Po dziesięciu minutach spotkania zapowiadało się, że starcie Realu Madryt z RCD Mallorcą będzie meczem kompletnie bez historii. Ku uciesze 75 tysięcy kibiców zgromadzonych na Estadio Santiago Bernabeu, Ronaldo wyprowadził „Królewskich” na prowadzenie, puentując golem dominację gospodarzy w początkowej fazie meczu. Oczywiście Brazylijczyk nie byłby sobą, gdyby przed wbiciem piłki do siatki nie okpił jeszcze bramkarza, omijając go i dopełniając dzieła zniszczenia trafieniem do pustej bramki. Parę chwil później Ronaldo spróbował zresztą tego samego numeru, ale tym razem jego strzał heroiczną interwencją powstrzymał obrońca ekipy z Balearów. A potem przyjezdni rozpętali w Madrycie prawdziwe piekło.
MALLORCA POKONA DZIŚ REAL MADRYT? KURS: 5.85 W ETOTO!
Real Madryt w sezonie 2002/03 rozpędzał się ze sporym mozołem. Drużyna dowodzona przez Vicente del Bosque przystępowała do rozgrywek w roli triumfatora Ligi Mistrzów, ale ambicje szastającego forsą Florentino Pereza były znacznie wyższe. Galaktyczna układanka, komponowana d paru lat przez prezydenta „Królewskich”, miała triumfować na wszystkich frontach. Właśnie w tym celu do drużyny dołączony został Ronaldo – świeżo upieczony mistrz świata, który wciąż – choć kontuzje odebrały mu już część nadprzyrodzonych mocy piłkarskich – uchodził za najlepszego napastnika na planecie.
Perez walczył o Ronaldo jak wariat, napalił się na niego jak szczerbaty na suchary. Z wielu powodów – po pierwsze, El Fenomeno był marketingowym potworem. Po drugie – był eks-zawodnikiem FC Barcelony. Po trzecie wreszcie – był gigantem futbolu. Już wtedy, w 2003 roku, wymieniano 27-letniego napastnika w gronie największych sław w dziejach piłki nożnej.
Żeby było ciekawiej – prawdopodobnie kluczowy moment negocjacji Realu Madryt z Interem Mediolan w sprawie transferu Ronaldo odbył się… na Balearach. Perez i Massimo Moratti, prezydent Interu, dogadali się na jachcie „Pitina II”, cumującego w marinie na wyspie Formantera.
Szatnia „Królewskich” do transferu kolejnego napastnika nie podchodziła z podobnym entuzjazmem, co kompletnie oszalały na punkcie swojej nowej gwiazdki Perez. Polityka transferowa streszczana hasłem „Zidanes y Pavones” ekscytowała prezydenta i większość kibiców, lecz zawodnicy mieli wątpliwości, czy ich kadra jest właściwie zbilansowana. Poza tym – na Bernabeu nie narzekali na kłopoty z obsadą pozycji napastnika. W klubie grali przecież Raul i Fernando Morientes, którzy świetnie się ze sobą rozumieli na boisku i poza nim. Ten pierwszy rzecz jasna był nie do ruszenia nawet w przypadku ściągnięcia Ronaldo, ale nad głową Morientesa zakłębiły się czarne chmury. Plotkowano nawet, że Perez chce wcisnąć napastnika do Interu, żeby tańszym kosztem ściągnąć Ronaldo do stolicy Hiszpanii. Całą sytuację ciekawie opisał w swojej książce Leszek Orłowski („Real Madryt. Królewska era Galacticos”): – Sprawa rozstrzygała się akurat wtedy, gdy Real miał rozegrać mecz o Superpuchar Europy – ostatnie brakujące w klubowej galerii trofeum – w Monako przeciwko Feyenoordowi. To tam odbyło się spotkanie kapitanów, Raúla i Hierro, z Jorge Valdano, podczas którego powiedzieli oni, że cały zespół jest przeciwny sprzedaży Morientesa i władze klubu nie powinny tego robić, jeśli chcą mieć w szatni dobrą atmosferę. Morientes został, trofeum udało się zdobyć, podobnie jak Puchar Interkontynentalny. Perez zaś wypowiedział wkrótce słowa niby skierowane do kibiców, ale w rzeczywistości do piłkarzy: „Kibice muszą zaakceptować Ronaldo, tak jak zaakceptowali Figo i Zidane’a, choć w klubie i ich sercach od dawna są Morientes i Guti, którzy mogą teraz grać mniej. Ja w każdym razie będę bronił Ronaldo jak własnego dziecka”.
