Jeśli podciągnąć sezon 00/01, w lipcu tego roku weszliśmy w 20 sezon ekstraklasowego grania na przestrzeni XXI wieku. To ładna, okrągła liczba i też dobra okazja, by sprawdzić, kto przez ten czas kopał piłkę najlepiej. Ale już bez podziału na Polaków i obcokrajowców, tylko po prostu: najlepiej. Od dzisiaj codziennie będziemy publikować ranking najlepszych piłkarzy na danych pozycjach, na końcu powinna nam wyjść jedenastka, na widok której pozostanie się tylko uśmiechnąć: i z przyjemnych wspominek, i z zadowolenia, że fajnych piłkarzy gościły jednak polskie boiska. To co, jedziemy!
Aha, ważna rzecz. Braliśmy pod uwagę głównie osiągnięcia w Ekstraklasie i jej najbliższych okolicach, czyli Pucharze Polski i – jak to brzmi – europejskich pucharach. Czyli, uprzedzając fakty: taki Lewandowski nie wygra pozycji napastnika, choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jego talent przekraczał ligę tysiąc razy. Natomiast by nie przesadzić w drugą stronę, takie fenomeny też znajdą w tym rankingu miejsce.
No to teraz już naprawdę jedziemy!
Pewnie jakby zrobić ankietę, kto był największym bohaterem Groclinu w starciach z Herthą i City, głosy rozłożyłyby się głównie między Milę, Niedzielana, Rasiaka, Kriżanaca i Wieszczyckiego, natomiast nie da się zapomnieć, kto stał wówczas słupkami. Mariusz Liberda rzecz jasna.
Dwa czyste konta z Herthą.
Jedno z City.
A że miał sporo pracy – chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Komentujący starcia Herthy z Groclinem Maciej Iwański mówił o kompleksie Wichniarka względem Liberdy, bo Król Artur nie mógł znaleźć drogi do bramki, poza tym Liberda w starciu z City dwukrotnie ratował swój zespół w końcówkach.
I na wyjeździe (od 1:15):
I w rewanżu u siebie (od 4:00):
Też na tej fali Liberda załapał się do reprezentacji Bońka, notując trzy mecze: z Nową Zelandią, Macedonią i Belgią. Był solidnym bramkarzem, 50 czystych kont w 120 meczach na przestrzeni XXI wieku nie wzięło się znikąd. Szkoda, że jego kariera skończyła się brzydko, w klubie Kokosa u Wojciechowskiego.
Liberda mówił w Życiu Warszawy: – Po czterech meczach zostałem odstawiony, bo zdaniem Józefa Wojciechowskiego jestem słabym bramkarzem. Może jestem, ale on nie ma prawa tego oceniać, bo nie zna się na piłce. Ja mogę za to powiedzieć, że buduje słabe mieszkania. Spotkałem się z wieloma osobami, które mówią wprost – wspaniała firma Wojciechowskiego robi fuszerkę. Jest za przeproszeniem do dupy!
Naszym zdaniem zasłużył na wyróżnienie, choćby na 10. miejscu. Rywalizować miał z kim, bo rozważaliśmy choćby Pareiko, Kotorowskiego czy Pawełka, ale to właśnie Liberda był najrówniejszy i najsolidniejszy.
W Poznaniu już od paru lat nie jest Jasminem, tylko Jasiem. W barwach poznańskiego Lecha spędził ponad dekadę. Kto by pomyślał, że tak długi czas w Poznaniu spędzi zawodnik z jednego z najgorszych zaciągów zagranicznych w historii poznańskiego klubu. Przypomnijmy – razem z Buriciem na Bułgarską trafili Gordan Golik, Haris Handzić i Fenan Salcinović.
Handzić rozegrał dla Lecha 67 minut. Golik – 126. Salcinović od razu został wypożyczony do Norwegii i nie doczekał się nawet debiutu.
Burić? 210 spotkań, a w nich 90 czystych kont. Prawie 19 tysięcy minut rozegranych na chwałę Kolejorza. Był między słupkami, gdy poznaniacy pokonywali 3:1 Manchester City, gdy wygrywali 2:1 we Florencji z Fiorentiną czy odprawiali z kwitkiem z Poznania Red Bull Salzburg.
