Gdybyśmy mieli podliczyć wszystkie okazje Viniciusa z tego meczu, doliczając jeszcze nieuznany po 3-minutowej konsultacji z VAR-em gol, pewnie zabrakłoby nam palców (a inaczej liczyć nie umiemy). W Realu zresztą skuteczności brakowało całej linii ofensywnej, a swoje okazje miał nawet wprowadzony w 60. minucie przy wyniku 3:1 Eden Hazard. Pięć, może i sześć goli w siatce Levante nikogo by nie zaskoczyło, a jednak – dzięki indolencji strzeleckiej, na człowieka, który uratował Realowi trzy punkty wyrasta Thibault Courtois.
Druga minuta doliczonego czasu, głupi faul w środku pola, podcinka świetnie dysponowanego dzisiaj Campany i doskonały strzał Mayorala. Real, który do przerwy prowadził 3:0, mógł i pewnie powinien stracić wówczas trzecią bramkę, ostatecznie gubiąc punkty na Santiago Bernabeu. Uratował go wyłącznie refleks, ale i koncentracja belgijskiego bramkarza. Świetna interwencja sama w sobie była godna pochwał, ale pamiętajmy – Courtois wykonał ją po półtorej godziny bezrobocia. Przy golach nie miał wiele do powiedzenia, a poza nimi Levante niemal nie atakowało. Dwa strzały, dwa gole – trzeci celny oddał właśnie Mayoral.
Czy to byłby remis pechowy? Tak, trzeba to tak nazwać, bo przecież Real grał naprawdę fantastyczny mecz. Doskonale wyglądał dzisiaj Karim Benzema, przy dwóch golach w roli egzekutora, przy trzecim – wyciągający głęboko stoperów, by zrobić miejsce dla wbiegającego Casemiro. Obił jeszcze słupek, miał też kilka podań, które otwierały przestrzeń Jamesowi Rodriguezowi czy temu nieszczęsnemu Viniciusowi. Dotrzymywał mu kroku właśnie James, dziś wreszcie grający na miarę królewskiej koszulki – jego podanie przy drugim golu to delicje. Jak zwykle bardzo ofensywnie biegali Marcelo i Carvajal, nieźle wyglądają współpraca tego drugiego z Lucasem, co w pełni było widać przy golu na 3:0.
Sęk w tym, że Real grał bardzo niefrasobliwie. Nawet ten nieuznany przez VAR gol, to przede wszystkim kiks Jamesa, który raz, że był na spalonym, a dwa – dwukrotnie uderzył bardzo słabo, najpierw lewą nogą w bramkarza, potem prawą nogą w sposób znany z boisk B-klasy. Miała iść plasowana piła pod poprzeczkę, wyszło podanie do kolegi stojącego obok.
Takie zagrania Realowi po prostu nie przystają, zwłaszcza, że dotyczyły też gry obronnej. Zupełnie bierne obserwowanie zawodników Levante przy stałych fragmentach to nie jest najlepszy sposób na utrzymanie czystego konta, o czym dzisiaj Real się boleśnie przekonał. Pamiętajmy jednak, że to początek ligi hiszpańskiej i w tym momencie Real bardziej niż za wysokie zwycięstwa, będzie chwalony po prostu za dobrą grę. Tej zaś nie brakowało, podobnie jak nadziei na przyszłość. Z takim Benzemą, z takim Jamesem oraz zdrowiejącym Hazardem, Real powinien wyglądać nieźle. Uważna gra w obronie? Pewnie przyjdzie z czasem, zwłaszcza w starciach z mocniejszymi rywalami. Skuteczność? Vinicius wykorzystał limit pecha na najbliższe cztery sezony.
Królewscy zagrali mistrzowskie 45 minut, a i po przerwie mieli okresy naprawdę przyjemne dla oka. Sam wynik, zwłaszcza w kontekście tej interwencji Courtois z doliczonego czasu, nie wygląda okazale. Ale oceniając starcie z Levante w kontekście wyzwań, jakie stoją przed Realem w tym sezonie? Jest na czym budować. Ach, i co równie ważne – nawet jeśli Barcelona wygra wieczorem, Real po czterech seriach będzie przynajmniej o punkt wyżej od Katalończyków.
Real Madryt – Levante 3:2 (3:0)
Benzema 25′, 31′, Casemiro 40′ – Mayoral 49′, Melero 75′
Fot.Newspix