Zatem – Ronaldo wbił się w biały trykot, uzupełniając galaktyczną ekipę „Królewskich”. Na treningach prezentował tak niezwykłe umiejętności, że szybko został zaakceptowany przez resztę gwiazd, na czele z samym Zizou, który w szatni Realu pełnił rolę milczącego przywódcy. Brazylijczyk zdobył zresztą gola w debiucie, czterdzieści sekund po wejściu na boisko. Vicente del Bosque skwitował to trafienie jeszcze bardziej ponurą miną niż ta, którą się zwykle posługiwał.
Del Bosque fetuje debiutanckie trafienie swojego nowego napastnika.
Prawdopodobnie „Sfinks” pomyślał sobie: „Cholera, jak z taką paką nie wygram w tym sezonie wszystkiego, to mogę pakować manatki”. Cóż – jeśli tak, to nie mylił się.
***
RCD Mallorca do sezonu 2002/03 nie przystąpiła z aż takim przytupem jak Real, polujący na potrójną koronę. Ekipa z Estadio de Son Moix miała za sobą fatalne rozgrywki – w 2002 roku zajęła ledwie szesnastą lokatę w lidze, ocierając się o degradację. To był straszliwy wręcz kryzys, biorąc pod uwagę, iż Los Bermellones na przełomie wieków dwa razy zdołali uplasować się na najniższym stopniu ligowego podium. Mallorca przeżywała zdecydowanie najpiękniejszy okres w całej swej historii.
Niespodziewany spadek byłby tutaj jak pryszcz na tyłku supermodelki. Popsułby cały efekt.
Pasmo sukcesów zaczęło się w 1999 roku, gdy drużyna dowodzona przez Argentyńczyka Héctora Cúpera uplasowała się na trzeciej lokacie w La Liga i zawędrowała do finału Pucharów Zdobywców Pucharów, gdzie minimalnie uległa naszpikowanemu gwiazdami Lazio. Mallorca jeszcze w połowie tamtego sezonu zajmowała pierwszą pozycję w ligowej tabeli, a na kolejkę przed końcem rozgrywek była druga. Ale nawet brązowe medale przyjęto z dumą, ostatecznie był to najlepszy sezon w historii klubu. Osiągnięcie udało się powtórzyć dwa lata później, już z Luisem Aragonesem w roli szkoleniowca. Potężne nazwiska na ławce szkoleniowej, a podobnie było na boisku – przez Majorkę przewinęło się w tamtym czasie paru zawodników, którzy w późniejszych latach stanowili o sile znacznie słynniejszych klubów w całej Europie.
Turbulencje w sezonie 2001/02 nie rozbiły zespołu. Gregorio Manzano, który przejął pieczę nad Mallorcą wraz ze starem kolejnych rozgrywek, wciąż miał do dyspozycji kilka mocnych nazwisk. Na pierwszy plan wysuwa się rzecz jasna Samuel Eto’o, wschodząca super-gwiazda afrykańskiego futbolu, o którym prezydent klubu powiedział: „Wątpię, czy istnieje na świecie piłkarz, który potrafiłby sprawić naszym fanom więcej radości”. Kameruńczyk, choć niechciany w Realu Madryt, coraz wyraźniej sygnalizował, że – pomimo krnąbrnego charakteru – jest piłkarzem stworzonym do wielkich wyczynów.
Eto’o świętuje w barwach RCD.
Ale nie samym Eto’o żyła Majorka. Do pierwszego zespołu przebił się na dobre młodziutki, ekscytujący skrzydłowy Albert Riera, robotę na szpicy robił też Walter Pandiani, poziom trzymał Ariel Ibagaza, a ostatni rozdział swojej pięknej kariery pisał na Balearach słynny Miguel Angel Nadal. Było na kogo popatrzeć na Estadio de Son Moix. Stałym bywalcem na trybunach był rzecz jasna młodziutki Rafa Nadal, który uwielbiał oglądać swojego wujka w akcji.
***
REAL ZREMISUJE NA WYJEŹDZIE Z MALLORCĄ? KURS: 4.25 W ETOTO!
