W środowej prasie ciąg dalszy tematów związanych z Ligą Mistrzów, szczera rozmowa z Cezarym Stefańczykiem, tekst o kontrolerach antydopingowych z Ekstraklasy i kilka słów od Patryka Małeckiego.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Robert Lewandowski podejmuje kolejną próbę triumfu w Lidze Mistrzów. Jednak z każdą edycją będzie mu coraz trudniej.
Również tegoroczne letnie okno transferowe pokazało, że Bawarczycy wypadli z europejskiej czołówki. Niemal do ostatniego dnia toczyła się walka, żeby pozyskać piłkarzy stanowiących z miejsca poważne wzmocnienie. Kolejne gwiazdy nie były zainteresowane grą w Bundeslidze, a pozyskani w ostatniej chwili Ivan Perišić z Interu Mediolan oraz Philippe Coutinho z Barcelony to opcje dalsze niż bliższe życzeń Niko Kovača.
Jedną z przyczyn, dla których najlepsi piłkarze świata nie chcą grać w Monachium, jest właśnie osoba chorwackiego szkoleniowca. Szefowie Bayernu zatrudnili go w zeszłym roku, gdy poważniejsi kandydaci seryjnie odmawiali, a Heynckes uparł się przejść na emeryturę. Mając na trenerskiej ławce słynnego Niemca lub Guardiolę, a później Carlo Ancelottiego, łatwiej było namówić takich piłkarzy jak James Rodriguez do transferu. A mało który piłkarz jest przekonany, że u Kovača stanie się lepszym zawodnikiem.
Szczera rozmowa z obrońcą Wisły Płock, Cezarym Stefańczykiem.
MACIEJ WĄSOWSKI: Cofnijmy się do 2 marca tego roku i końcówki meczu Wisły z Cracovią (3:2). Sędzia Bartosz Frankowski nie uznaje gola dla was i nagle pan styka się głową z arbitrem. To zaczęło jedną z najtrudniejszych sytuacji w pana karierze?
CEZARY STEFAŃCZYK (OBROŃCA WISŁY PŁOCK): Na pewno. Nie jest łatwo, jeśli w wieku 35 lat dostaje się dzwona w postaci półrocznej dyskwalifikacji. Ostatecznie skończyło się na trzynastu meczach. Mentalnie był to jednak bardzo trudny okres. Kończył mi się kontrakt z Wisłą, brakowało mi dwóch rozegranych spotkań, żeby przedłużyć umowę o rok. Wiedziałem, że nie mogę tej klauzuli wypełnić i jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że trudno będzie znaleźć mi nowy klub, bo grać mógłbym dopiero po 4 września. Kto latem sprowadziłby zawodnika z dyskwalifikacją i w moim wieku. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, bo kara została zawieszona. Pretensje o całą sytuację mogę mieć jednak tylko do siebie.
Popełnił pan błąd?
Za mocno zareagowałem. Trzeba jednak brać pod uwagę wszystkie okoliczności. Strzeliliśmy gola, a już wtedy graliśmy w osłabieniu. Dodatkowo broniliśmy się przed spadkiem. Każdy mecz był walką o życie, dosłownie. Dla wielu z nas gra w ekstraklasie jest walką o lepsze życie, bo niektórzy z nas na takim poziomie po spadku mogliby już nie zaistnieć. Do tego siedziała nam w głowach sytuacja z sędzią Piotrem Lasykiem, którego decyzja o nieuznaniu prawidłowego trafienia w spotkaniu z Jagiellonią (1:2) z ostatniej kolejki sezonu 2017/18 w pewnym stopniu pozbawiła nas występu w pucharach. To wróciło w marcowym meczu z Cracovią. W tej sytuacji miał faulować Oskar Zawada. Podbiegłem do niego i spytałem, czy coś zrobił. Powiedział, że nie i dlatego tak zareagowałem w stosunku do arbitra. Nie chciałem uderzyć sędziego Frankowskiego. Wyszło to wszystko kuriozalnie, bo kiedy zbliżyłem się do niego, on też podszedł w moim kierunku. Dodatkowo sięgał jeszcze po kartkę i odruchowo schylił głowę. Ogólnie zachowałem się jednak źle. To była moja pierwsza bezpośrednia czerwona kartka w życiu. Zasłużyłem na karę, ale nie tak dotkliwą. W moim odczuciu półroczna dyskwalifikacja była przesadą.
Jak wspomina pan posiedzenia Komisji Ligi i Najwyższej Komisji Odwoławczej?
