Reklama

Być jak Carles Puyol. Albo Tyrion Lannister

redakcja

Autor:redakcja

26 sierpnia 2019, 09:36 • 17 min czytania 0 komentarzy

Wśród jego ulubionych bohaterów znajdziecie rodziców, Krzysztofa Warzychę, Carlesa Puyola czy… Tyriona Lannistera z „Gry o Tron”. Jedną stronę ciała wytatuował sobie symbolami zła, by pamiętać o słabościach i wadach ludzkiej natury. Gdyby nie grał w piłkę, wypływałby w morze, by – jak jego ojciec – łowić ryby i sprzedawać je w jednym z greckich portów. Ale miał szczęście – dyrektor sportowy Panathinaikosu postanowił podczas wakacji wpaść na mecz, w którym przykuł jego uwagę. Konstantinos Triantafyllopoulos to nie tylko największy ligowy łamaniec językowy – to też świetny stoper i zawodnik, który naprawdę wiele w swojej karierze już widział. Poznajcie go lepiej w dużym wywiadzie, jakiego udzielił nam kilka dni temu w Szczecinie.

Być jak Carles Puyol. Albo Tyrion Lannister

Wiesz, ile twoje nazwisko daje punktów w Scrabble?

– Myślę, że sporo. Ze trzydzieści? Sprawdzałeś to?

31 w polskim Scrabble, 26 w angielskim.

– Niezły wynik, co?

Reklama

Wiesz, że dla polskich komentatorów twoje nazwisko to koszmar?

– Tak, oglądałem ostatnio Canal Plus, miałem niezły ubaw, gdy gimnastykowali się, żeby powiedzieć coś o mnie.

Twoje nazwisko znaczy coś po grecku?

– „Trianta” oznacza trzydzieści. Z kolei jeśli odetniesz samą końcówkę, „triantafyllo” oznacza różę.

Nieszczególnie pasuje do ciebie trzydzieści róż.

– Nazwiska się nie wybiera, a ja jestem z mojego zadowolony!

Reklama

Skoro już mówimy o znaczeniach – jakie mają twoje tatuaże?

– Pierwsze, jakie sobie zrobiłem, symbolizowały moją religijność. Zacząłem od Matki Boskiej. Ale z czasem, gdy pokrywałem coraz więcej swojego ciała, przestałem szukać konkretnych symboli. Podchodziłem do tego na zasadzie: o, ten wilk wygląda nieźle, podoba mi się, zrobię sobie takiego. Klucz był jeden: chciałem mieć dobrą i złą stronę – po jednej stronie symbole dobra, religii, związane z moją rodziną, a po drugiej zła. Każdy człowiek ma w sobie te dwa pierwiastki i nieustannie staje przed wyborem pomiędzy dobrem a złem.

Tatuaże ze złej strony symbolizują jakieś wydarzenia z twojego życia, twoje demony?

– Nie, są raczej symbolem tego, że każdy wybór determinuje, jakim człowiekiem wolisz być. Dzięki nim podejmując ważne decyzje pamiętam, by starać się podążać dobrą drogą. Świat nie jest idealny, ale to, co każdy z nas może zrobić, to samemu próbować się do tego ideału zbliżyć.

Gdy wychodzisz na boisko wychodzi z ciebie zła strona?

– Na boisku panują inne zasady. Gramy o nasze życia, dla naszych klubów, kolegów. Czasami musisz być agresywny, nieprzyjemny.

Sam powiedziałeś kiedyś: „wolałbym umrzeć niż pozwolić przeciwnikowi mnie przejść bez walki”.

– Taka jest moja natura. Po meczu z Wisłą dziennikarze pytali mnie, jakie to uczucie zdobyć pierwszą bramkę dla Pogoni. Jeśli mam być szczery, dużo lepiej czuję się, gdy widzę że straciliśmy zero goli niż dostrzegając swoje nazwisko na liście strzelców. Moja robota? Czyste konto. To napastnicy mają strzelać. Fajnie, jeśli się uda, ale znacznie więcej satysfakcji niż z trafienia przeciwko Wiśle mam z czterech zachowanych przez nas czystych kont.