Kiedy 3 maja 2003 roku Mallorca przyjechała na Estadio Santiago Bernabeu, by zagrać rewanżowy mecz z Realem Madryt w ramach 32. kolejki La Liga, było już jasne, że nie uda się nawiązać do najwspanialszych osiągnięć z ostatnich lat. Podopieczni Manzano grali fajną, ofensywną piłkę, ale zajmowali ledwie jedenastą pozycję w ligowej tabeli. W pewnym sensie popadli w przeciętność. Z kolei Real Madryt przewodził w stawce, niespodziewanie w wyścigu o mistrzowski tytuł odpierając wściekłe ataki ze strony Realu Sociedad.
„Królewscy” nie potrafili ustabilizować formy. Wydawało się, że w marcu złapali wiatr w żagle, notując imponującą serię ligowych zwycięstw z rzędu. Ale potem znowu nadeszły potknięcia – najpierw porażka 2:4 z Sociedad, później remis przed własną publicznością w „Klasyku”. A Barcelona w tamtym sezonie była naprawdę cieniutka.
Starcie z Los Bermellones to na pewno nie był dla Del Bosque wymarzony mecz, żeby na nowo się rozpędzić i utrzymać odpowiednią prędkość do samego końca rozgrywek. Fakt – pierwszy, wyjazdowy mecz z Mallorcą udało się „Królewskim” wygrać aż 5:1. Jednak w styczniu Los Blancos zaznali z rąk tego przeciwnika wyjątkowego upokorzenia. Zostali kompletnie zmiażdżeni w ramach ćwierćfinału Pucharu Króla. 1:1 u siebie, 0:4 na wyjeździe. Straszliwa klęska. Stało się jasne, że Real o potrójnej koronie może sobie tylko pomarzyć. Galaktyczną drużną zaczęły targać kolejne wewnętrzne konflikty. Del Bosque pozwolił sobie nawet na komentarz: – Piłkarze, których mam w zespole, ciężko pracują dla jego dobra. Zidane, Raúl, Figo – każdy z nich jest gotowy harować także za kolegę, przyjąć każde powierzone mu zadanie. Jest jednak wyjątek, piłkarz, który wyznaje zasadę: gram, jak chcę; jeśli się to trenerowi podoba, to dobrze, a jeśli nie – to nie. To Ronaldo.
Spokojny z reguły szkoleniowiec zaczął tracić głowę. Dobijało go, że nie może w pełni suwerennie decydować o kształcie zespołu. Choć Ronaldo strzelał mnóstwo goli i był jeszcze w całkiem dobrej formie fizycznej, to trener chyba wolał jednak stary układ, z Morientesem w roli podstawowego napastnika. Ale Perez prędzej podmieniłby Del Bosque na egipskiego Sfinksa, niż pozwoliła na usadzenie Ronaldo wśród rezerwowych.
Abstrahując nawet od nieszczęsnego dwumeczu w Copa del Rey – Real w lidze z Mallorcą radził sobie zwykle kiepsko. Zwycięstwo 5:1 należy uznać wręcz za chwalebny wyjątek – poza tym trumfem, w XXI wieku „Królewscy” nie mieli na koncie żadnego zwycięstwa nad Los Bermellones. A jednak wszystko wskazywało na to, że zła passa pójdzie w zapomnienie, gdy ofensywnie usposobiony Real raz po raz demolował defensywę przeciwników od początku ligowego starcia na Bernabeu. Ronaldo wyprawiał na boisku cuda, wtórowali mu Zidane, Guti, McManaman i Figo. Ofensywa gości nie istniała. Samuel Eto’o, który uwielbiał kąsać „Królewskich”, był kompletnie poza grą.
Wszystko odmieniło się w drugiej połowie spotkania.
Już dwie minuty po wznowieniu gry, stan meczu wyrównał Walter Pandiani. To trafienie zainicjowało kompletną degrengoladę defensywy „Królewskich”. Rozpędzeni Eto’o, Ibagaza i Riera wjeżdżali pomiędzy obrońców Realu jak rozgrzany nóż w masło. Iker Casillas nie nadążał z wyciąganiem piłki z siatki. W 68 minucie Roberto Carlos trafił do własnej bramki, podwyższając prowadzenie gości na 1:4. W doliczonym czasie gry Mallorca jeszcze dobiła przeciwników, perfekcyjnie rewanżując im się za porażkę w pierwszym ligowym starciu. Los Blancos zostali upokorzeni przed własną publicznością. Zdaniem wielu publicystów to właśnie ten mecz zakończył karierę legendarnego Fernando Hierro w Realu Madryt.
