Kto mógł przypuszczać przed sezonem, że Real Madryt tak szybko będzie zmuszony przeprosić się ze swoim walijskim skrzydłowym, chamsko wypychanym z klubu? Można narzekać, że dzisiaj znów miewał przestoje, że zakończył mecz z bezmyślną czerwoną kartką po drugim żółtku w doliczonym czasie gry, ale fakty są takie: to dwa gole Garetha Bale’a uratowały dzisiaj Real przed kompromitacją w meczu z Villarreal.
Kompromitacja to za duże słowo? Nie, nie wydaje nam się. Nie chodzi nawet o to, że gospodarze dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, że Real długimi fragmentami miał problem ze stworzeniem sensownej sytuacji pod bramką przeciwnika. Chodzi o styl. Pierwszy gol? Idiotyczna kiwka Sergio Ramosa, potem jeszcze tunel u Varane’a, pozwolenie na dobitkę z kompletnie czystej pozycji. Defensywa Realu, nie po raz pierwszy w ostatnich tygodniach, zagrała w stylu znanym z meczów dolnej połowy Ekstraklasy. A przecież rzuconą przez nich rękawice podniósł też Karim Benzema, z paru metrów w doskonałej sytuacji uderzając prosto w bramkarza.
Bylejakość. Tak najkrócej określilibyśmy grę Realu, który kompletnie spowszedniał. Byliśmy przyzwyczajeni, że w ich meczach grają tacy zawodnicy, którzy nawet w największym paździerzu potrafią wyczarować kilka magicznych zagrań. A dziś? Godne wymienienia wydają się maksymalnie trzy akcje: fantastyczne podanie Jovicia, piętą między nogami rywala, które wypracowało wyrównującego gola na 1:1. Strzał Modricia. Akcja Bale’a z wyrównaniem. Oczywiście, „Królewscy” mogą sobie pluć w brodę, że aż tak łatwo dali sobie wbić dwa gole, mogą również narzekać, że przy odrobinie większej skuteczności Benzemy i minimalnie późniejszym starcie do dobitki w drugiej sytuacji (gola nie uznano) Real spokojnie by to wygrał, ale to aż nie przystoi takiemu klubowi.
Real zwyczajnie musi grać lepiej, musi tworzyć więcej okazji, a przede wszystkim – musi być ostrożniejszy w obronie. Być może najbardziej znamiennym obrazkiem tego meczu była końcówka, gdy odkryty Real nieomal nadział się na kolejną kontrę. Do piłki z równego pułapu z rywalem startował Varane i najpierw przegrał szybkościowo, potem został odepchnięty siłowo, a na koniec dopuścił do dośrodkowania. Frustracja u Królewskich narastała, zwłaszcza, że doszły jeszcze tradycyjne kontrowersje sędziowskie, jak ta poniższa.
Tremendo pic.twitter.com/mKzZLUu0jo
— TAXI MÁLAGA (@jjmulero) September 1, 2019
Zastanawiamy się, jak to będzie wyglądało w przekroju całego sezonu. Czy Real Madryt naprawdę będzie wisiał na przebłyskach Bale’a? Na tym, że Jović kilkadziesiąt minut bezbarwności przeplecie jednym genialnym zagraniem? Na tym, że Benzema wykorzysta jedną z trzech sytuacji? Z drugiej strony – Real nadal utrzymuje średnią dwóch goli na mecz. Jeśli szukać największego kłopotu, to chyba jednak głębiej, w linii defensywnej. Wydawało się, że Varane to inwestycja na kilka sezonów gry na mistrzowskim poziomie. Sergio Ramos mimo 33 lat nie wyglądał na gościa, który natychmiast wymaga znalezienia następcy. Tymczasem obaj stoperzy to obecnie gwarancja stworzenia przynajmniej 2-3 groźnych okazji dla przeciwnika.
Plusy? Cóż, Barcelona też gubi punkty, a czas gra na korzyść Realu. Zarówno jeśli chodzi o powrót kontuzjowanych, jak i zgranie przez Zidane’a wszystkich elementów układanki. Trochę słabo, że klub tej rangi musi szukać optymizmu w takich drobiazgach…
Villarreal – Real Madryt 2:2 (1:1)
Moreno 12′, Gomez 74′ – Bale 45+1, 86′
Fot.FotoPyK