Reklama

Pięć oczarowań początku sezonu Premier League

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2019, 17:07 • 13 min czytania 0 komentarzy

Sterling otwierający sezon pięcioma bramkami w trzech meczach? Salah ze średnią gol na mecz? Aguero z czwórką po stronie zdobyczy? Niewiarygodnie regularny w kreowaniu szans partnerom Kevin De Bruyne? To wszystko wydarzenia bardziej lub mniej, ale spodziewane. Początek sezonu Premier League ma też jednak kilku bohaterów mniej oczywistych.

Pięć oczarowań początku sezonu Premier League

Takich, którzy albo dopiero pojawili się w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej, albo byli w niej już jakiś czas, ale dopiero teraz zrobił się wokół nich większy szum. Dziś w „Angielskiej Robocie” pięciu stojących dotąd gdzieś w drugim-trzecim szeregu, którzy zrobili zdecydowanie największe wrażenie.

MASON MOUNT (CHELSEA)

W ciągu ostatnich pięciu sezonów zawodnicy, którzy do pierwszej drużyny Chelsea dostali się przez akademię The Blues – albo będąc w niej od dziecka, albo skaperowani już jako nastoletnie talenty – otrzymywali naprawdę niewiele szans. W kolejnych sezonach udział ich minut rozegranych w Premier League w dorobku minutowym całej drużyny to było: 9,6%, 6,5%, 2,1%, 5,7%, 5,3%. Jeśli jeszcze odjąć czas spędzony na placu gry przez Johna Terry’ego, a skupić się tylko na piłkarzach włączonych do „jedynki” w XXI wieku, wychodzi na to, że rozegrali oni zaledwie 2,7% minut na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów. Uzbierali 5103 minuty przy 188 100 możliwych do skompletowania.

Czy kogoś dziwi więc, że czternastoletni Mason Mount usłyszał od swojego ojca: – Chłopaku, szukaj szczęścia gdzie indziej, od czasu Johna Terry’ego nikt nie przebił się na dobre do pierwszego zespołu.

Reklama

Mountem zainteresowany był wtedy choćby Manchester United, którego skaut przyuważył pomocnika podczas wakacji. Co Mount senior usłyszał w odpowiedzi?

– Tato, ja będę następny.

Nietrudno wyobrazić sobie dumę, która dziś rozpiera Tony’ego Mounta, gdy widzi swojego syna grającego pierwsze skrzypce w drugiej linii Chelsea. Doprawdy nie sposób nie spojrzeć na jego sposób poruszania się po boisku, na inteligencję w szukaniu wolnych stref, na technikę oddawania strzałów i nie dostrzec w Mouncie młodego Franka Lamparda.

Lamparda, z którym kariera Masona Mounta jest związana od nieco ponad roku. To właśnie „Lamps” wydobył z piekielnie utalentowanego nastolatka to, co najlepsze. Najpierw w Derby County, skąd dostał nawet powołanie do reprezentacji Garetha Southgate’a, a teraz w Chelsea. Gdy Jose Mourinho po pierwszej serii gier stwierdził, że od Andreasa Christensena, Tammy’ego Abrahama i właśnie Mounta Lampard powinien oczekiwać znacznie więcej, były znakomity pomocnik odpowiedział tylko zaskoczony: – Nie podobał mu się występ Masona Mounta? Jesteście pewni, że powiedział: Mason Mount? Na pewno? Wow.

Lampardowi rację w analizie występu młodego Anglika przyznał taktyczny guru wśród brytyjskich dziennikarzy, a więc Michael Cox. Punktując, że oczywiście Mounta stać na występy, jakie będą Chelsea wygrywać mecze 4:0 (w pierwszej serii The Blues przegrali 0:4 z Manchesterem United), ale jednocześnie dowodząc, jak niesprawiedliwym jest wrzucanie go do wora z tymi, którzy zawiedli.

„Mając wsparcie grających za nim Jorginho i Mateo Kovacicia, Mount otrzymał sporo swobody, by przeć do przodu i współpracować z jedynym napastnikiem – Abrahamem. I, w dużej mierze, Mount wykonał swoją robotę znakomicie. Zdecydowana większość dobrych akcji Chelsea przechodziła przez niego, rozgrywającego i wykonującego niebezpieczne rajdy po prawej stronie boiska (…). To zmieniło się w jedną z głównych historii meczu – Rashford nie wracał lewy skrzydłem, Chelsea miała okazję, by przebić się swoją prawą stroną, Shaw był wyciągany z linii obrony, bo musiał pokryć zbyt duże pole. Mount zwykle był gotów, by z tego skorzystać (…)” – czytamy w analizie Coxa dla The Athletic.

