Wszystko zaczęło się od starego wiatrowskazu.
Tylko dziesięciu piłkarzy w historii Chelsea zdobyło dla tego klubu sto bramek. Ostatnim jest Eden Hazard – setnego gola wbił Watfordowi w grudniu zeszłego roku. Pierwszym, któremu się to udało, był George Hilsdon. Przez ponad trzy dekady nie towarzyszył mu w tym gronie nikt. Może dlatego, że każdego dnia patrzył z góry i osobiście pilnował, by jego rekord – 108 bramek strzelonych dla klubu z zachodniego Londynu – nie został pobity. Chelsea zdecydowała się bowiem upamiętnić Hilsdona wiatrowskazem z jego podobizną.
Wiatrowskazem, który nadal, po niemal stu latach, można odnaleźć na Stamford Bridge.
Przez długie lata ludzie tak przywiązali się do tego symbolu, że z przywiązania zrodził się przesąd. Jeśli kiedykolwiek wiatrowskaz Hilsdona zostanie zdjęty, ześle to na klub wielkie nieszczęście. Gdy jednak w latach siedemdziesiątych konieczna stała się przebudowa stadionu, nie było wyjścia. Wschodnia trybuna miała zostać zrównana z ziemią. Trzeba było przenieść Hilsdona do magazynu.
***
Ród Mearsów był w Chelsea od zawsze. Henry Augustus i Joseph T. Mearsowie założyli klub, gdy nie udało się im sprzedać Fulham FC zaadaptowanego do potrzeb gry w piłkę nożną Stamford Bridge. Otrzymał on nazwę sąsiedniej dzielnicy – Chelsea. Władza była przekazywana z pokolenia na pokolenie przez ponad siedem dekad.
Dlaczego dobiegła końca? Wielu twierdzi, że właśnie przez zdjęty z wschodniej trybuny wiatrowskaz. Przebudowa trybuny pochłonęła bowiem ogromne jak na tamte czasy i tamte piłkarskie realia pieniądze. Zapaść gospodarcza Wielkiej Brytanii, mała podaż materiałów budowlanych, strajki robotników – wszystko to sprawiło, że zamiast kilkuset tysięcy, nowa wschodnia trybuna kosztowała ponad dwa miliony funtów.
Trybuna została otwarta i wypełniona w meczu z Carlisle United. I jeśli myślicie, że sekwencja nieszczęść zakończyła się w momencie przejścia pierwszych kibiców przez kołowroty, to grubo się mylicie. Londyńczycy ugościli debiutujące w najwyższej klasie rozgrywkowej Carlisle United z najwyższymi honorami – dali sobie wbić dwa gole, sami nie strzelili żadnego. Już wtedy było wiadomo, że fani może i nacieszą się nową trybuną, ale futbolem swoich ulubieńców – nie bardzo. Wiosną los został przesądzony na White Hart Lane. Znienawidzony Tottenham wygrał 2:0. Spadek do Second Division stał się faktem.
Chelsea ogra u siebie Manchester United w dzisiejszym meczu EFL Cup? Kurs 1,95 w ETOTO
Chelsea została tym sposobem doprowadzona za rękę na krawędź bankructwa. Grunt powoli zaczynał się usuwać spod stóp. Można było niemal usłyszeć jak drobne kamyczki uderzają o dno przepaści. Sezon 1976/77, gdyby nie przyniósł awansu do First Division, mógł być ostatnim przed upadkiem i pogruchotaniem wszystkich kości.
Oddanie odpowiedzialności za zespół nastolatkowi jawi się w takim momencie jak decyzja szaleńca.
Eddie McCreadie, który przejął stery klubu po spadku, zdradził później, że paru jego zawodników faktycznie spojrzało na niego jak na szaleńca, kiedy sprzedał do QPR kapitana Johna Hollinsa, a opaskę wręczył osiemnastoletniemu Rayowi Wilkinsowi. Tym samym odebrał też Hollinsowi rekord – już nie był on najmłodszym kapitanem, który wyprowadził zespół Chelsea na mecz ligowy. Ten honor zstąpił na Wlkinsa.