W Grecji za wiele nie postrzelałeś.

– Trzy gole przez całą moją karierę.

Tutaj w kilku pierwszych meczach mogłeś spokojnie dołożyć drugie tyle. Coś zmieniłeś w swoim podejściu do gry do przodu?

– To nie w mojej grze coś się zmieniło. Za wszystko odpowiada sposób wykonywania stałych fragmentów. Rico, Zvone, ci goście są w tym fantastyczni. Ja tylko biegnę w stronę bramki i jakoś tak się dzieje, że piłka często spada w mojej okolicy. Wystarczy dołożyć nogę czy głowę. Ale to nie jest dla mnie norma, że strzelam. Może zauważyłeś, że nie za bardzo wiedziałem, jak zachować się po golu, że nie miałem przygotowanej cieszynki. Dałem się ponieść emocjom, bo w sumie nie miałem pojęcia, jak zareagować.

Pogon Szczecin - Wisla Krakow

Przychodząc tu zadeklarowałeś na wstępie, że chcesz się nauczyć języka, bo nie chcesz być jak najemnicy ze Złotej Kompanii w „Grze o Tron”. Jak idzie ci z polskim?

– To bardzo trudny język, w Grecji używamy nawet innego alfabetu. Ale słucham i zawsze pytam, co znaczy coś, co ktoś właśnie powiedział. Słyszę raz, drugi i zapamiętuję. Już teraz potrafię policzyć do dwudziestu, dzień dobrydziękuję. Jak na dwa miesiące w Polsce, myślę, że jest nieźle.

Udało się dla ciebie zorganizować rozmówki grecko-polskie, o które podobno prosiłeś?

– Tak, mam już tę książkę, pomaga mi w codziennym życiu, z jej pomocą zamawiam już jedzenie w restauracji, potrafię o coś poprosić w sklepie. Ale… spokojnie.

Pozostając jeszcze w temacie „Gry o Tron”, jesteś fanem serii?

– O tak, bardzo ją lubię, a od kiedy przyjechałem do Polski mam naprawdę sporo czasu do spędzenia przed telewizorem. W Grecji byli znajomi, więc spędzałem z nimi sporo czasu poza domem, ale tutaj życie wygląda inaczej. Dom, trening, dom, trening, czasami jakaś kolacja z kolegami z drużyny. Ale większość wolnego czasu spędzam na serialach, teraz lecę z „Homeland”. To pozwala mojej głowie i mojemu ciału odpocząć.

Kto był twoją ulubioną postacią?

– Karzeł, Tyrion Lannister. Był naprawdę inteligentny. Popełniał błędy, ale zawsze znajdował wyjście z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. To daje nadzieję – z każdej trudnej pozycji, w jakiej stawia cię życie, zawsze jest sposób, by się wydostać. Sprawić, że twoje życie stanie się lepsze.

Myślałem, że wskażesz raczej Khala Drogo, nie trzeba by było dużej charakteryzacji, żebyś sam mógł zagrać tego bohatera.

– Dothrakowie byli twardzi, silni, ale w życiu musisz też używać mózgu. Stąd stawiam na Tyriona.

ekstraklasa-2019-08-25-22-08-22

Wróćmy do piłki. Kiedyś stwierdziłeś, że twoim największym idolem był Carles Puyol. Co najbardziej ci w nim imponowało?

– Puyol był fantastycznym obrońcą, miał wielkie umiejętności indywidualne, niewiarygodnie bronił drogi do bramki. Był szybki, miał świetny timing. Ale poza tym wszystkim, był prawdziwym liderem. Sposób, w jaki reagował na zły obrót spraw na boisku, potrafił utrzymać jego zespół w grze. Jeden stracony gol, drugi? On nie przestawał walczyć.

Pamiętam jeden mecz Barcelony, chyba z Realem Madryt. Kibic rzucił jakiś przedmiot na boisko i Pique chciał ruszyć z tym do sędziego, by przerwał mecz. Puyol powiedział mu: „nie, graj dalej”. Stanowił prawdziwy przykład dla młodych chłopaków. Charakter na placu gry, poza nim – top. Walka, walka i jeszcze raz walka.