Utkwił mi w pamięci jeden pan z Komisji Ligi. Oglądaliśmy powtórkę całej sytuacji i zwrócił się do mnie: „Pan jest cały czerwony, kiedy podchodzi do sędziego”. Zacząłem tłumaczyć, że jeśli ktoś uprawiał sport, to chyba ma pojęcie, że w temperaturze ok. 2 stopni na plusie, po przebiegnięciu ponad 10 kilometrów można być czerwonym na twarzy. Szanownej komisji to nie przekonało. Potem wysłuchałem argumentacji, wyszedłem, poczekałem, po czym zostałem wezwany i kiedy usłyszałem decyzję, to prawie z krzesła spadłem. Miało być sześć miesięcy, ale ostatecznie byłem zdyskwalifikowany na cztery. Swoje odcierpiałem. Zasłużyłem na karę, ale nie taką, jaką mi przyznano. Dlatego cieszę się, że została zawieszona, czyli de facto złagodzona.
Paweł Wszołek może wreszcie wydostać się z bezrobocia. Jest spora szansa, że podpisze kontrakt z Legią Warszawa.
Informację o możliwości pozyskania 11-krotnego reprezentanta Polski, który przez trzy ostatnie sezony występował na zapleczu Premier League w Queens Park Rangers, podał sport.pl. W Legii usłyszeliśmy, że negocjacje z przedstawicielami 27-letniego skrzydłowego trwają od jakiegoś czasu. Zawodnik, który w zeszłym sezonie rozegrał 38 spotkań w Championship (cztery gole, cztery asysty), pozostaje bez kontraktu i jeśli w ostatniej chwili nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, w środę przyjedzie do Warszawy na testy medyczne. A po nich podpisze kontrakt, choć temat jest delikatny, rozmowy trwają. Tym bardziej że pochodzącego z Tczewa zawodnika chcą także Lechia i Lech.
Wykupienie Pawła Bochniewicza z Udinese to najlepszy letni ruch transferowy Górnika Zabrze.
– Nieoficjalnie mówi się, że Bochniewicz kosztował mniej niż milion złotych. Jak za tej klasy zawodnika to są grosze. To obecnie jeden z najlepszych piłkarzy drużyny, dobrze się ustawia, blokuje rywali, haruje w tyłach, robi postępy – wylicza Jan Banaś, legendarny gracz zabrzańskiego klubu.
– Świetnie się uzupełnia z Przemkiem Wiśniewskim, jest mu łatwiej, bo zamiast wolnego Daniego Suareza, ma szybciej grającego Wiśniewskiego – dodaje Marcin Bochynek, trener, który zdobył ostatnie dla Górnika mistrzostwo (w 1988 roku).
Kontrolerzy antydopingowi mogą badać piłkarzy ekstraklasy podczas treningów i po meczach.
We wrześniu ubiegłego roku pisaliśmy, że Polska Agencja Antydopingowa (POLADA) zwiększa liczbę kontroli wśród piłkarzy, zbiera dane pobytowe drużyn oraz wdraża program paszportów biologicznych. W wielu dyscyplinach sportu to standard, ale w piłce nożnej takich rozwiązań nie było. – Od września ubiegłego roku działania kontrolne zostały zintensyfikowane. W 2018 roku łącznie pobraliśmy 333 próbki, w tym 40 próbek krwi w ramach paszportu biologicznego. Gdy ich parametry odbiegały od normy, przeprowadzaliśmy kolejne badania. W tym roku pobraliśmy już ponad 100 próbek moczu i 20 krwi, szczyt sezonu dopiero przed nami. Założenie jest takie, żeby liczba badań antydopingowych cały czas rosła – mówi dyrektor POLADA Michał Rynkowski.
Do programu paszportów biologicznych nie trafiają oczywiście wszyscy piłkarze. Agencja typuje tych, którzy odgrywają czołowe role w zespole i są aktywni w czasie meczu. Z reguły na listę zainteresowań POLADA nie trafiają rezerwowi ani bramkarze. W przypadku Kołby wystarczyło badanie moczu. – Typujemy takich piłkarzy, których praca na boisku może powodować większą pokusę sięgnięcia po substancje zabronione, jak choćby erytropoetyna – mówi Rynkowski.
SPORT
Tomasz Huk został pozyskany przez Piasta z zadaniem zastąpienia na środku obrony Aleksandara Sedlara, ale na razie przyciąga… pecha.
Można się naśmiewać z naszej ekstraklasy, ale przykład Huka pokazuje, że zamiana ligi słowackiej na polską wcale nie musi być łatwa, miła i przyjemna. Poza tym wszędzie w futbolu potrzeba trochę szczęścia, a na razie Huk… kompletnie go nie ma. Trener Waldemar Fornalik dał szansę debiutu Słowakowi już w meczu o Superpuchar Polski. Co prawda gliwiczanie wybiegli w mocno eksperymentalnym składzie, ale Huk dostał wtedy pierwszą solidną lekcję od piłkarzy Lechii Gdańsk. Wybiegł także na inaugurację rywalizacji w ekstraklasie. Ale również meczu z Lechem Poznań miło wspominać nie będzie. Nie dość, że w drugiej połowie otrzymał czerwoną kartkę za faul, to po jego zejściu z boiska gliwiczanie stracili prowadzenie i tylko zremisowali. Na usprawiedliwienie trzeba podkreślić, że jego faul był z gatunku „misji ratunkowej”.