Szkoda, że odchodził z Poznania w takiej, a nie innej atmosferze. Wymieniony z imienia i nazwiska na dziesięcioosobowej liście skreślonych, z którymi nie zostaną przedłużone kontrakty lub wypożyczenia. W atmosferze ogólnej frustracji wynikami, stylem, polityką kadrową. Odchodził jednak również jako jeden z tych pamiętających, jak wielkopolska lokomotywa nie wykolejała się co chwilę w Polsce, a pruła przed siebie po Europie.
Już zdążył się załapać do jedenastki 90-leci Arki Gdynia, a przecież rywalizować miał z kim, bo Włodzimierz Żemojtel to był fachowiec co się zowie, który wygrał z Arką Puchar Polski w 1979 roku i doczekał się ksywki „Kot”. No, ale całkiem niedawno kibice uznali, że względem jedenastki na 80-lecie ta po kolejnej dekadzie musi doczekać się takiej korekty.
I cóż, wydaje się, że Steinbors na takie wyróżnienie zasłużył, bo Arce może iść lepiej, gorzej, ale on raczej nie zawodzi, tylko pewnie gra między słupkami od 2017 roku, kiedy to wskoczył do gdyńskiej bramki. Jego średnie not za kolejne sezony wyglądają u nas następująco:
17/18 – 5,54
18/19 – 5,38
19/20 – 5,47
No, naprawdę nie ma tutaj miejsca na wahania formy i gorsze okresy, bo tak naprawdę większe wpadki Steinborsowi można policzyć pewnie i przy użyciu jednej dłoni. Gość jest przede wszystkim kapitalny na linii, czasami wyciąga takie piły, że aż trudno uwierzyć. Pewnie nie byłoby sukcesów Arki w XXI wieku, czyli Pucharu Polski i dwóch Superpucharów, gdyby nie jego postawa. A nawet jak się Arce nie udało wygrać drugiego finału, z Legią, to na ten ostatni mecz Ojrzyński i tak wolał postawić w bramce Steinborsa, mimo że wcześniej bramki strzegł Pilarz. Znaczące.
Szkoda, że te sukcesy na polskim poletku nie przekładają się na występy w kadrze Łotwy. Steinbors ma ich ledwie 10. Jednak jak tłumaczył nam Edmund Nowicki, tamtejszy dziennikarz, golkiper nie ma lekko: – On może się czuć niedoceniany, ale sam nie lubi rozmawiać z łotewskimi mediami i nie robi tego. A my uważamy, że to dobry bramkarz i piszemy o nich w pozytywny sposób. Zwracamy uwagę, że jest w trójce najlepszych golkiperów waszej ligi. Więcej: wolimy go od Vaninsa. Natomiast to jest jak z Ter Stegenem i Neuerem. Większość rozumie, że pierwszy jest lepszy, ale drugi to legenda i dlatego broni. U nas to samo: Vanins broni 10 lat, ma 99 meczów i czeka na setny, a to Steinbors jest lepszy.
Nie jest sytuacją szczególnie częstą, by obcokrajowiec był u nas kozakiem w trzech różnych klubach. A z Putnockym tak właśnie jest. Był świetny w Ruchu Chorzów, błyskawicznie stając się czołowym bramkarzem lig. Początki w Lechu? Rewelacja, pozycja wśród piłkołapów przyklepana nagrodą dla najlepszego golkipera rozgrywek za 18 czystych kont w sezonie 2016/17. Start w Śląsku również znakomity, gdybyśmy na początku rozgrywek tworzyli coś inspirowanego obecnym w sportach amerykańskich Power Ranking (rankingiem sił), Putnocky pewnie byłby w pierwszej dziesiątce ligi, bez podziału na pozycje.
Łączny bilans na dzień dzisiejszy? 134 mecze w ekstraklasie, 137 puszczonych goli, 53 czyste konta. I aż 6 obronionych karnych na 17 prób. Już w pierwszym swoim sezonie Słowak pokazał zresztą, że w tej materii jest specjalistą, dając się przy czterech strzałach z wapna pokonać tylko raz.
