pominąć faktu, że Argentyńczyk pozostawia po sobie pustą gablotę. Summa summarum nie wygrał ze Spurs niczego. Ostatnie trofeum ekipy z północnego Londynu to Puchar Ligi z 2008 roku, zdobyty jeszcze pod wodzą Juande Ramosa. A potem nic – posucha. Pochettino poza finałem Champions League awansował także do finału Pucharu Ligi Angielskiej. W 2015 roku przegrał decydujące starcie z Chelsea, którą dowodził wówczas… Jose Mourinho.
Portugalczyk ma zatem zaszczepić w londyńskiej ekipie gen zwycięstwa. Pytanie tylko, czy sam go nie stracił?
Przygoda Mourinho z Manchesterem United zakończyła się w grudniu 2018 roku i trzeba ją podsumować jako nieudaną. Wprawdzie Portugalczyk punktował z ekipą „Czerwonych Diabłów” znacznie lepiej niż Solskjaer, Moyes czy Van Gaal, ale nie udało mu się przywrócić klubowi dawnej chwały, a triumfy w Lidze Europy i Pucharze Ligi nie były jednak dostatecznie cenne, by uratować skórę menedżera, który z każdym kolejnym miesiącem pracy robił sobie we własnym klubie kolejnych wrogów. Był skonfliktowany z zawodnikami, użerał się z szefostwem. Atmosfera stała się wreszcie do tego stopnia paskudna, że trzeba było w klubie wywietrzyć, przy okazji wyrzucając Mourinho przez okno. Trzykrotny mistrz Anglii miał więc naprawdę sporo czasu, żeby przemyśleć swoje podejście do piłki. Robił furorę jako ekspert telewizyjny, nagrywał filmy dokumentalne, ocieplał wizerunek. Co innego jednak Mourinho-gawędziarz, a co innego Mourinho-trener. To wciąż jest krwiożercza bestia, totalne przeciwieństwo poczciwego Pochettino, po prostu inny charakter, inny typ człowieka. Nawet jeżeli dokonał jakieś refleksji na temat swoich ostatnich porażek zawodowych, to przecież może dokonać tylko drobnych poprawek w swoim warsztacie, siebie już nie zmieni.
Jak klub zniesie taką rewolucję? Jak zniosą ją najważniejsi zawodnicy Tottenhamu, na czele z Harrym Kane’em? Konia z rzędem temu, kto zna odpowiedź na te pytania. Nawet Daniel Levy jej nie zna, zagrał va banque.
Wygląda więc na to, że bieżący sezon będzie dla Tottenhamu okresem przejściowym. Mourinho z pewnością ma za zadanie podźwignąć klub z kryzysu i jak najprędzej awansować z ekipą Spurs na pozycje gwarantujące grę w europejskich pucharach, ale cudów już mu się dokonać nie uda. Straty w lidze są spore. Z drugiej strony – to idealny czas, by poznać drużynę, przygotować plany transferowe. Zdiagnozować problemy zespołu, zaprogramować drużynę po swojemu, zmienić taktykę. I już w kolejnych rozgrywkach wystartować z większymi ambicjami.
Przed Tottenhamem naprawdę ciekawe czasy. Trzeba jednak pamiętać, że w Chinach życzenie „obyś żył w ciekawych czasach” traktowane jest jako przekleństwo.
fot. newspix.pl