Michał Żyro ma wszelkie zadatki, by stać się jedną z nieopowiedzianych historii, których w polskiej piłce mamy już mnóstwo, a w zasadzie – po same dziurki w nosie. Jak potoczyłby się losy tego piłkarza, gdyby po świetnym wejściu do Wolverhampton (3 gole w 2 meczach) nie przydarzyłaby mu się kontuzja i gdyby później nie padł ofiarą rzeźnickiego ataku Antony’ego Kaya? Czy gdyby nie kruche zdrowie, dziś, w najlepszym dla piłkarza wieku, grałby w zachodnim klubie i pukałby do drzwi reprezentacji Polski? Szkoda, ale już się nie dowiemy. Możemy za to oglądać Michała Żyrę na boiskach Ekstraklasy i niestety musimy przyznać, że nie jest to przyjemny widok.
Może zacznijmy od statystycznego spojrzenia na byłego gracza Legii Warszawa. Co mówią o nim liczby? Od czasu wspomnianej kontuzji, którą Żyro odniósł w kwietniu 2016 roku, zagrał:
– 2 razy dla Wolverhampton w Pucharze Ligi,
– 14 razy dla Charltonu w League One,
– 11 razy dla Pogoni Szczecin w Ekstraklasie,
– 8 razy dla Korony Kielce w Ekstraklasie i Pucharze Polski.
Do tego dochodzą jakieś tam gry w rezerwach Wilków, Portowców i aktualnego pracodawcy, ale nie wchodźmy w szczegóły. Na więcej napastnikowi nie pozwoliło zdrowie i nie ma co kryć – słaba forma. W czasie tych występów strzelił cztery gole i zaliczył jedną asystę. Sęk w tym, że tylko jedna z tych bramek została wypracowana po powrocie do Polski, a okazji Żyro jednak kilka miał – choćby tę w meczu z Legią, gdy niefortunnie żartował z powodów, przez które zmarnował setkę.
Gdy wracał do Ekstraklasy, uchodził za dość łakomy kąsek. Chciały go trzy-cztery kluby, Pogoń okazała się po prostu najskuteczniejsza spośród nich i wygrała rywalizację. W momencie dokonania ruchu, w Szczecinie mieli prawo przybijać sobie piątki. Niestety z czasem okazało się, że zespół z aspiracjami to niekoniecznie klub dla tego zawodnika. Innymi słowy – nie ma żadnego przypadku w tym, że Żyro jest dziś w Koronie Kielce.
Jeśli tu się nie sprawdzi, chyba trzeba będzie zejść do pierwszej ligi.
Na razie na to się zanosi. Jeszcze na początku Gino Lettieri podkreślał, że Żyro potrzebuje trochę czasu, by być gotowym do gry, ale to wymówka z datą ważności. Jedyna pozytywna informacja z udziałem 27-latka jest taka, że w końcu wygryzł ze składu Michala Papadopulosa i u Mirosława Smyły pierwszym wyborem w ataku nie był tylko w debiucie szkoleniowca z Lechią. Jednak co z tego, że gra, skoro jest cieniem zawodnika, którego pamiętamy, w zasadzie jedynie snuje się po boisku. Gdy zerknęliśmy na jego statystyki z meczu z Wisłą Płock, w zasadzie można by się zastanawiać, czy w ogóle wziął udział w spotkaniu. Jasne, nie jest łatwo brylować w tej Koronie, to żaden raj dla napastnika, ale słabość zespołu nie tłumaczy tak słabej postawy.
Obawiamy się, że Smyła też stracił do niego cierpliwość – ściągnął napastnika już w 56. minucie, a Uros Djuranović, który wszedł za niego, jednak pokazał się z dobrej strony, był jedyną nadzieją Korony na odrobienie strat.
Na razie Żyro po raz drugi w sezonie ląduje w naszej jedenastce badziewiaków. Trudno się nad nim znęcać, los już wykorzystał limit, ale obawiamy się, że nie po raz ostatni. Oczywiście jeśli będzie grał.
W przypadku kozaków mieliśmy problem z napastnikami – nadawało się jedenastki przynajmniej pięciu, więc zagraliśmy trójką z przodu, a i Ricadinho przemyciliśmy do składu na innej pozycji, gdyż skrzydłowi akurat błysnęli troszkę mniej. Co warte podkreślenia, Dante Stipica dogonił Jesusa Imaza i Daniego Ramireza w liczbie nominacji (pomocnik ŁKS-u raz był też w badziewiakach). Przed nimi jest tylko Dominik Furman, pięciokrotny kozak.
Fot. FotoPyK
Jedenastkę kolejki – wraz z słuchaczami – wybieramy także w magazynie Weszłopolscy.