Oczywiście ten medal ma dwie strony. Drugi sezon w Lechu był jeszcze niezły, ale już ostatni – Putnocky częściej był widywany na grzybach niż między słupkami. Bezsensowne wyjścia z bramki, błędy jakie zawodnikowi na tym poziomie, grającemu w takim klubie, nie miały prawa się przydarzyć. Tak jak sklasyfikowany wcześniej Burić, Putnocky został skreślony przez władze Lecha przed końcem sezonu, pożegnano się z nim bez żalu.
No i cóż, dziś w Poznaniu patrzą na to, jak Putnocky broni Śląskowi część meczów sprawiając, że wrocławianie mają dwa punkty straty do lidera. I muszą się pocieszać tym, że co jak co, ale ich golkiper przynajmniej świetnie gra nogami.
Że ma talent, było wiadomo od samego początku. Wskoczył do bramki Legii w sezonie 05/06 i ta od razy zdobyła mistrzostwo przy świetnych liczbach w defensywie – 30 meczów, ledwie 17 bramek straconych przy… 19 czystych kontach Fabiańskiego. Wiadomo: linia obrony z między innymi Choto i Outtarą nie urwała się z choinki, ale przy gorszym i mniej pewnym bramkarzu zawsze może coś wpaść, tymczasem Fabiański nie pękał i mimo 20 lat na karku był mocnym punktem zespołu.
Dostał nawet Oscara, oczywiście tego piłkarskiego. Pojechał na mistrzostwa świata. Nie zagrał naturalnie ani minuty, natomiast pojechać w wieku 20 lat na mundial kosztem Dudka? Duża sprawa, jakkolwiek oceniać decyzje Janasa.
W kolejnym sezonie z Legią nie było już tak dobrze, nie obroniła mistrzostwa, natomiast z Fabiańskim wiązano dużą przyszłość i przedłużono z nim kontrakt do 2011 roku. Jak wiemy: nie było szans na jego wykonanie w całości. Talent Polaka zauważył Arsenal, rzucił na stół ponad cztery miliony i wziął Fabiańskiego do siebie. Łukasz zakończył grę w lidze ze świetnymi liczbami: 25 czystych kont w 52 meczach.
Jasne, nie był takim fenomenem jak Boruc, to zupełnie inny człowiek, dużo spokojniejszy, ale talentu nie można było mu odmówić. I też trudno powiedzieć, że Fabiański miałby ochotę zamieniać się z Borucem na kariery.
Ze Śląskiem był na każdym stopniu ligowego podium, włącznie z tym najwyższym. Dwa razy udało mu się zachować dwucyfrową liczbę czystych kont w lidze – po 11 w pierwszym pełnym i ostatnim sezonie we Wrocławiu (a były to czasy przed ESA37). W szatni Śląska zapracował sobie na pozycję jednego z liderów, po czym… ogłosił że przechodzi na sportową emeryturę.
Wrócił po 10 miesiącach, gdy zgłosił się czeski Przybram. A najlepiej o tym, jaką renomę wyrobił sobie w polskiej lidze jako zawodnik Śląska Wrocław świadczy, że w wieku 36 lat Jagiellonia Białystok pomyślała: tak, to właśnie bramkarz, jakiego potrzebujemy. Na Podlasiu przez trzy sezony był jedynką między słupkami, brakło mu zaledwie pół roku, by grać do czterdziestki. Na pożegnanie dostał pamiątkową koszulkę “Kelemen-Superman”. Pół żartem można stwierdzić, że może i Jagiellonia przedłużyłaby z nim umowę, ale on, zamiast zjawić się na jej podpisanie, nadal stoi na Narodowym czekając na piłkę po wrzutce Flavio.
Żartem (i to nie takim pół) było też „przedsądowe wezwanie do zapłaty” dla Daniela Pawłowskiego, trenera bramkarzy który w swoim filmie instruktażowym pokazał, co mógłby w swojej grze poprawić Kelemen. Słowak wycenił straty poniesione przez film Pawłowskiego na 5 tysięcy złotych.
