Mamy dwie dobre informacje dla kibiców Barcelony. Po pierwsze – są trzy punkty. Po drugie – w meczu z Villarrealem była nieco lepsza gra niż z Granadą. I… na tym koniec, jeśli ktoś nie chce dzisiaj czytać żadnych negatywnych zdań na temat Blaugrany, powinien kliknąć iksa w prawym górnym rogu, a potem pójść spać. Bo tak, ekipa Valverde powinna być w lepszych nastrojach niż po poprzedniej kolejce, ale wciąż nie tylko jej gra jest daleka od ideału, ale nawet trudno mówić o w miarę dobrej dyspozycji.
Przede wszystkim warto spojrzeć na to, jakie bramki strzelali dzisiaj gospodarze. Raz z rzutu rożnego, kiedy dobrze na bliższy słupek zszedł Griezmann. Raz po strzale z dystansu Arthura i choć oczywiście doceniamy to cacko – próba Brazylijczyka wyglądała naprawdę ślicznie – to też bez przesady: naszym zdaniem Asenjo mógł tutaj zrobić więcej. Został w blokach startowych, nie podjął interwencji, a przecież skoro tylko chciał popatrzeć na boiskowe wydarzenia, powinien kupić bilet.
I jasne, mimo że warto docenić to udane wejście Barcelony w mecz, bo na obie bramki zszedł jej kwadrans, to zmierzamy do tego, że ta drużyna w topowej formie gra jednak inaczej. Z zespołami pokroju Villarrealu potrafiła przecież wygrywać po 4:0 wzwyż, ładując bezradnym przeciwnikom gole do pustaka. A dzisiaj? Po dwóch trafieniach nie oglądaliśmy dominacji, znęcania się nad gośćmi, dawania frajdy swoim kibicom. Ta maszyna znów rzęziła.
Bo też ile dogodnych sytuacji możemy naliczyć Barcelonie po wyniku 2:0, ile razy kibice Barcelony mogli wstać i oklaskiwać próby czy namiastki show? Po akcji Dembele z paru metrów nie trafił Griezmann (nie, że w bramkę, tylko w piłkę), potem trochę ożywienia wniósł Fati, ale zabrakło konkretów, z wolnego przymierzył Pique. Naprawdę nie było tego zbyt wiele i raczej fani zamiast delektować się grą swoich ulubieńców, mogli się zastanawiać, czy zaraz nie będzie tu jakiegoś problemu z remisem.
Wynik przecież był na styku – w końcówce drugiej połowy uderzył Cazorla, ale Ter Stegen, choć w przeciwieństwie do Asenjo podjął interwencje, zrobił to w kuriozalny sposób. Chciał trochę polecieć na notę, zbić strzał Hiszpana zbyt efektownie, w efekcie piłka przelała mu się po rękawicy i wpadła do siatki. Pewnie, że nie była to brzydka bramka, ale żadne widły, raczej bliżej środka. Taki golkiper musi to wyjąć.
Potem, przez pewien czas drugiej połowy Villarreal zdawał się zrozumieć, że może stąd wywieźć jakieś punkty. Starał się atakować, może nie był jakoś blisko szczęścia, gdyż strzały przyjezdnych Barcelona albo blokowała, albo zbijała na rzut rożny, natomiast temperatura co jakiś czas podskakiwała. Jednak w pewnym momencie… Villarreal trochę odpuścił. Zabrakło pasji, wiary, zbyt dużo było zachowawczej gry i stawki wyłożonej na jedną kontrę, która miałaby dać remis. Ona nie przyszła, kasyno wygrało.
Ale jak wspomnieliśmy: nie może się zbytnio cieszyć. Gra nie wygląda dobrze, a jeszcze w przerwie musiał zejść Messi i pozostaje czekać na wyniki badań. No, pamiętamy przyjemniejsze wejścia w sezon Barcelony.
Barcelona – Villarreal 2:1
Griezmann 6′ Arthur 15′ – Cazorla 44′
Fot. newspix.pl