Reklama

Czyny Mounta przemówiły jednak w dwóch kolejnych seriach gier lepiej niż wypowiedziane w sporym zdziwieniu słowa Lamparda i analizy Coxa. Z Leicester to właśnie Mount nacisnął Wilfreda Ndidiego, co pozwoliło mu odzyskać piłkę w polu karnym Lisów i zdobyć premierowego gola na boiskach Premier League, przeciwko Norwich wraz z Tammym Abrahamem zapełnił trzy wolne miejsca na tablicy strzelców. Pokazując tym samym nowy kierunek Chelsea. Wymuszony letnim zakazem transferowym, jasne. Ale dzięki tej karze, Chelsea teraz stała się zespołem, w którego pierwszej drużynie w każdej formacji poza bramką gra przynajmniej jeden chłopak uprzednio odbierający szlify w jej akademii.

A to ma szansę przynieść naprawdę smakowite owoce. Ten sezon może bowiem stać się koronnym argumentem w dyskusji z rodzicami kolejnych 14-letnich Masonów Mountów, gdy ci stwierdzą, że wychowankowie w tym klubie nie mają wielkiej przyszłości.

TEEMU PUKKI (NORWICH)

ENG, Premier League, Norwich City FC vs FC Chelsea

Kamil Wilczek w 150 meczach dla Broendby zdobył 82 gole i zanotował 22 asysty, stając się niekwestionowaną gwiazdą ekipy z Kopenhagi. A jednak wcześniej został w pół roku negatywnie zweryfikowany w Serie A.

Powiedzieć, że gość który wykręcił gorsze od Polaka liczby w podobnym okresie w Kopenhadze (164 mecze, 72 gole, 23 asysty) zaskakuje będąc najlepszym strzelcem Premier League po trzech kolejkach – z bramkami przeciwko Chelsea i Liverpoolowi na koncie – to nic nie powiedzieć.

W poprzednim sezonie Norwich urządziło sobie wielką imprezę. Ale nie taką, po której zawodnicy Kanarków lądowali pod stołem. Co to, to nie. Daniel Farke, dzięki dużej cierpliwości swoich pracodawców, zrobił ze swojego zespołu najbardziej widowiskowo grającą ekipę w Championship. Oceniano wręcz, że jeszcze milszą dla oka niż Wolverhampton rok wcześniej. Z tym, że Wolves włączyli grę w najbardziej wymagającą ligę świata na poziomie łatwy, z dodatkiem jorgemendes.exe. A Farke miał do wyboru tylko najwyższy poziom trudności.

Mało tego, że zajął w swoim pierwszym sezonie 14. miejsce, stracił jeszcze serce drużyny z tamtych rozgrywek. Dla Jamesa Maddisona Championship zrobiła się po prostu za ciasna, chcąc dalej rosnąć potrzebował do tego odpowiedniego środowiska. Wybrał bardzo dobrze, bo w Leicester wyrasta na jednego z najlepszych piłkarzy całej ligi niegrającego w klubie Big Six. A i odejście Josha Murphy’ego do Cardiff to nie była strata mniej bolesna niż stłuczenie i tak już wyszczerbionego kubka. Do tego wszystkiego Kanarki operowały przy ograniczonym budżecie. Mimo ładnie ponad 30 milionów funtów zarobionych na tej dwójce, nie wydano nawet 1/4 tej sumy. Nie trzeba było, Emiliano Buendia, który zastąpił Maddisona kosztował nieco ponad milion, w klubowej akademii już czekali Max Aarons i Todd Cantwell, podstawowi dziś gracze beniaminka Premier League. Ale kluczowe okazało się inne budżetowe wzmocnienie – pozyskanie na zasadzie wolnego transferu Teemu Pukkiego.

Napastnika będącego wtedy gościem, który w żadnej z czołowych lig Europy nie zdobył w jednym sezonie więcej niż pięciu goli. A i to nastąpiło bardzo, bardzo dawno – w sezonie 2011/12 dla Schalke.

Napastnika, który nieco ponad rok później ma już na koncie tytuł najlepszego strzelca Championship, najlepszego piłkarza tych rozgrywek i który po trzech kolejkach w Premier League już wyrównał osiągnięcie z Gelsenkirchen.