Rozmowa z Patrykiem Małeckim, który próbuje się odbudować w Zagłębiu Sosnowiec.
Pobyt w Spartaku Trnava to był dla pana stracony czas czy też były i pozytywy?
– Ostatni mecz w barwach Spartaka zagrałem 18 listopada ubiegłego roku, później cały grudzień nie grałem, mieliśmy bowiem wolne. Od stycznia do czerwca trenowałem indywidualnie, już w domu. To było wiele miesięcy, dlatego podchodzę do własnej osoby krytycznie, bo stać mnie na dużo lepszą grę. Ale też nie oszukam czasu. Potrzebuję go, aby dojść do lepszej formy. Teraz jest tak, że raz gram lepiej, raz gorzej, ale wierzę w to, że forma przyjdzie z czasem, że nie będzie to granie w kratkę. W każdym meczu powinno być coraz lepiej. Ten czas stracony odbija się na mnie, ale jestem takim człowiekiem, który się nie załamuje. Potrafię wyciągać właściwe wnioski i wierzę głęboko w to, że to moje wahanie formy wreszcie się skończy i będę grał na odpowiednim poziomie. Chciałbym przede wszystkim dać radość kibicom, którzy przychodzą na stadion i nas wspierają, bo liczą na moją dobrą grę. Ale tak jak powiedziałem, muszę się uzbroić w cierpliwość, bo jeśli będę w stuprocentowej formie, to pomogę Zagłębiu w lepszej grze.
Werner Liczka, będący teraz prezesem Unii Czeskich Trenerów, komentuje bardzo dobre wyniki Śląska Wrocław pod wodzą Vitezslava Laviczki.
Jakie ma pan zdanie o Vitezslavie Laviczce?
– Bardzo dobre. Ostatnie wyniki Śląska nie są przypadkiem, bo to trener i menedżer, który spełnia wszystkie wymagania. jeśli chodzi o współczesną zawodową piłkę. Ma odpowiednie doświadczenie, przygotowanie, wie co i jak zrobić i co, i jak powiedzieć, żeby jak najlepiej przygotować drużynę do ligowego spotkania. Jest prawdziwym przywódcą, liderem. To nowocześnie pracujący szkoleniowiec, który kładzie odpowiedni nacisk na przygotowanie taktyczne, na analizę, na to, żeby zespół odnosił sukcesy. Nie patrzy tylko na to, co jest teraz, ale snuje plany w dłuższej perspektywie. W jego pracy nie ma improwizacji, bo wszystko jest odpowiednio zaplanowane. To też pozytywny człowiek, dba o siebie, dobrze wygląda i pracuje jak może dla dobra klubu.
SUPER EXPRESS
Adam Buksa stara się szukać nowych sposobów na gole. I udaje mu się dzięki strzałom z dystansu.
„Super Express”: – Czyżby nowa specjalność Adama Buksy, gole z dystansu?
Adam Buksa: – Nie mogę tylko czekać na piłkę w polu karnym. Ćwiczę ostatnio więcej rzuty wolne i strzały z dystansu, zostając z innymi napastnikami po treningach.
– Zaczął pan strzelać gole po zamknięciu okienka transferowego. To przypadek czy efekt tego, że głowa jest już wolna od transferowych rozterek?
– Obniżka formy nie miała żadnego związku z szumem transferowym. To efekt tego, że nie przepracowałem połowy okresu przygotowawczego z powodu udziału w finałach Euro i w sierpniowych meczach złapałem dołek formy. Ale pracowałem w klubie także indywidualnie i wróciłem na właściwe tory.
GAZETA WYBORCZA
UEFA zamiast ukraińskiej federacji wysyłała krociowe sumy funduszowi szefa Dynama Kijów i brata ważnego działacza UEFA na Wyspach Dziewiczych.
Afera wyszła na jaw dzięki Football Leaks, portalowi publikującemu informacje m.in. o konszachtach i przekrętach w piłce nożnej. W dużej mierze pochodziły one od Portugalczyka Rui Pinto zatrzymanego we wrześniu na Węgrzech, obecnie przebywającego w areszcie w ojczyźnie. Na podstawie rewelacji z Football Leaks powstało wiele artykułów o ciemnej stronie futbolu, przede wszystkim w niemieckich mediach. Opisały one skandal z przekazywaniem przez UEFA pieniędzy ukraińskiej federacji i klubom za występy w europejskich pucharach, za grę w eliminacjach do Euro, za akcje antyrasistowskie oraz na budowę boisk i stadionów.
Sprawa nie zostałaby odkryta, gdyby hakerzy nie przechwycili maila z poczty UEFA – tzw. noty wewnętrznej. Jeden z urzędników pyta w niej, dlaczego pieniądze dla ukraińskiego związku i klubów są przelewane na konto firmy Newport Management Limited z Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Od 1999 do 2016 r. na jej konta w Zurychu i na Cyprze dokonano 400 transferów, łącznie na sumę ok. 340 mln euro.
Fot. newspix.pl