Ray Wilkins zmarł nieco ponad rok temu. Upamiętniająca go sektorówka na Stamford Bridge, oprawy kibiców Manchesteru United i Chelsea podczas finału FA Cup, transparent kibiców Milanu podczas derbów z Interem. To wszystko najlepsze dowody na to, że coś, co wyglądało na decyzję szaleńca, koniec końców nie okazało się wcale tak szalone.
A przynajmniej nie z piłkarskiego punktu widzenia. Jak miało się okazać wiele lat później, z czysto ludzkiego już owszem.
Wilkins został kapitanem na bardzo trudne czasy. Gdy dziś Tottenham przez dwa okienka transferowe nie wykonał żadnego ruchu na rynku, robiło się z tego wielką historię. Pogrążona w długach Chelsea po transferze Davida Haya z Celtiku w 1974 roku nie dokonała żadnego transferu przez cztery lata. Kibice pamiętający nie tak dawną drużynę, o której pisało się jako o „szykownym zespole mogącym w swoim dobrym dniu ograć każdego przeciwnika”, spodziewać się mogli najgorszego.
Ale tak, jak dziś przekonuje o tym drużyna Franka Lamparda, tak i wiele razy w historii okazywało się, że gdy sięgnąć do klubowej szkółki, można z niej wyłuskać wielkie talenty. Tak było wtedy, gdy w 1948 roku Billy Birrell wprowadził nowoczesny system szkolenia młodzieży nazywany „Tudor Rose”, z którego korzystali kolejni menedżerowie. Tak było również za czasów legendarnego Tommy’ego Docherty’ego i jego „Diamentów”, wśród których byli Terry Venables, Ron Harris, Bert Murray, Bobby Tambling czy Peter Bonetti.
Tak było i w czasach wielkiego kryzysu Chelsea. Gdy w drugim sezonie po spadku udawało się przyklepać awans 3/4 zespołu któremu kapitanował Wilkins było złożone z wychowanków. Awans smakujący potrójnie dobrze. Po pierwsze – przyklepany w zremisowanym 1:1 meczu z Wolverhampton Wanderers, a więc historycznie bardzo ważnym rywalem Chelsea z lat 50. Wtedy to rok po roku mistrzami Anglii po raz pierwszy zostawali właśnie Wolves (w 1954), a rok później – wyprzedzając Wilki – Chelsea. Po drugie – awans był zanotowany w tym samym sezonie, w którym z First Division zleciał Tottenham.
Remis w starciu na Stamford Bridge? 3,60 w ETOTO
Wilkins, jak na lidera przystało, asystował przy bramce na 1:0 na Molineux. Mimo że Wolves udało się wyrównać, awans stał się faktem. Pomocnik wrócił tam, gdzie było jego miejsce – na największe stadiony, do najwyższej klasy rozgrywkowej. Gdy Chelsea wracała do Second Division dwa lata później, po serii fatalnych wyborów Briana Mearsa, Wilkins miał już tak wyrobioną w Anglii markę, że w 1979 roku został najdrożej sprzedanym z Chelsea zawodnikiem. Manchester United dał 800 tysięcy funtów, widząc w Wilkinsie idealne uzupełnienie dla Bryana Robsona.
Trudno tak naprawdę ocenić dziś, co rozsierdziło wtedy kibiców Chelsea bardziej. Spadek, czy może sprzedaż kapitana i zawodnika, z którym kibice mogli się identyfikować.
***
„Jego podania dały Chelsea nadzieję na przyszłość w jednym z najczarniejszych okresów w historii klubu.”
Mark Rasdall, „First Football Histories: The Chelsea FC Story”
***
Ron Atkinson nigdy nie był menedżerem, który słynąłby z powściągliwości w osądach. Raczej wypluwał w eter wszystko to, co ślina przynosiła mu na język.
To właśnie za sprawą Atkinsona do Wilkinsa przylgnęło przezwisko „Krab”. Atkinson twierdził, że Wilkins zamiast w przód, z wielkim upodobaniem gra bezpiecznie, do boku. „Nie był to pierwszy raz, gdy usta Atkinsona wyrządziły więcej szkody niż pewnie zamierzał” – pisał później we wspomnieniu Wilkinsa dla „The Guardian” Richard Williams.