Ostatnio widziałem w którymś greckim portalu taki obrazek: Puyol grał w padla i goniąc za piłką wpadł w szklaną barierę. Taka właśnie zawsze była jego natura. Nigdy nie odpuszczaj, zawsze goń do końca. Chciej wygrać wszystko, co jest do wygrania.

Próbowałeś go naśladować, podpatrywać jakieś konkretne elementy jego gry?

– Mamy różne style, nie starałem się za wszelką cenę być jak on, ale inspirowałem się, podglądałem, jak zachowuje się w takiej czy innej sytuacji. No i robiłem wszystko, by móc spojrzeć w lustro i powiedzieć tak jak on, że każdego dnia zrobiłem tyle, ile mogłem, że kładę się spać jako lepszy człowiek i zawodnik.

Gdybyś mógł wybrać jeden jego atrybut i przejąć go w stu procentach, co by to było?

– Mentalność na boisku. Jak organizuje wszystko i wszystkich dookoła siebie. Patrzysz na niego i widzisz, że to szef defensywy, który budzi wielki respekt u wszystkich kolegów i potrafi ich zainspirować jednym zdaniem. Inne rzeczy możesz wytrenować, charyzmy nie jesteś w stanie.

Kiedyś wspominałeś też, że wielkie wrażenie robił na tobie Krzysztof Warzycha.

– Był w sztabie szkoleniowym, gdy zaczynałem się pojawiać na treningach pierwszej drużyny. Kiedy Panathinaikos zdobywał dublet, Warzycha był wtedy asystentem pierwszego trenera. Nie masz pojęcia, jak wielki jest w oczach kibiców Panaty. Niewiarygodne. Śpiewają jego nazwisko po dziś dzień, jest bohaterem, Bogiem w Atenach.

Na treningach wchodził do gierek, miałeś okazję mierzyć się z nim na boisku?

– Na szczęście dla mnie – nie!

Pilka nozna. Mecz towarzyski. Lechia Gdansk - Panathinaikos Ateny. 12.07.2014

Kto był twoim najważniejszym mentorem, kiedy piłkarsko dorastałeś?

– Francuz Jean-Alain Boumsong, który nim trafił do Panathinaikosu, grał choćby w Juventusie. Bardzo dużo rozmawialiśmy, dawał mi nieustannie impuls do rozwoju, pracowaliśmy nad pozornymi drobnostkami, które zebrane do kupy uczyniły mnie lepszym zawodnikiem. Uważam, że trafiłem na niego w najlepszym możliwym momencie, gdy miałem 17-18 lat. Szczerze? Do dziś gdy analizuję swoją grę, widzę wpływ jego wskazówek na moje zachowanie na boisku. A to najlepszy dowód na to, jak wiele dała mi praca z nim.

Gdy przebijałeś się do pierwszej drużyny, Panathinaikos przyciągał wielkie nazwiska, dużo większe niż dziś.

– Patrzysz, a tam: Luis Garcia, Sebastian Leto, Karagounis, Katsouranis, Seitaridis. Kilka metrów obok siedzi Gilberto Silva. Człowieku, kapitan reprezentacji Brazylii, zwycięzca mistrzostw świata. Czy muszę mówić coś więcej? Obok przebiera się Djibril Cisse, który przecież wcześniej wygrał Ligę Mistrzów z Liverpoolem. Gość miał kilkanaście samochodów, potrafił innym przyjechać, a innym wrócić z treningu. A jednocześnie normalny gość, powiedziałbym wręcz, że zamknięty w sobie. Zero arogancji.

Dla nastolatka wejście do takiej szatni to chyba wielkie przeżycie?

– O tak. Przez pierwsze miesiące siedziałem tylko w swoim kącie i przyglądałem się tym wszystkim wielkim graczom.

Kilku spośród nich było bohaterami narodu, zwycięzcami Euro 2004. Podczas tego turnieju miałeś jedenaście lat. Jaki miał on na ciebie wpływ?