W Finlandii natychmiast stał się z tego względu fenomenem. Fińska telewizja posiada prawa do pokazywania jednego meczu Premier League na żywo w kolejce. Zwykle wybór był prosty – większość transmitowanych meczów stanowiły te uwielbianego w Finlandii Liverpoolu. Po trafieniu w pierwszej kolejce przeciwko The Reds, telewizja w ojczyźnie Pukkiego postawiła jednak na mecz Norwich – Newcastle. Nie pożałowała, Pukki nagrodził ten wybór hat-trickiem. Tydzień później też nie było wątpliwości i raz jeszcze napastnik Norwich za zaufanie się odwdzięczył – gol, asysta i status dopiero drugiego w historii Premier League debiutanta z pięcioma trafieniami w trzech pierwszych meczach. Wcześniej udało się to tylko Rosjaninowi Pawłowi Pogrebniakowi.

Pukkiemu z pewnością nie przeszkadza fakt, że Norwich – podobnie jak Sheffield United – postanowiło być na rynku transferowym bardzo wstrzemięźliwe. Daniel Farke zdecydował, że nie chce „zabić szatni” i podążył drogą między innymi Eddiego Howe’a, który po awansie z Bournemouth zamiast na nazwiska duże, postawił na te sprawdzone. Finowi i czternastu jego kolegom po awansie nie pokazano drzwi, a poprzedłużano umowy. W efekcie w całym zespole nie ma jednego piłkarza z choćby pojedynczym występem w Premier League 2018/19.

Pukki póki co pokazuje, że nie ma to wielkiego znaczenia – przynajmniej nie, jeśli chodzi o ofensywę, bo w obronie faktycznie pozostaje sporo do poprawy. Tak jak Norwich było niezwykle widowiskowe i skuteczne w Championship, tak jest i teraz. I tak jak Fin strzelał i asystował na potęgę, tak robi to i po awansie – przewodzi i klasyfikacji strzelców, i kanadyjskiej, i najchętniej kupowanych napastników w Fantasy Premier League od momentu rozpoczęcia sezonu.

DANIEL JAMES (MANCHESTER UNITED)

ENG, Premier League, Wolverhampton Wanderers vs Manchester United

Męczące przeciąganie liny z Paulem Pogbą. Ciągnące się w nieskończoność próby sprzedaży Romelu Lukaku. Negocjacje najdroższego w dziejach transferu obrońcy. Przebudowa pod okiem Ole Gunnara Solskjaera, która miała się w całości dokonać błyskawicznie, przed przedsezonowymi przygotowaniami, a która trwała w zasadzie do ostatnich dni okna transferowego. Manchester United każdego dnia przerwy między sezonami dostarczał dość tematów, by nie było już czasu, chęci i miejsca na rozkładówce, by jakoś dokładniej przyjrzeć się Danielowi Jamesowi.

Ani to nazwisko szczególnie modne, jak Maguire czy nawe Wan Bissaka. Ani szczególnie znane szerszej publiczności, śledzącej regularnie Premier League. Ani suma transferowa jakoś bardzo spektakularna. Jeśli wierzyć Transfermarktowi, James to dopiero czterdziesty najdroższy transfer United w dziejach.

Jego historia jest jednak bardziej spektakularna niż zapłacone za niego kilkanaście milionów funtów w realiach dzisiejszego rynku transferowego. Bo to opowieść o błyskawicznym awansie o kilka szczebli, któremu po drodze towarzyszyła rodzinna tragedia. Jeszcze rok temu w Swansea mocno rozważano wypożyczenie Jamesa do Yeovil – w poprzednim sezonie spadkowicza z League Two, a więc czwartego poziomu rozgrywkowego. Zimą zaś James mógł za 10 milionów wylądować w Leeds, jednak klub Mateusza Klicha zaczął mieszać w warunkach transferu i wyszły z niego nici. Z kolei 22 maja, gdy dopinane były ostatnie szczegóły transferu Jamesa na Old Trafford, w wieku 60 lat zmarł jego ojciec.

https://www.instagram.com/p/ByOSTzMHHqq/?utm_source=ig_web_copy_link

Kiedy miał trafić do Yeovil, jego talent pozostawał poza radarami. Menedżer klubu z League Two, który ostatecznie musiał obejść się smakiem, Darren Way opisywał go jako „motorówkę bez sternika”. Gościa z obezwładniającą szybkością, ale taką, za którą nie nadążała jego głowa.

Dlaczego na Daniela Jamesa rok później postawił Manchester United? Bo w wielu aspektach urósł przez ostatni rok jak nastolatek, którego wzrost nagle idzie w górę i ten zmienia się z najniższego w klasie w aspirującego koszykarza.