Gdy jednak sięgał po Wilkinsa Milan, płacąc niemal dwa razy tyle, co Manchester United kilka lat wcześniej, nikt nie sugerował się ksywką. Władze włoskiego giganta wiedziały, na co faktycznie Wilkinsa stać. A stać było na takie momenty geniuszu, jak w meczu z Brighton w zremisowanym 2:2 finale FA Cup.
Manchester United wygrał powtórkę 4:0, a gol Wilkinsa na stałe zapisał się w historii Czerwonych Diabłów. I Sir Alex Ferguson, i Bryan Robson we wspomnieniu Wilkinsa na oficjalnej stronie internetowej Man United odnosili się właśnie do tego gola. Choć jako zawodnik zespołu z Manchesteru strzelił jednego jeszcze bardziej spektakularnego. Dla reprezentacji Anglii w meczu z Belgią. Najpierw lobem oszukał zastawiającą pułapkę ofsajdową obronę reprezentacji, cóż za zbieg okoliczności, Czerwonych Diabłów, a później bezczelnie powtórzył swój manewr i przelobował również stojącego między słupkami Jean-Marie Pfaffa. Jednego z trzech Belgów obecnych w FIFA 100 – setce najlepszych żyjących piłkarzy ogłoszonej w 2004 roku, na stulecie FIFA, przez Pelego.
– Kiedy Ray przyszedł do klubu, nie byłem przekonany co do jego umiejętności, ale rósł w moich oczach. Podchodził do nas, brał piłkę i zaczynał rozgrywać. Zawsze brał na siebie odpowiedzialność, nawet gdy rzeczy nie szły po naszej myśli. Nigdy nie strzelał ani nie posyłał zabójczych podań, bo grał tak głęboko. W sezonie, po którym odszedł do Milanu, był fantastyczny. Był najlepszym piłkarzem w klubie – stwierdził po latach Gordon McQueen, wtedy obrońca Czerwonych Diabłów.
Mistrz w utrzymywaniu się przy piłce i dyktowaniu tempa. Kiedy jako 27-latek odchodził do Milanu, opuszczał Old Trafford z nagrodą kibiców dla najlepszego piłkarza sezonu 83/84. Nie Norman Whiteside, nie Frank Stapleton, nie Bryan Robson, nie Arnold Muhren. Ray Wilkins.
Tym samym przypieczętował miejsce w historii kolejnego klubu. Nie ostatniego w swojej piłkarskiej karierze. Po dziś dzień z sympatią wspominają go kibice Milanu, gdzie trafił razem z… ojcem piłkarza Piasta Gliwice Toma Hateleya, Markiem. To tam Wilkins, wydawałoby się, że już ukształtowany piłkarsko, poznał kult pracy nad sobą i osiągnął – jak sam twierdził – najlepszą dyspozycję fizyczną. Wdrożył dietę, zaczął pracować nad swoją wagą,
Manchester United drugi raz w tym sezonie pokona Chelsea? Kurs na wygraną gości w ETOTO to 3,75
Zaledwie dwa lata wystarczyły mu także, by znaleźć się w Hall of Fame Rangersów. Można się domyślić, że nie przeszkodził mu w tym dający prowadzenie gol w Old Firm wygranym ostatecznie z Celtikiem aż 5:1. „Pomimo rozegrania mniej niż 100 meczów dla Klubu, „Butch” był integralną częścią „Rewolucji Sounessa”, która doprowadziła do dziewięciu mistrzostw Szkocji z rzędu” – czytamy na oficjalnej stronie szkockiego klubu.