– Jako młody chłopak uwielbiałem grać w piłkę, ale nie myślałem o tym w kategoriach gry zawodowej, robienia kariery. Kiedy jednak Grecy zostali mistrzami Europy, dosłownie wszyscy wybiegli na boiska i nie chcieli z nich schodzić. Sam też wtedy właśnie poczułem, że chcę osiągnąć coś dla mojego kraju i dla siebie. Zapanowała taka moda na piłkę nożną, jakiej ten kraj nie widział. Wszystkim wydawało się, że nie pojawi się lepsza okazja, by Grecja urosła piłkarsko, by wreszcie porządnie się rozwinęła. Ten moment zmarnowano, moim zdaniem rozwój nie przyszedł aż do dziś.

Dlaczego tak się stało?

– Jesteśmy dobrzy w świętowaniu, ale nie przeszliśmy od niego do ciężkiej pracy. Czuliśmy, że wydarzył się cud, ale nic z tym nie zrobiliśmy. Dziś widzę Polskę po Euro 2012, masę pięknych stadionów, znakomitą organizację klubów, jestem przeszczęśliwy, że się tu znalazłem. A jednocześnie, gdy obserwuję polską piłkę, to robi mi się smutno, że Grecja po wielkim sukcesie nie potrafiła wejść na tę samą drogę.

POLSKA U21 - GRECJA U21

Urodziłeś się w rybackiej wiosce oddalonej ponad sto kilometrów od Aten. Jak więc wylądowałeś w Panathinaikosie?

– Myślę, że było w tym więcej przypadku niż faktycznego skautingu. Grałem jeden z wielu meczów dla zespołu z mojej wioski. Akurat niedaleko wakacje spędzał ówczesny dyrektor sportowy Panathinaikosu i żeby się rozerwać, postanowił obejrzeć akurat nasze spotkanie. Przechodził w pobliżu i został na mecz. Niedługo później poprosił o spotkanie z moimi rodzicami i powiedział: „chcę, żeby wasz syn pojechał ze mną na testy do Panathinaikosu”. Zarekomendował jeszcze jednego chłopaka z mojej drużyny, ale on nawet nie pojechał do Aten. A moja historia tak właśnie się rozpoczęła.

Twoi rodzice nie mieli problemu, by puścić cię z domu?

– Nie sądzę, że w ogóle przeszło im przez myśl, by mi tego zabronić. Wiedzieli doskonale, jak bardzo tego pragnę i jak wielka szansa właśnie się przede mną otworzyła. Nikt nie wiedział wtedy jeszcze co prawda, że mogę grać w piłkę i zarabiać w ten sposób na życie. Ale chcieli mi dać spróbować. No i chyba nie żałują.

Od razu przeniosłeś się do Aten?

– Nie. I kosztowało ich to bardzo wiele wyrzeczeń. Moja mama kończyła pracę w sklepie i wsiadała w auto, jechała półtorej godziny w jedną stronę, żebym mógł trenować w Atenach. Inni szukają herosów daleko, ja moich największych bohaterów miałem w domu. Moją mamę i mojego tatę. Dopiero w drugim sezonie mogłem się przenieść do hotelu przy akademii, spełniałem warunki wiekowe.

Ojciec jest rybakiem. To kariera, jaka czekała na ciebie, gdyby nie wyszło z Panathinaikosem?

– Myślę, że tak. Moje życie mogło się tak właśnie potoczyć. Byłem co prawda dobrym uczniem, ale w Grecji nigdy nie wiesz, czy dostaniesz pracę umysłową, czy będą tam dobrze płacić. Niepowiedziane, że nie wyszedłbym lepiej finansowo kontynuując rodzinną tradycję i pracując na morzu.

Miałeś okazję, by tego spróbować?

– Tak. Czasami jako młody chłopak, nawet już jako zawodnik Panathinaikosu, w lecie wracając do rodziców pomagałem ojcu w połowie i sprzedaży ryb. Byłem mu potrzebny. Nie ukrywam, była to ciężka robota, gra w piłkę to przy tym nic. Dlatego może lepiej, że rodzice pozwolili mi robić właśnie to.

Wielu zawodników w wakacje woli się pobyczyć niż zasuwać na kutrze.