Świetnie wyjaśnia atuty stojące za Jamesem Blair Newman w materiale na kanale Tifo Football (TUTAJ – KLIK!). W skrócie – grając na trzech pozycjach w ataku (lewe, prawe skrzydło i szpica) udowodnił swoją wszechstronność w najbardziej skupionym na posiadaniu piłki zespole w Championship. Jednocześnie – niezależnie od ustawienia – dryblingami opartymi na przewadze szybkości nad większością obrońców w lidze, uderzeniami z dystansu i odważnymi próbami otwierających podań stanowił nieustanne zagrożenie dla przeciwnika. Wymowne, że tylko Jack Grealish był w minionych rozgrywkach faulowany częściej niż nowy skrzydłowy Man United.

No i cóż, James chyba tak przyzwyczaił się do kopania go po kostkach, że w trzech pierwszych kolejkach dostał dwie żółte kartki za nurkowanie. Ale dla fanów United znacznie bardziej liczy się to, że w tym samym czasie ustrzelił dwa gole na Old Trafford. Pierwszego – w debiucie, na bramkę za którą wznosi się Stretford End, a więc trybuna najzagorzalszych kibiców Czerwonych Diabłów.

JOHN MCGINN (ASTON VILLA)

ENG, Premier League, Tottenham Hotspur vs Aston Villa

„Śmieszna przecena” – tak The Telegraph nazwał około 2,5 miliona funtów (inne źródła mówią o 2,75 miliona), jakie Aston Villa musiała zapłacić za Johna McGinna. Latem 2018 roku klub nie mógł sobie jednak pozwolić na włażenie do każdego względnie luksusowego butiku i wychodzenie z torbami pełnymi zakupów. W piątek 25 maja 2018, na 24 godziny przed decydującym o awansie do Premier League meczu z Fulham, do klubu wpłynęło bowiem pismo, że jeśli nie zapłaci 4,2 miliona funtów zaległego podatku, zostanie postawiony w stan likwidacji. The Villans pomogłaby dziewięciocyfrowa kwota za grę w Premier League, niestety dzień później baraż został przegrany i to na Craven Cottage wróciła najbogatsza liga świata.

Szczęśliwie klub został przejęty z rąk Tonego Xii przez Nassefa Sawirisa i Wesa Edensa. Na wielkie transfery nie starczyło czasu, szczęśliwie udało się jednak zatrzymać w klubie choćby Jacka Grealisha, wokół którego intensywnie węszył Tottenham, wobec zamieszania właścicielskiego czując okazję na przechwycenie utalentowanego playmakera za frytki.

McGinn był jednym z zaledwie trzech gotówkowych wzmocnień. I jednocześnie transferem najdroższym, co przy wspomnianej sumie 2,5-2,75 miliona funtów nie urywa wiadomo czego.

Fakt, że udało się wyszperać w lidze szkockiej takiego gracza jak McGinn i że niemal natychmiast złapał on nić porozumienia z Jackiem Grealishem, było najlepszym, co mogło wtedy spotkać The Villans. Zrozumienie Anglika i Szkota wykraczało daleko poza boisko. Wątpliwe, by wiedzieli, kim był Adam Czartoryski czy Stanisław August Poniatowski, ale tak jak polscy intelektualiści, tak i oni spotykali się co tydzień na czwartkowych obiadach, co z czasem stało się wręcz przesądem.

McGinn doskonale rozumiał się też z inną gwiazdą The Villans, czołowym strzelcem ligi Tammym Abrahamem. Asystował mu pięciokrotnie, a w całej Championship sezonu 18/19 były tylko trzy pary asystent-strzelec z większą liczbą goli. Jay Rodriguez zdobył siedem bramek dla WBA po podaniach Dwighta Gayle’a, Nealowi Maupayowi z Brentfordu po sześć razy asystowali Ollie Watkins i Said Benrahma.

Autor 10 asyst w poprzednim sezonie zaczął jednak swoją przygodę z Premier League nie od otwarcia drzwi przed którymś z partnerów – sam wszedł przez nie z głośnym trzaśnięciem. Kibice Tottenhamu, którzy spodziewali się łatwej wygranej nad beniaminkiem, byli w szoku, gdy premierowy gol w ich meczu został zdobyty przez środkowego pomocnika grającego jeszcze nieco ponad dwa lata temu w drugiej lidze szkockiej. Teraz ma już otwarte i konto goli, i asyst (otwierające podanie do El Ghaziego w wygranym 2:0 meczu z Evertonem) w Premier League.

