Niby można dzisiejsze spotkanie Liverpoolu z Tottenhamem lansować jako wielki rewanż za finał Ligi Mistrzów. Finał, w którym zwyciężyli The Reds i to oni zasiedli na europejskim tronie, ale po wyjątkowo wyrównanym spotkaniu. Nawet z optyczną przewagą zespołu koniec końców pokonanego. 1 czerwca na stadionie Wanda Metropolitano w Madrycie zmierzyły się ze sobą dwie potężne, równe sobie ekipy. Dzisiaj jednak trudno już stawiać Spurs w jednym szeregu z Liverpoolem. Dysproporcja sił wydaje się być zbyt znacząca. Londyńska drużyna po prostu sypie się w oczach – podczas gdy podopieczni Juergena Kloppa kontynuują passę meczów bez porażki w lidze, „Koguty” kotłują się gdzieś w środku tabeli i wykazują niewiarygodną wprost niemoc w meczach wyjazdowych.
Ta statystyka naprawdę zwala z nóg, skoro mówimy o zespole, który ma w swoim składzie takich asów jak Kane, Son, Eriksen, Lucas czy Alli. Tottenham nie wygrał ani jednego wyjazdowego meczu w Premier League od 20 stycznia.
Jeszcze chwila i brytyjskie media – powszechnie znane z przewrotnej zgryźliwości – rozpoczną odliczanie do rocznicy tamtego wiekopomnego triumfu. Trudno się zatem dziwić, że nad głową Mauricio Pochettino kłębią się coraz ciemniejsze chmury. Zdumiewająca bezradność na wyjazdach to tylko najbardziej jaskrawy przejaw kryzysu formy, w jaki popadł Tottenham na przestrzeni ostatnich miesięcy. Długo było to maskowane kapitalnymi i zupełnie zwariowanymi bataliami, jakie Spurs toczyli w Lidze Mistrzów. Udało się też „Kogutom” psim swędem zakończyć poprzedni sezon w ligowym TOP4, co również trochę przekłamało kondycję tego zespołu. Ale w bieżących rozgrywkach mleko się już wylało – londyńczycy swoimi wpadkami, przede wszystkim tymi w delegacjach, aż rażą po oczach. 13 punktów straty do lidera na tak wczesnym etapie sezonu to po prostu przepaść.
W poprzednim sezonie Spurs najpierw stanowili – co paradoksalne – jedną z najskuteczniejszych drużyn w angielskiej ekstraklasie, jeżeli chodzi o punktowanie na stadionach rywali. Wygrali aż jedenaście z trzynastu wyjazdowych meczów w lidze, zanim zacięli się na amen.
TOTTENHAM POKONA LIVERPOOL NA WYJEŹDZIE? KURS: 6.40 W ETOTO!
Jako się rzekło – 20 stycznia Tottenham wyszarpał trzy punkty w starciu z przyszłymi spadkowiczami z Fulham. O zwycięstwie Spurs zadecydował gol Harry’ego Winksa w doliczonym czasie gry. To było tylko preludium wielkiej katastrofy. Po kolei: 1:2 z Burnley, 0:2 z Chelsea, 1:2 z Southampton, 1:2 z Liverpoolem, 0:1 z Manchesterem City, 0:1 z Bournemouth, 2:2 z Manchesterem City, 2:2 z Arsenalem, 1:2 z Leicester, 0:3 z Brighton. Dziesięć meczów bez zwycięstwa. Jeżeli wyłączyć z tej wyliczanki rozgrywki europejskie, ale dołożyć do niej krajowe puchary, mamy dodatkowo takie kwiatki jak: 1:2 z Chelsea, 0:2 z Crystal Palace i 0:0 z Colchester United.
Kompletna degrengolada, osłodzona spektakularnym zwycięstwem 3:2 w Amsterdamie.
– Nie zwracam uwagi na pogłoski na mój temat. Mam świadomość, że trenerzy muszą wygrywać. Tak było jest i będzie. Jeżeli nasze wyniki się nie poprawią to wszyscy wiemy, co się stanie. Futbol to biznes. Zawsze jest tak samo. Nie martwię się tym, dlatego jeszcze nie posiwiałem. Chcę tylko, żebyśmy zaczęli grać lepiej – zarzekał się Pochettino, dopytywany ostatnio przez reporterów o swoją przyszłość.
Anfield Road to zdecydowanie nie jest najlepsze miejsce na szukanie przełamania. Ostatnio wprawdzie Tottenham wysoko zwyciężył w Lidze Mistrzów, ale to w Premier League ekipa „Kogutów” potrzebuje wreszcie jakiegoś potężnego, pozytywnego impulsu, który pozwoli jej złapać rytm i powrócić do czołówki, wyciszając na jakiś czas plotki o konfliktach wewnątrz drużyny. Spurs po niezłym początku 2019 roku – pięć zwycięstw w sześciu kolejnych meczach ligowych – cały czas się chwieją. Od 10 lutego tylko raz udało się londyńczykom wygrać dwa mecze z rzędu w Premier League. To ich najbardziej imponująca passa zwycięstw, jeżeli chodzi o ostatnie miesiące. Dane godne ligowego średnia.