– Wtedy nie znałem takiego słowa, jak zmęczenie. Jako nastolatek nie odczuwałem potrzeby, by poleżeć. Miałem w sobie tyle energii, że po prostu nigdy się nie męczyłem.

screencapture-207-154-235-120-przedmeczowka-285-2019-08-26-09_51_46

„Nigdy nie płakałem ze względu na kobietę, ale wiele razy z powodu Panathinaikosu” – powiedziałeś kiedyś. Kiedy wylałeś najwięcej łez?

– Był jeden taki niezwykle trudny moment, którego nigdy nie zapomnę. Graliśmy derby Grecji na naszym stadionie, rywalem – oczywiście Olympiakos. Dostaliśmy gola na 0:1 w 90. minucie. Emocje wzięły nade mną górę, wypełniły mnie całego. Eksplodowałem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, to było tak trudne. Wszyscy tak cholernie mocno chcieli wtedy wygrać, nasi kibice byli niewiarygodni. Jeden pieprzony moment wszystko zrujnował. Kostas Mitroglou nas pokarał.

Długo śnił ci się później strzelec zwycięskiego gola?

– Nie. Bardzo szybko zmieniliśmy myślenie o tym, co się stało. Nie karmiliśmy złości, rozpaczy, zamiast tego rósł nasz głód. Wiedzieliśmy, co musimy zrobić. Pojechać do Pireusu, wygrać tam. Zrobiliśmy to w wielkim stylu, pokonaliśmy Olympiakos 3:0, życie oddało nam wszystkim to, co zabrało w Atenach.

To po tamtym meczu powiedziałeś, że „wygrana z Olympiakosem jest lepsza niż seks”?

– Tak powiedziałem, ale wcale tak nie myślałem! Dziennikarzom to podpasowało, mieli tytuł, dzięki któremu sprzedali więcej gazet. Ale chodziło mi po prostu o to, że takie zwycięstwo nie trafia się każdego dnia, dlatego smakuje tak wyjątkowo. No bo ile razy Panathinaikos wygra 3:0 na boisku największego wroga?

Impreza po meczu była tak okazała, jak rozmiary wygranej?

– O tak. Było grubo. Pamiętam, jak wróciliśmy po swoje auta do ośrodka treningowego. Przyszedł nas przywitać grubo ponad tysiąc kibiców, autokar nie mógł się przedostać przez ten tłum, musieliśmy wyjść i przejść tych kilkaset metrów pieszo. Ludzie oszaleli z radości, klepali nas po plecach, skandowali nasze nazwiska, krzyczeli, śpiewali. Szaleństwo w najczystszej postaci. Dlatego tak cieszę się, że trafiłem do Polski, gdzie fani również są szaleni. Kibice Pogoni są z nami na meczach u siebie, na wyjeździe. Wspierają nas w całej Polsce. Brakowało mi tego w Grecji, tam fani nie mogą jeździć na wyjazdy.

Dlaczego?

– Rząd zdecydował, że zabroni kibicom wyjazdów, bo sprawiali za dużo problemów i chcieli tym samym uniknąć problemów, brutalności. Ale to zła droga. Potrzebujesz swoich kibiców na meczach wyjazdowych. Jasne, w piłkę grasz o swoje życie, ale grasz też dla miasta, a wraz z nim – dla kibiców, którzy w nim mieszkają.

Zakochani na zabój w klubie kibice to czasami też problem, szczególnie gdy nie idzie. W Polsce zdarzają się co jakiś czas specyficzne rozmowy motywacyjne na treningach, przeżyłeś coś takiego w Grecji?