W rozmowie z The Telegraph przed barażami 2019 – tymi zwycięskimi dla Aston Villi – McGinn powiedział: – Mam dopiero 23 lata. Wygrywałem w swojej karierze różne rzeczy, ale i spadłem z ligi. Taka jest piłka. Gdy idzie ci świetnie i kompletnie się tego nie spodziewasz, życie może nagle ugryźć cię w tyłek.

Cóż, McGinn powinien więc regularnie zerkać za siebie. Wejście do Premier League ma bowiem znakomite.

ASHLEY BARNES (BURNLEY)

Burnley v Southampton - Premier League - Turf Moor

– Ash strzelił hat-tricka. Był nie do zatrzymania. W 70. minucie prowadziliśmy czterema, czy nawet pięcioma bramkami, więc zdjąłem go z boiska. Zszedł wkurzony na mnie, zdjął korki i rzucił nimi we mnie.

Tak Ashleya Barnesa wspominał po latach Andy Jones, pierwszy menedżer napastnika w Paulton Rovers FC. Ambicja zeżarła wtedy nastoletniego jeszcze snajpera.

Snajpera, to warto dodać, trzeciego w tym momencie w Premier League, mającego po trzech seriach gier więcej bramek niż każdy z trzech królów strzelców poprzedniego sezonu. Ustępującego w liczbie trafień wyłącznie Raheemowi Sterlingowi i Teemu Pukkiemu.

Barnes jednak, w przeciwieństwie do Sterlinga, Aubameyanga, Mane czy Salaha – ale i Pukkiego, z którym wiązano w Finlandii duże nadzieje – nigdy nie był oczywistym talentem. Nawet jego trenerzy w zespołach spoza Football League nie wspominają go jako największego diamentu, jaki wpadł w ich ręce. Napastnika Burnley wyróżniał jednak niesamowity etos pracy. Spędzał setki dodatkowych godzin na boisku treningowym ćwicząc strzały z obu nóg. Zewnętrzną, wewnętrzną, czubem. W takiej lidze jak Premier League, gdzie próba przełożenia sobie piłki na teoretycznie lepszą nogę to wielka szansa dla obrońcy na interwencję, umiejętność uderzenia i z lewej, i z prawej jest wysoce pożądana.

Styl gry ekipy Seana Dyche’a, oparty o świetną organizację (doskonała obrona i wiele wyników 1:0 dało Burnley 7. miejsce w sezonie 2017/18) sprawia, że o piłkarzach nie myśli się jako o pojedynczych zawodnikach, tylko jako o elementach maszyny, która albo funkcjonuje świetnie, albo przegrzewa się, gdy na przykład do jej systemu wprowadzane są dodatkowe mecze w pucharach. Burnley nie jest więc szczególnie medialnym zespołem.

Barnes ma jednak teraz, dzięki czterem bramkom w trzech kolejkach – w tym dwóm przeciwko zespołom najlepszej siódemki poprzedniego sezonu – swój moment chwały, gdy mówi się i pisze o nim nieco więcej. Doceniając przy tym, że to nie typowy piłkarz-rugbysta (przypadek, że urodził się w Bath w 1989 roku, gdy zespół stamtąd zdobył swoje pierwsze mistrzostwo Anglii w rugby?) zbudowany z mięśni, DNA Lee Cattermole’a i kiełbasek z fasolką w sosie pomidorowym. Jeśli bowiem rzucić okiem na strzelane przez Barnesa w tym sezonie gole, widać, jak różnorodnym wykończeniem dysponuje.

Gole z Southampton? Najpierw przyjęcie lewym udem z wystawieniem sobie piłki na zabójczy półwolej prawą, później zamknięcie dośrodkowania z lewej strony na prawym słupku kontrującym uderzeniem z pierwszej piłki. Bramka z Arsenalem? Zgarnięcie zablokowanego strzału Dwighta McNeila, zastawienie się od Guendouziego i bardzo spokojny finisz. Ostatnie z trafień, to z Wolves? Zdedydowanie najbardziej spektakularne – przyjęcie klatką i uderzenie prostym podbiciem z półwoleja z ponad dwudziestu metrów. Nawet taki fachowiec od strzałów z dystansu jak Rui Patricio nie mógł zrobić nic ponad odplątanie piłki z siatki.

Życiówka Barnesa w Premier League, wypracowana w poprzednim sezonie, to dwanaście bramek. Na trzydzieści pięć kolejek przed końcem sezonu 1/4 dystansu do pokonania, by ustanowić nową, jest już za nim.

SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...