W całym 2019 roku Tottenham przegrał już jedenaście meczów ligowych. Dla porównania – Liverpool w tym samym okresie zanotował jedną porażkę. 3 stycznia, z Manchesterem City. Z kolei na Anfield podopieczni Kloppa pozostają niepokonani od kwietnia 2017 roku, gdy ulegli tam Crystal Palace. Ich stadion to prawdziwa forteca.
TOTTENHAM DOBIJE RYWALI OSTATNIM GOLEM W DZISIEJSZYM MECZU, A MOŻE TYLKO URATUJE HONOR?
No i jak Tottenham ma sobie właściwie poradzić z taką twierdzą? Co może nagle wykombinować Pochettino?
Przed dzisiejszym spotkaniem argentyński manager jest jak włamywacz, któremu nie udało się wyłamać łomem drzwi do warzywniaka. Który wpadł w zasadzkę podczas próby obrabowania kantoru, który dał się obezwładnić w trakcie napadu na babcię klozetową na dworcu autobusowym w Siemianowicach Śląskich. Ale teraz, jak gdyby nigdy nic, próbuje obrabować Bank Anglii. Teoretycznie – to nie ma prawa się udać.
Z drugiej strony – Manchester City już sobie w tym sezonie na Tottenhamie połamał zęby. Podopieczni Pepa Guardioli stracili punkty w starciu ze Spurs, podobnie zresztą jak Arsenal. Starcia z dużymi firmami jednak wyzwalają jeszcze w „Kogutach” dodatkowe pokłady zaciętości, pozwalającej unikać porażek w meczach na szczycie. W derbach z „Kanonierami” goście prowadzili zresztą 2:0 po trafieniach Eriksena i Kane’a, do zwycięstwa wiele nie zabrakło. – Spurs muszą to wygrać. Nie mają już czasu. Pokazali, że w starciach z topowymi rywalami nie wymiękają – stwierdził stanowczo Dimityr Berbatow, były zawodnik Tottenhamu.
ILE GOLI W DZISIEJSZYM SPOTKANIU ZDOŁA USTRZELIĆ TOTTENHAM? ZA 2.5 I WIĘCEJ ETOTO PŁACI 9.00!
Promyczek nadziei dla londyńskiej drużyny stanowi też fakt, iż w tym sezonie wyniki osiągane przez Liverpool w Premier League są jednak troszkę lepsze niż boiskowa postawa The Reds. Którzy oczywiście prezentują wysoką formę, lecz na pewno nie topową dyspozycję.
– Zwycięstwo w spotkaniu z Liverpoolem może kompletnie odmienić przebieg tego sezonu – twierdzi z kolei Harry Kane. – Wiem, że ludzie przed tym meczem raczej w nas nie wierzą. Nikt nie oczekuje, że wygramy na Anfield. Dlatego jeśli uda się nam tego dokonać, może to będzie ten punkt zwrotny, w którym nasze morale wystrzeli i odmienimy niekorzystną sytuację w Premier League. Wierzę w to, choć Liverpool zaczął sezon najlepiej jak się tylko da. Mają wspaniałych kibiców, którzy popychają ich do wielkich wyczynów. Przed nami niezwykle ciężkie zadanie. Ale my znamy ten stadion, wiemy jak zdobywać tam punkty.
Kane tutaj trochę się przechwala – na dziesięć meczów z Liverpoolem udało mu się wygrać jedno. Dotychczas pięciokrotnie pakował piłkę do siatki The Reds. – Zastanawiam się, czy Kane nie zamknął się z strefie komfortu, czy stawia przed sobą właściwe pytania – mówi Berbatow. – Strzela bramki, jest podstawowym zawodnikiem Spurs. Ale czy tylko na tyle go stać? Czy rozwija się, przeskakuje kolejne bariery i jest bliski dołączenia do grona zawodników najlepszych z najlepszych? To są pytania, na które trzeba odpowiedzieć. On musi znać tę odpowiedź. Widzę, że wciąż ma w sobie pasję. Zależy mu na klubie. Po każdej porażce jest wściekły, nie potrafi sobie darować zmarnowanych sytuacji. To właściwe podejście.
Tak czy owak, najwyższa pora, by piłkarze Spurs – nie tylko Kane – przypomnieli sobie smak wyjazdowego triumfu. Bo kolejna porażka – zwłaszcza, jeżeli swoimi rozmiarami okaże się zbliżona do tej ze starcia z Bayernem w Champions League – może się już okazać gwoździem do trumny Mauricio Pochettino. A to będzie oznaczało wstrząs, który oczywiście może być dla Tottenhamu zbawienny, ale jest równie prawdopodobne, że na jakiś czas wysadzi w powietrze mistrzowskie aspiracje tego klubu, które przecież nie gasną zupełnie, nawet pomimo obecnego kryzysu formy.
***
PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!
fot. NewsPix