Oczywiście, że Granada nieźle weszła w sezon. Przed meczem z Barceloną miała siedem punktów po czterech meczach, lała Espanyol 3:0 i Celtę 2:0, remisowała 4:4 z Villarrealem. No, ale gdy przyszło do meczu z kimś lepszym w La Liga, już taka kozacka nie była, dostała 0:1 od Sevilli. Można było więc sądzić, że taka marka jak Barcelona, spokojnie z zespołem z Andaluzji sobie poradzi. Niestety dla fanów Blaugrany, marka to jedno, a forma to drugie. I forma zespołu pod wodzą Valverde jest TRAGICZNA.
Już przed tym spotkaniem wiedzieliśmy, że z Barceloną nie jest najlepiej. 0:1 z Athletikiem, 2:2 z Osasuną i to koszmarne 0:0 z Dortmundem, kiedy piłkarze Valverde pokusili się o szalony jeden celny strzał i tylko ter Stegenowi mogli zawdzięczać to, że wywieźli z Niemiec punkt. Optymiści widzieli pięć bramek przeciwko Valencii i Betisowi, pesymiści – a może realiści – dostrzegali wszystko, co złe w ekipie Dumy Katalonii. Wolną, statyczną grę. Brak pomysłu, błysku, jakości. Jasne: Messi dopiero wraca po kontuzji. Jednak, cholera, przecież reszta zawodników to nie są jakieś ułomki, których grą trzeba usprawiedliwiać podział punktów z Osasuną. Zawodzi system, zawodzi Valverde.
I cóż, dzisiaj to było widać. Ofensywa Barcelony nie istniała. Najbardziej irytował Griezmann, nie wyglądał jak piłkarz, za którego trzeba było zapłacić grube miliony, tylko gość wyciągnięty za parę euro. Złe decyzje, niedokładne podania… No, pełen zestaw. Perez dostał zmianę w przerwie, co wiele mówi. Niby próbował Suarez, ale i on bez wsparcia nie był w stanie wiele zdziałać. W pierwszej połowie Barcelona nie oddała celnego strzału! Grała na stojąco, nie podejmowała ryzyka, a jak już, to licytowała jak drużyna w Awanturze o Kasę za czarną skrzynkę, w której był ogórek.
Jaki pomysł na tę sytuację miał Valverde? Oczywiście wpuścić Messiego i ratować historię 16-letnim Fatim. Przecież to jest wręcz kompromitacja. Fati nie ma ratować Barcy, ma być odpowiednio wprowadzany, uczony słynnego DNA Blaugrany. Tymczasem trener zarządzający gwiazdozbiorem stwierdził, że po pomoc zwróci się właśnie do niego… Zresztą, jakby powiedział Pudzianowski, to i tak nic nie dało. Barcelona dalej biła głową w mur, jak uderzała, to albo była blokowana, albo dobrze bronił Silva. Nie zajebiście, nie kapitalnie. Dobrze. Wyjął, co miał wyjąć, łapał dośrodkowania i tyle. To jest Podbeskidzie, żeby lagować i wrzucać jak głupie, czy Barcelona?!
A gospodarze naprawdę rozsądnie podeszli do tego meczu. Raz, że byli zorganizowani w defensywie, ale dwa: wiedzieli, gdy mogą poszukać swoich szans. Już w drugiej minucie cyk, wygrana główka w środku pola, szybka konterka, wrzutka i gol Azeeza. Goście sugerowali faul, ale powiemy tyle: jak od drugiej minuty trzeba błagalnie patrzyć na sędziego, to nie jest dobrze. Mógł to sędzia gwizdnąć, jasne, ale co by to zmieniło w grze Barcelony? Sądzimy, że niewiele.
Z kolei w drugiej połowie Vidal potrzebował paru minut, by zagrać w siatkówkę i sprokurować karnego. Vadillo, swoją drogą też wprowadzony wówczas przed chwilą, wykorzystał jedenastkę i do widzenia.
KOMPROMITACJA.
Czy Valverde ma pomysł na ten zespół? Wątpimy.
Czy Barcelona zaliczy pod jego wodzą progres? Bardzo wątpimy.
Czy to najlepszy szkoleniowiec dla Blaugrany? Cholernie wątpimy.
Czy trzeba się pożegnać z Hiszpanem? Na to pytanie już chyba nie musimy odpowiadać.
Granada – Barcelona 2:0
Azeez 2′, Vadillo 66′-k.
Fot. Newspix