Na swoje ekstraklasowe nazwisko zaczął tak naprawdę pracować bardzo późno, bo wrócił po wojażach do kraju w sezonie 13/14 i to nawet nie do Ekstraklasy, tylko do pierwszej ligi, skąd zaraz awansował z Bełchatowem. GKS szybko spadł, ale Malarza to już nie interesowało, ponieważ po ledwie jednej rundzie w tej naszej umownej elicie wyhaczyła go Legia.
Początki nie były łatwe, Malarz musiał słuchać głosów, że Wojskowi wzięli go tylko ze względu na sympatię Michała Żewłakowa (i te głosy go bolały), ale poza tym na boisku też nie wyglądał zbyt pewnie. Wszyscy pamiętamy jego siatkarską interwencję w starciu z Lechem, po której musiał opuścić murawę, bo bramkarz może bawić się w siatkarza, ale lepiej żeby robił to w polu karnym.
Przez pierwszą połowę kolejnych rozgrywek Malarz przyglądał się więc tylko, jak broni Kuciak, ale gdy Słowak wyjechał szukać swojego szczęścia na Wyspach, Malarz wskoczył między słupki i wbrew obawom dawał radę. Ba, „dawał radę”. To za mało powiedziane. Wielu jest zdania, że nie byłoby mistrzostwa Polski Legii w sezonie 17/18, gdyby nie interwencje Malarza, który zachował wówczas czyste konto 15 razy. Rok wcześniej tych meczów na zero było jeszcze więcej, 17, ale to właśnie wcześniej wspomniane rozgrywki są takim klasykiem Malarza.
Dokonywał cudów. Ekstrastats liczyło mu, że wyjął 77,9% strzałów, co było zdecydowanie najlepszym wynikiem wśród bramkarzy. Liga Mistrzów? Ponad sześć interwencji na mecz, po fazie grupowej tylko bramkarz Dinama Zagrzeb był lepszy.
Umiał się Malarz ustawić na boisku, ale i poza nim, dając takie wywiady:
Duża postać w historii klubu. Czy ktoś go lubi, czy nie.
Przychodził do Legii jako zmiennik Łukasza Fabiańskiego. Po dwóch sezonach został niekwestionowaną jedynką, po pięciu – kolejnym zawodnikiem na swojej pozycji, który Legię zamienił na klub z lig TOP5 – Everton Davida Moyesa. Nim jednak to zrobił, wykręcił najlepsze bramkarskie liczby spośród wszystkich kozaków, jakich warszawski klub miał w XXI wieku między słupkami.
Średnia traconych goli na mecz? 0,65 przy 0,69 Boruca, 0,88 Kuciaka, 0,95 Fabiańskiego i 0,98 Malarza. Procent czystych kont? Jako jedyny bramkarz Legii z tego arcymocnego zestawu zagrał na zero z tyłu w więcej niż połowie spotkań.
W czasie jego gry w Legii zwyczajnie nie było w naszej lidze lepszego golkipera, mało tego – Mucha potrafił swoją wielką klasę potwierdzić także i w maleńkiej Niecieczy – przynajmniej dopóki nie nawalił w meczu z Pogonią Szczecin (przegranym 2:4) i nie wrócił już między słupki „Słoników”. Dlaczego w kilka lat z bramkarza transferowanego do Evertonu stał się golkiperem Niecieczy, tłumaczył w wywiadzie Kuby Białka:
– W Evertonie nie grałem, to fakt, ale potem w Rosji miałem prywatnie bardzo trudny okres. Nasz najstarszy syn zachorował na raka. Cierpiał przez długie osiem miesięcy, cały rok był dla mnie niesamowicie trudny. Moje dzieci generalnie zostały w Anglii, gdzie chcą się uczyć, ale na leczenie zdecydowaliśmy się na Słowacji – tu wszyscy mnie znają i potrafiłem załatwić, co tylko możliwe, by ratować syna. Z tego powodu zdecydowałem się też na powrót do Slovana, a przecież deklarowałem, że nigdy nie planowałem wracać na Słowację. Życie układa się jednak nieprzewidywalnie. Syn każdego miesiąca przylatywał na Słowację na badania i chciałem być w tych chwilach razem z nim.