Piłkarsko pewnie byli na przestrzeni lat lepsi od niego. Nie wszystkie wojaże były stuprocentowo udane, transfer do Paris Saint-Germain w 1987 – totalne nieporozumienie. Nie udało się też niczego wygrać z reprezentacją Anglii, w sumie największym sukcesem okazało się wprowadzenie Synów Albionu w 1980 roku, po raz pierwszy od dekady, na wielki turniej. Gdzie jednak wspomniany gol z Belgią dał tylko remis, a ostatecznie nie udało się wyjść z grupy. Wilkins zapisał też mniej chlubny epizod podczas mundialu w 1986, kiedy został pierwszym angielskim piłkarzem… wyrzuconym z boiska. W meczu z Marokiem rzucił piłką w sędziego. Został zawieszony na dwa kolejne spotkania, w trzecim mógł zagrać, ale Bobby Robson nie chciał mieszać w składzie. Przez co tylko z ławki Wilkins widział, jak „ręka Boga” Maradony wskazuje Anglikom drogę na samolot do domu.
Aż trudno dziś uwierzyć, że gdy ten maestro kończył karierę swego rodzaju objazdówką po Anglii – w swoim ostatnim sezonie zagrał dla aż czterech klubów – jego wszystkie seniorskie trofea dało się zmieścić na jednej półce. I jeszcze dałoby się tam bez problemu ustawić paprotkę i kryształową wazę. Pamiętny triumf w FA Cup z Brighton, dwa mistrzostwa Szkocji z Glasgow Rangers.
Można się tylko zastanawiać, o ile tych trofeów byłoby więcej, gdyby Wilkins urodził się Włochem. Gdyby trenerzy z Italii wzięli go w karby znacznie wcześniej niż dopiero w 27. roku życia.
Ale Wilkins poza tym, że piłkarsko był bardzo dobry, był też nazywany jednym z największych dżentelmenów w piłce. Po jego śmierci na łamach The Telegraph ukazały się wspomnienia jego kolegów z boiska, zawodników, których spotkał już po tym, jak został trenerem. Pokazujące, jak dobrym, ciepłym i uczynnym był człowiekiem.
***
Nigel Quashie: – Półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem dowiedziałem się, że debiutuję w QPR. Nie miałem nawet czasu się nad tym zastanowić, wszystko co usłyszałem to: grasz z numerem 18, tu masz buty, tu ochraniacze, baw się grą i traktuj ją tak, jak mecz w parku z kolegami. Moja mama nie miała wtedy telefonu komórkowego, nie było nas stać na takie rzeczy, mieliśmy tylko telefon stacjonarny. Po meczu zapytałem Raya, czy mogę zadzwonić do domu, żeby z nią porozmawiać. Podał mi swoją komórkę i powiedział, żebym zadzwonił pod wybrany przez niego numer. Odebrała moja mama. Powiedziała, że jest przy klubowym autobusie. Spytałem, jak się tam dostała, bo wiedziałem, że nie było jej stać na bilet. Powiedziała, że Ray poprosił w klubie o opłacenie jej biletu, by mogła zobaczyć mój debiut. Potem okazało się, że Ray zdobył też od klubu telefon komórkowy dla niej. Nasz pierwszy telefon komórkowy w życiu. Chciał mi zrobić niespodziankę, bo wiedział, że wtedy zadebiutuję.
Joe Cole: – Uwielbiałem, gdy opowiadał mi o Franco Baresim i innych wielkich piłkarzach, z jakimi grał, wspominając „dobre stare czasy”. Kochałem nasze codzienne rozmowy i kłótnie o piłce, podczas których mówił: „Dzieciaki, nigdy nie powinnyście zostawiać piłki. Gracie na równiutkich murawach, my kopaliśmy po zarośniętych trawą boiskach”. Nie rodzą się już tacy ludzie, jak ty, Raymond.
Ben Brennan, kibic QPR: – Jako 9-letni kibic QPR spędziłem kilka lat w szpitalu, wychodząc i zaraz wracając. Wtedy menedżerem QPR był Ray Wilkins. Przyjaciel zaprosił go, by odwiedził mnie w szpitalu. Przyniósł mi prezenty, został porozmawiać, wsparł mnie dobrym słowem. Kilka tygodni później znów przyszedł, tym razem już nikt nie musiał go o to prosić. I znów. I raz jeszcze kilka tygodni później. I kilka kolejnych razy. Nie musiał, nikt tego od niego nie oczekiwał. A jednak odwiedzał mnie regularnie.
