La Liga przed dzisiejszym starciem z Mallorcą była dla Realu Madryt jak jedyny bastion. Mimo że do tej pory wyniki notował lepsze niż gra, mecze w Hiszpanii były miłą odmianą od łomotu z PSG i wstydliwego remisu z Club Brugge. Tego wieczoru wróciły jednak wszystkie demony, jakie dziś trapią Real. Kibice po tym meczu mogą mieć kilka siwych włosów więcej, a przede wszystkim – o całe tony mniej wiary w projekt Zinedine’a Zidane’a.
Zaczęło się wprawdzie w miarę normalnie, od ataków Realu i strzału Isco, ale właściwie już w pierwszych minutach niemal jak na dłoni było widać defensywną niefrasobliwość Królewskich. Mallorca, widząc całe połacie wolnego miejsca, poczuła krew. Lago Junior, który do tej pory miał spore problemy z przerzuceniem się z poziomu Segunda na La Liga pięknie pokonał Odriozolę i pach – 1:0 dla gospodarzy. Już w 7. minucie jeden z największych klubów świata padł na deski w starciu z ekipą ze strefy spadkowej.
Czy może być lepsza wiadomość, niż perspektywa 83 minut obrony przed TAKIM Realem Madryt?
Real próbował atakować, najczęściej flanką Viniciusa. Wyglądało to jak zwykle bardzo ładnie i, również jak zwykle, psuło się w momencie wykonania ostatniego podania. Mallorca za to umiejętnie kontrowała, a zachęcały do tego nerwowe ruchy przeciwnika – szczególnie Edera Militao. Zresztą wiesz, że coś nie funkcjonuje, kiedy duże niebezpieczeństwo pod twoją bramką powoduje Budimir, który jest drewniany jak meble w Ikei. Mallorca mając zadowalający wynik, ograniczała się do przesuwania formacji i konsekwentnego kasowania akcji Realu, u którego trudno wymienić jakąkolwiek jasną postać. Symbolem poczynań było fatalne podanie Jamesa do Isco z 56. minuty i gest przepraszający. Faworytom trudno było sklecić jakąś klarowną akcję. Kąśliwy strzał Marcelo to raczej krzyk rozpaczy na zamknięte na trzy spusty pole karne.
Ozdobą były pojedynki Odriozoli z Lago Juniorem. I w sumie Hiszpan już prawie zamazywał plamę, jaką dał przy stracie bramki – aż do momentu, kiedy nie zdążył, desperacko sfaulował i wyleciał z boiska. W Mallorce oprócz Lago – perfekcyjne zawody Raillo. Ogólnie cały blok defensywny gospodarzy – wliczając w to środkowych pomocników zagrał fantastycznie. Jedyne pytanie, które się nasuwało: to Mallorca taka mocna, czy Real tak słaby. Odcięty od podań Benzema, Jović przez cały mecz wyglądał jak obcy element. Eder Militao obiecująco zagrał w debiucie, a dziś momentami przypominał gościa, który poraziłby prądem przy samej próbie dotyku. James Rodriguez, dla którego kontuzje miały być szansą, znowu zawiódł.
Kibice Realu przez cały mecz musieli znosić duże odległości między formacjami, co napędzało szybkie ataki rywala. Oprócz Lago Juniora próbował też Takefusa Kubo po wejściu w drugiej połowie. Trapiony kontuzjami Real odpowiedział wejściem Rodrygo, Valverde i Diaza, którzy w tym chaosie nie za bardzo wiedzieli co grać. Skończyło się na kilku skręconych z byle czego akcjach, ale to było za mało. Po raz kolejny Real wyróżniał totalny brak pomysłu w ofensywie i totalny brak dyscypliny w defensywie. Dwa grzechy główne, które – niestety – spadają na kark Zizou. Jeśli coś u Królewskich działało, to raczej po indywidualnych zrywach. Mallorca odwrotnie – tam na pochwałę zasłużył cały zespół, bo też kolektywna gra defensywna była dziś ich bardzo mocną stroną.
W Realu przed meczem z Galatasaray mają o czym myśleć. W takiej formie to może być kontynuacja tortur. W tabeli dziś wszystko wróciło do smutnej dla madryckich kibiców normy. Real drugi, Barcelona pierwsza.
Mallorca – Real Madryt 1:0
Lago Junior 7’