– Doświadczyłem czegoś takiego dwa razy w Panathinaikosie. W jednym z sezonów byliśmy po prostu gówniani. Klub miał ogromne problemy finansowe, mecze wymykały nam się spod kontroli. Panathinaikos jest wielki, więc jeśli nie jesteś na czołowych miejscach w lidze, zaczynają się problemy. Kibice dwa razy przyszli na zajęcia, zażądali ich odwołania i rozmowy z nami. Za pierwszym razem to była tylko rozmowa motywacyjna, za drugim razem jednak odbyło się to wszystko w bardzo nieprzyjemny sposób. Moim zdaniem nikt tego nie lubi. Nawet kibice nie odczuwają specjalnej przyjemności, gdy idą nawrzeszczeć, nawrzucać swoim zawodnikom. Na szczęście nie doszło do rękoczynów, do jakiegoś bicia, policzkowania. Ale, wiesz, staram się ich zrozumieć. Ich frustrację, gniew. Wielu wydaje większość swoich pieniędzy po to, by być na meczach, by jeździć nawet na najdalsze spotkania pucharowe. Wszyscy chcemy wygrywać i być szczęśliwi. Oni też.

Mówisz, że lubisz grać, gdy masz za sobą kibiców. To co sobie pomyślałeś, jak przyleciałeś do Szczecina i zobaczyłeś stan stadionu Pogoni? Że w najbliższym czasie doping będzie dobiegać tylko z jednej trybuny? Dariusz Adamczuk bez ogródek mówił w wywiadzie dla Weszło: „Było dużo takich przypadków, że zobaczyli nasz stadion, zobaczyli gdzie mieliby grać i mówili: zadzwońcie, kiedy skończycie budowę”.

– To trudny moment dla klubu, ale znam plany i wiem, co czeka Pogoń w kolejnych miesiącach, latach. Dla klubu gra się świetnie. Jest jedna wizja rozwoju, której Pogoń jest wierna. Czuć, że ludzie tu mają plan. Mieć tylko część stadionu? No nie wygląda to jakoś świetnie. Ale gdy ta część wypełnia się szczelnie, to potrafi nam mimo wszystko dodać skrzydeł.

Co jeszcze przekonało cię do przejścia akurat do Pogoni, gdy wygasł twój kontrakt w Grecji?

– Przede wszystkim chciałem wykonać krok poza Grecję, żeby spróbować grać nieco inną piłkę niż dotąd, poznać coś nowego. Otrzymać bodziec, by spróbować pchnąć samego siebie jeszcze dalej, skoczyć jeszcze wyżej. Pytałem też Michalisa Maniasa, co sądzi o organizacji, o tym, jak klub dba o swoich pracowników.

– Zorganizowani są fantastycznie, mają wizję, mają plan. Stadion nie jest dokończony, ale powstaje nowy. Dwa lata i będzie tu pięknie.

Uznałem, że chcę być częścią tego projektu, że chcę rosnąć wraz z klubem, ze stadionem.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Piast Gliwice - Pogon Szczecin. 04.08.2019

Miałeś być jednym z głównych celów Kosty Runjaicia na letnie okienko. Kiedy Pogoń skontaktowała się po raz pierwszy?

– Dziesięć dni nim zaczęła przygotowania do sezonu. Wszystko odbyło się bardzo szybko. Po pierwszym telefonie nie minęły cztery dni, a miałem podpisany kontrakt w Szczecinie. Znalazłem tu wszystko, czego szukałem, więc uścisnęliśmy sobie ręce.

Dostawałeś wcześniej sygnały, że polski klub cię obserwuje?

– Nie, ale kiedy tu przyjechałem, pokazano mi klipy wideo z moimi meczami. Na ich przykładzie dowiedziałem się, co władzom klubu się w mojej grze podoba bardziej, co mniej. Wyjaśnili mi, dlaczego pasuję do profilu zawodnika, jakiego szukali na środek obrony. Wtedy pojąłem, że Pogoń doskonale wie, czego chce. Że nie podeszła do tematu na zasadzie: okej, bierzemy pierwszego porządnego stopera, jaki się nawinie. Nie, były konkretne wymagania.

Co spodobało się więc Pogoni najbardziej?

– Mój styl. To, że gram agresywnie, że w każdym meczu jestem w stanie pchnąć zespół do jeszcze lepszej, ambitniejszej gry.

Pogoń latem wymieniła całe centrum obrony, mało tego – na bramkę ściągnęła Chorwata Stipicę, na środek defensywy Austriaka Zecha i ciebie. Trzy narodowości, trzy różne języki ojczyste, nigdy wcześniej nie graliście ze sobą. Jak sprawiliście, że tak to zafunkcjonowało?

