Pewnie nie miniemy się zbytnio z prawdą po stwierdzeniu, że Matthijs De Ligt był najgorętszym towarem na rynku w ubiegłym lecie. Zaledwie 20-letni kapitan półfinalisty LM, z niewątpliwą charyzmą i umiejętnościami gry w defensywie. Juventus musiał szukać następcy Giorgio Chielliniego i Holender, oprócz postury i wyprowadzenia piłki, jest do doświadczonego Włocha bardzo podobny. De Ligt miał być stopniowo umieszczany w pierwszej jedenastce u Maurizio Sarriego, ale przez kontuzję wyżej wymienionego, jego proces dojrzewania we Włoszech został znacznie przyspieszony. I, jak na razie, Matthijs nie zdaje egzaminu. Wali babola za babolem i dzisiaj pozbawił „Starą Damę” kolejnych trzech punktów.
Juventus za kadencji Massimiliano Allegrego to był kolektyw. Często doskonale radzili sobie bez największych gwiazd. Przecież wszyscy doskonale pamiętamy, gdy Stefano Sturaro w spotkaniu z Realem Madryt wyglądał jak Jean-Claude Makelele ze swoich najlepszych czasów. Po transferze Cristiano Ronaldo, to trochę uległo zmianie. Często, część ekspertów mówi, że nawet za często, Bianconeri polegali na tym, którą nogą danego dnia wstał Portugalczyk. Gdy już go zabrakło w siedmiu starciach Serie A, Juventus aż trzy z nich przegrał. Łącznie w całym sezonie ligowym tylko cztery razy musieli uznać wyższość przeciwników. Można więc stwierdzić, że podobnie jak swego czasu na Bernabeu, w Turynie doszło do Ronaldo-dependencii.
W obecnych rozgrywkach Juve już raz musiało sobie radzić bez Cristiano i w tamtym spotkaniu zgarnęło komplet punktów. Dzisiaj zadanie teoretycznie miało być łatwiejsze, banda Sarriego jechała na Stadio Via del Mare, na którym Lecce nie zdobyło ani jednego punktu w sezonie 19/20.
Bez Ronaldo, za to mistrz Italii z przodu straszył dwójką, która wróciła do swojej optymalnej dyspozycji. Gonzalo Higuain znów zdobywa bramki z niezłą częstotliwością, a Dybala w końcu przypomina starego, dobrego Pawełka z Laguna Larga. Niemniej to Lecce lepiej weszło w spotkanie. Wojciech Szczęsny już w drugiej minucie musiał być niezwykle czujny. Piekielnie mocne uderzenie zza pola karnego oddał Jean Majer, na całe szczęście w sam środek i Polak sparował futbolówkę do boku. Później z akcjami ruszył Juventus, ale niezbyt mu wychodziło. Strzał Bernardeschiego – zablokowany. Dybali – jeden zablokowany, drugi poleciał do Bari. Higuain pudłował jak za czasów Milanu. Panowie grający po prawej stronie – Emre Can oraz Danilo – postanowili efekciarsko wyłożyć się w polu karnym. Sędzia Paolo Valeri słusznie stwierdził, że duet niemiecko-brazylijski robi sobie z niego jaja i nie wskazał na wapno.
Lecce grało bardzo dzielnie, ale po kwadransie Juve strzeliło pierwszego gola. Alex Sandro wyłożył Higuainowi do pustaka, Argentyńczyk przystawił nogę i było 0:1. Gruby nie przypilnował jednak linii spalonego, przez co bramka została anulowana.
Nieporównywalnie więcej działo się w drugiej połowie. Drugi bieg wrzucił mistrz, dzięki czemu już w 50. minucie otrzymali rzut karny. Jacopo Pettricione wyciął Miralema Pjanicia przed… No właśnie. Najpierw wydawało się, że przed polem karnym, po weryfikacji VAR okazało się, że pomocnik Lecce trafił w nogi Bośniakajednak w jedenastce. Do karnego podszedł Paulo Dybala i strzelił czyściutko jak Ronnie O’Sullivan w snookerze. Wzorowe wykonanie.
Kilka chwil później beniaminek wyrównał. Nie wiemy, ile Matthijs De Ligt zbił luster w domu, ile razy przeszedł pod drabiną, ale cholera – ten koleś od momentu przenosin do Turynu jest przeklęty. W każdym meczu robi błąd, zwykle skutkują one golami dla rywali. Dzisiaj było podobnie. Wrzutka w szesnastkę Juventusu, De Ligt wyciąga rączkę, odbija nią futbolówkę i Valeri musiał podyktować karnego dla gospodarzy. Matteo Mancosu w prawo, Wojciech Szczęsny w lewo, 1:1 na Via del Mare.
Prawie każdy z zawodników Juventusu zyskał coś po zatrudnieniu Sarriego. No, może poza Federico Bernardeschim. A już w ogóle, gdy neapolitański szkoleniowiec zmienił system na 4-3-1-2, gdzie zwykle Fede gra na pozycji trequartisty. We większości spotkań narzucał pelerynę niewidkę, a dzisiaj zrobił coś gorszego.
Pytanie – co Berna zrobił w tej sytuacji?
Nie, nie zapakował piłki do siatki. Nie, nie zabawił się z ostatnim obrońcą. Trafił w słupek.
Rozumiecie? Lewonożny zawodnik, którą mógłby wiązać krawaty, co wielokrotnie pokazywał, w takiej sytuacji trafił w SŁUPEK. Kompletny absurd. Ta akcja mogła zamknąć mecz. Z każdą minutą Juventus coraz bardziej gasł. Co prawda mieliśmy jeszcze ładną indywidualną akcję Dybali, jednak futbolówka przeleciała obok spojenia.
Bianconeri nie radzą sobie bez Cristiano Ronaldo i to jest duży problem dla Sarriego, który koniecznie trzeba rozwiązać. Inter czyha, Inter będzie walczył i Inter nie jest uzależniony od jednego piłkarza. Na razie sam Dybala to za mało. A przecież musimy pamiętać, że Juve nie grało dzisiaj z Liverpoolem, a z beniaminkiem Serie A. Ten remis najprawdopodobniej będzie ich kosztował utratę fotelu lidera. Mimo wszystko najważniejszym zadaniem jest odczarowanie De Ligta. Na razie na tej biało-czarnej łajbie jeden majtek robi wszystko, aby poszła ona na dno.
Lecce – Juventus 1:1 (0:0)
50′ Paulo Dybala (k.)
55′ Matteo Mancosu (k.)
fot. NewsPix.pl