***
Najbardziej poruszająca historia to jednak ta, którą opowiedział były żołnierz na antenie radia talkSPORT. – W pewnym momencie mojego życia byłem bezdomny i przesiadywałem na zewnątrz stacji West Brompton. Podszedł do mnie, rozpoznałem go od razu. Usiadł obok mnie na kartonie, rozmawialiśmy o mojej służbie w armii. Dał mi dwadzieścia funtów i powiedział, żebym poszedł zjeść coś ciepłego. Za te pieniądze znalazłem miejsce do spania i kupiłem ciepły posiłek. Poznałem wtedy człowieka wyciągającego rękę do weteranów wojennych. Skontaktował mnie z ludźmi, którzy udzielili mi pomocy. Dziś jestem czysty. Nie obstawiam. Mam mieszkanie, piękną narzeczoną. Wszystko to zawdzięczam człowiekowi, który poświęcił czas nieznajomemu bezdomnemu.
***
„Człowiek, którego czas w piłce wykraczał poza kibicowskie rywalizacje. Ray Wilkins był podziwiany przez większość, czczony przez niektórych i kochany przez wszystkich. Był uosobieniem prawdziwego dżentelmena w piłce nożnej.”
David Nesbit, Taleoftwohalves.uk
***
– Ray był zawsze obecny. Miał szlachetną duszę, płynęła w nim błękitna krew Chelsea. Bez niego nic byśmy nie wygrali.
Carlo Ancelotti
***
Niestety, gdy został zwolniony z Chelsea tuż po zdobyciu dubletu jako członek sztabu Carlo Ancelottiego, coś w nim pękło. Już jako nastolatek, kiedy został kapitanem Chelsea, nie radził sobie ze stresem. Sam twierdził w rozmowie z “Daily Mail”, że to był pierwszy z trzech epizodów depresji w jego życiu. Regularnie brał valium, lek psychotropowy pomagający mu się rozluźnić i spokojnie zasnąć. Drugi epizod to ten, gdy jego ciało nie było już dość sprawne, by znosić trudy bycia piłkarzem. Gdy przestał być istotnym zawodnikiem, gdy jego siedmioletnia przygoda z Queens Park Rangers dobiegała końca.
Po zwolnieniu z Chelsea nadszedł trzeci epizod. Popadł w alkoholizm. Długo nie chciał przyznać, że ma problem, męska duma mu na to nie pozwalała. Trzykrotnie został złapany na prowadzeniu samochodu na podwójnym gazie, wyznając w wywiadzie, że czuł się przez to jak śmieć.
– Wpadłem w wielką, czarną dziurę, gdy zwolniono mnie z posady trenera w Chelsea – wyznał we wspomnianym szczerym wywiadzie udzielonym “Daily Mail”.Był czas, kiedy nie potrafił podnieść się z łóżka, tak mocno przygwoździła go do niego depresja. Zgłosił się do kliniki leczenia uzależnień dopiero gdy zrozumiał, że krzywdzi nie tylko siebie, ale i ludzi wokół.
– Mężczyźni nie mówią o tym głośno, ale może to czas zaakceptować, że też czasami jesteśmy kruchymi ludźmi – mówił tuż po miesięcznej terapii w ośrodku dla sportowców Sporting Chance.
Jak się miało okazać, terapia nie odgoniła demonów na dobre. Wilkins znów psychicznie się posypał. W 2016 wsiadł za kółko pod wpływem po raz trzeci.
Został skazany na dziesięć miesięcy więzienia w zawieszeniu, 140 godzin prac społecznych, nałożono na niego także zakaz prowadzenia pojazdów przez kolejnych 48 miesięcy.
Nie dożył nawet do połowy zakazu. Miał atak serca, zapadł w śpiączkę, z której już się nie obudził. Zmarł 4 kwietnia 2018 roku.
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl
ETOTO daje 200% od pierwszego depozytu. Zamień 100 zł w 300 u naszych ziomków!