– Treningi i komunikacja pomiędzy nami na boisku. Możesz mi nie wierzyć, ale nie było między nami jakiejś większej rozmowy na zasadzie: musimy grać tak, tak i tak. To przyszło samo wraz z praktyką meczową. Ale to zero z tyłu w czterech na pięć meczów, to nie jest kwestia nas, trójki najbliżej bramki. Tak, pojedyncze interwencje – jak te Dante z Arką czy Piastem – pomagały, ale uważam, że zasługi trzeba rozłożyć na cały zespół. Trener świetnie nas zorganizował, sposób gry sprawia, że tak trudno nas pokonać. Od napastnika do bramkarza, każdy zna swoją rolę. Jesteśmy jednością, gdy rywal ma piłkę, jednym organizmem nastawionym na utrudnienie mu życia.

Komunikujecie się ze sobą wszyscy na boisku po angielsku, po polsku?

– Różnie. Z chłopakami grającymi przede mną staram się komunikować po polsku, używać prostych zwrotów, które już opanowałem. Wiesz, prawalewa. Ale z kolei z Zechim rozmawiam w trakcie meczu po angielsku.

Nie myli się to czasem?

– To element gry. Musisz utrzymywać koncentrację i na tym, co robisz i na tym, co i do kogo krzyczysz. Z każdym dniem to przychodzi coraz bardziej naturalnie.

Jest jakaś odgórna presja, by docelowo komunikować się po polsku?

– Nie, tym bardziej, że Polacy w naszym zespole nie mają żadnego problemu z rozmawianiem po angielsku. Ale moje zdanie jest takie, że jako obcokrajowcy musimy się uczyć języka polskiego. Tylko tak możemy naprawdę pokazać, że szanujemy kibiców, kolegów z zespołu. Kiedy zmieniam klub na zagraniczny, chcę mówić w jego języku.

Jak się pewnie domyślasz, nie wszyscy obcokrajowcy w naszej lidze tak do tego podchodzą.

– Dla mnie to niezrozumiałe. Wiem dobrze, że nie będę nigdy mistrzem polskiej gramatyki, ale czy to oznacza, że mam nie próbować? Nie raz i nie dwa kiedy grałem w Grecji, do mojego zespołu przychodził obcokrajowiec, który nie chciał nawet próbować mówić po grecku. Zawsze wtedy myślałem: „What the fuck?! Przychodzisz do mojego kraju, zarabiasz tu na życie, rozwijasz się tutaj i nie chcesz się nauczyć języka?!”. Stąd teraz, gdy to ja jestem obcokrajowcem w polskiej szatni, wiem doskonale co czuliby Polacy, gdybym ja miał takie podejście. Chcę pokazać wam, że was szanuję i rozmawiać z wami w waszym języku.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa - Pogon Szczecin. 21.07.2019

Już na początku sezonu Pogoń przeszła trudne próby charakteru. Ciężka kontuzja Kamila Drygasa, w czwartej kolejce groźny uraz Ikera Guarrotxeny, który jednak natychmiast chciał wracać na boisko i walczyć dalej. Wyglądacie na naprawdę mocnych mentalnie.

– W tej drużynie nie znajdziesz jednej osoby, która nie jest walczakiem. Grasz z tymi chłopakami i czujesz, że nikt nie dba w pierwszej kolejności o to, by pokazać: „patrzcie, jakim jestem kozakiem”. Zobacz, że każdą strzeloną bramkę świętujemy razem. Cała drużyna biegnie do strzelca, nawet rezerwowi.

Moim zdaniem wielkie słowa uznania za to należą się trenerowi, który codziennie daje nam dowody, że warto się rozwijać i sposoby, jak to robić. Rośniemy razem, jako zespół dzięki temu, jak do nas przemawia, jak nas motywuje, jak dba, byśmy byli blisko. Dlatego każdy jest w stanie dla dobra drużyny położyć na szali swoje zdrowie.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/400mm.pl/NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Michał Trela
1
Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...