Wynik końcowy.
Hiszpańskie media eksplodowały z emocji.
„El Mundo Deportivo”: – To było galaktyczne upokorzenie. (…) Fernando Hierro został przeczołgany przez otchłań piekieł. Buczący kibice Realu żądali, żeby skończył wreszcie karierę.
„AS” (Tomás Roncero): – Słyszałem, że Roberto Carlos jest dzisiaj [dzień po meczu] na Grand Prix Hiszpanii. Myślę, że powinien jednak po takim występie siedzieć w domu i wypłakiwać sobie oczy, tak jak ja. Chciałem wyjść z moim synem do parku, ale nie byłem w stanie. To nie jest dzień odpowiedni do zabawy. Niestety, teraz mój syn celuje rzutkami w moją podobiznę, przymocowaną do tarczy.
Mateu Alemany (prezydent Mallorki): – Nagrałem sobie ten mecz. Obejrzę go jeszcze co najmniej trzykrotnie.
Samuel Eto’: – Może jestem brzydszy niż Beckham, ale na pewno lepiej gram w piłkę.
Vicente del Bosque: – Obwiniajcie drużynę, a nie samego Hierro.
Zinedine Zidane: – Nie powinniśmy zbyt wiele myśleć o tym meczu. Są pewne rzeczy, które mogą się w futbolu wydarzyć w każdej chwili. Nam takie coś przytrafiło się teraz i trzeba o tym jak najszybciej zapomnieć. Ta porażka nie musi na nas wpłynąć przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów z Juventusem. To będzie zupełnie inne spotkanie.
***
„KRÓLEWSCY” POKONAJĄ MALLORCĘ? KURS: 1.60 W ETOTO!
W pewnym sensie Zizou miał rację – Real wygrał pierwsze spotkanie z Juve w półfinale Champions League, zbliżając się do upragnionej Decimy, czyli dziesiątego triumfu w najważniejszych rozgrywkach Starego Kontynentu. Ale w rewanżu turyńczycy odrobili straty z nawiązką i wywalili „Królewskich” za burtę rozgrywek. Niebezpiecznie zrobiło się też w lidze – Real w pewnym momencie spadł nawet na trzecie miejsce w tabeli, a jeszcze do 37. kolejki podchodził jako wicelider La Ligi. Jednak konkurenci, czyli ekipa Realu Sociedad, pękli na samym finiszu rozgrywek. Przegrali przedostatni mecz ligowy z Celtą Vigo i wypuścili mistrzostwo z rąk.
Triumf w lidze nie uratował jednak ani posady Vicente del Bosque, ani przyszłości Fernando Hierro w Realu Madryt. Dwie wielkie postaci madryckiego klubu zostały z niego wręcz wypchnięte. Jak wielki na to wpływ miała klęska zadana „Królewskim” przez Mallorcę? Raczej nie tak znaczący jak porażka w Lidze Mistrzów, ale z pewnością spory.
Jak na ironię – trzy lata później po przegranym 1:2 starciu z Los Bermellones z posady prezydenta klubu ustąpił sam Florentino Perez.
Sama Mallorca sezon 2002/03 zakończyła największym sukcesem w całej historii klubu – ekipa z Balearów swoje zdobyła drugie i jednocześnie najcenniejsze trofeum – Puchar Króla. W czerwcowym finale rozgrywek Eto’o, Pandiani i spółka zdemolowali Recreativo Huelva aż 3:0. Dla kameruńskiej super-gwiazdy zespołu był to już przedostatni sezon w Mallorce. Wkrótce Eto’o trafił do FC Barcelony, z którą przez lata dominował na hiszpańskich i europejskich boiskach, wciąż ze szczególnym upodobaniem podchodząc do spotkań z Realem Madryt. – Kiedy miałem szesnaście lat i grałem w rezerwach Realu, nikt mnie nie szanował. Koledzy nam nie podawali mi ręki na powitanie. Traktowali jak piąte koło u wozu, choć zdobywałem mnóstwo goli. Wierzył we mnie tylko Fabio Capello. Nigdy nie chciałem opuszczać Madrytu, ale oni nie chcieli mieć mnie u siebie. Może dlatego, że byłem czarny? Dlatego każdy mecz przeciwko Realowi był dla mnie zawsze wyjątkowy.
fot. NewsPix