Dziś ma pod opieką kolejnego spośród bramkarzy mogących zaistnieć w wielkiej piłce z Legią w CV. Jako trener golkiperów w warszawskim zespole opiekuje się bowiem choćby Radosławem Majeckim.
Jasne, zasadniczo grał w Legii dość krótko, bo w Ekstraklasie nabił tylko 69 spotkań, ale Artur był fenomenem. Nie ma opcji, by dać go niżej albo – to brzmi jak herezja – pominąć ze względu na krótki staż. Wiele mówi jak do dzisiaj ciepło wspominają go kibice i jak chętnie, mimo 39 lat na karku, widzieliby go w klubie. Wiele mówi również to, że w tych w 69 spotkaniach aż 30 razy zachowywał czyste konto. I był bohaterem wówczas głośnego transferu do Celitku, pamiętajmy: mówimy o czasach, gdy polscy piłkarze nie jeździli po Europie co pół roku.
Łukasz Surma wspominał: – Po meczach chodziliśmy na kolację na miasto i faktycznie – ludzie do Boruca podchodzili, jednak szał było widać przede wszystkim na Łazienkowskiej, gdzie zawsze skandowano jego imię. Charakterem mógłby obdzielić kilku zawodników.
Boruc znaczył i znaczy „Legia”. Wygrał z nią mistrzostwo Polski, oczywiście, wystąpił tylko w pięciu meczach, ale nie pod koniec, gdy wszystko było jasne, ale w połowie rozgrywek i swoje wybronił – Wojskowi nie przegrali żadnego meczu, on zachował czyste konto dwukrotnie.
Boruc strzelał karnego z Widzewem:
Dariusz Dudek: – Artur żył Legią. Miał mocny charakter, ale dziś jako trener mogę powiedzieć, że lubię taki typ zawodników. Wydaje się, że to niepokorni i nieposłuszni goście, z którymi trudno pracować, ale to działa również w drugą stronę. Charakter jest ważny, a Boruc charakter miał. Starał się być najlepszym i to trzeba cenić. Nawet jak był przekorny, to nie robił nic dyskwalifikującego. Tacy ludzie są w szatniach piłkarskich potrzebni.
Mówiąc ogólnie: Boruc był w tamtym czasie fenomenem. Nie mamy serca dawać go niżej i szczerze powiedziawszy, nie musimy się z tym czuć źle.
Ostatnia wielka rzecz, jaką Jan Mucha-zawodnik zrobił dla Legii, to polecenie do klubu Dusana Kuciaka jako swojego następcy.
Wyczynia cuda między słupkami do dziś, choć już nie na chwałę Legii. Pięć sezonów ekstraklasy z dwucyfrową liczbą czystych kont, trzy z co najmniej piętnastoma meczami na zero z tyłu – to dowód wielkiej klasy Słowaka. Ten kraj dał ekstraklasie wielu znakomitych bramkarzy, ale drugiego takiego jak ten sprowadzony latem 2011 roku z Vaslui już nie.
Trudny to charakter, owszem. Cały mecz mruczy coś pod nosem, lubi się wkurzyć na sędziego, rywala, a nawet kolegę. Pamiętamy, jak leciał przez całe boisko, by opieprzyć Henrika Ojamę czy jak Paweł Gil musiał rozdzielać Słowaka i Tomasza Brzyskiego, gdy ci skoczyli sobie do gardeł.
Trudniej go jednak pokonać, stąd nie dziwota, że gdy tylko stał się na rynku dostępny, Lechia wyciągnęła po niego obie ręce. W najlepszym od ponad pół wieku sezonie w historii klubu odegrał jedną z głównych ról. Spośród 28 rozegranych meczów, 16 zagrał na zero z tyłu.
Do Kuciaka należy 3. najlepszy wynik w historii ligi i najlepszy w XXI wieku pod względem najdłuższej serii bez straconego gola (758 minut). Lepsi byli tylko Piotr Czaja i Władysław Grostyński, ale to piłkarska prehistoria – lata 60. i 70. XX wieku. Pięć razy wygrywał Puchar Polski (4 z Legią, 1 z Lechią), trzy razy zostawał mistrzem naszego kraju.
PAWEŁ PACZUL
SZYMON PODSTUFKA
Jutro prawi obrońcy.