Trzeba przyznać, że sympatycznie mógł się zacząć ten sezon La Liga dla piłkarzy Realu Madryt. Główny rywal do mistrzostwa, Barcelona, przegrała swój mecz Athletikiem Bilbao, a Królewscy jechali do Celty, którą golili w ostatnich latach, jak leciało. Przecież żeby zobaczyć ostatnie ligowe zwycięstwo drużyny z Galicji, trzeba cofnąć się do maja. 2014 roku. Pozostawało nic, tylko grać, nawet nie zważając na brak Hazarda. I rzeczywiście: ekipa Zidane’a zrobiła swoje i odskoczyła już teraz Blaugranie na trzy punkty.
Choć trzeba przyznać, że Real miał chrapkę na to, by sobie to spotkanie skomplikować. W końcówce pierwszej połowy zgłupiał Odriozola, który zupełnie nie miał pomysłu jak wyprowadzić akcję spod własnej bramki, więc postanowił piłkę po prostu stracić. Szybciutka kontra zakończyła się golem dla gospodarzy, ale wtedy technologia podała rękę Odriozoli. System VAR słusznie dopatrzył się spalonego przy podaniu Aspasa do Fernandeza i gol nie mógł został uznany.
Ale Real dalej miał pomysł na zwiększenie emocji w tym meczu, ponieważ już w drugiej części gry z boiska wyleciał Modrić. Chorwat nadepnął Denisa Suareza w bardzo brzydkim stylu i sędzia podziękował mu za dalszy udział w meczu. Może nie wyglądało to szczególnie groźnie, ale od tego sezonu ataki na achillesa będą surowiej karane w Hiszpanii i tak stało się w tym przypadku.
Problem w tym wszystkim polegał jednak na tym, że Celta zbytnio nie chciała fundować swoim kibicom emocji i z tych sporych wpadek Realu nie korzystała. No bo skoro Królewscy potrafili się pogubić pod swoją bramką, można było spróbować ich nacisnąć jeszcze raz. No bo skoro Real grał w dziesiątkę, można było tę przewagę wykorzystać. Nic takiego się nie stało. Celta była mistrzem gry w okolicach środka boiska, ale za to futbol nie przewiduje gratyfikacji.
Świetnym przykładem na to była bramka na 2:0 strzelona przez Kroosa. Strzał cudowny, prawda, piłka pocałowała jeszcze poprzeczkę i wpadła do siatki. Natomiast przerażająca była apatia gospodarzy, którzy od momentu gry 11 na 10 zupełnie stanęli, jakby nikt im nie powiedział, że do takiej sytuacji może w futbolu dojść. Real grał, a Celta się zastanawiała. Kurde, może mamy szansę? Zanim jednak piłkarze przedyskutowali między sobą ten stan rzeczy, wspomniany Kroos pieprznął pod ladę i było po zabawie.
Kibice Realu mogli się obawiać, jak będzie wyglądał ich zespół, skoro nie grał Hazard, skoro dopiero w drugiej połowie wszedł Jović, a w pierwszym składzie wyszedł na przykład golfista Bale. Okazało się jednak, że i taka siła wystarczyła na Celtę, a Bale, zaliczając latem dołek za dołkiem, wypracował całkiem sensowną formę. W pierwszej części gry można go było uznać za wręcz najlepszego piłkarza Realu, ponieważ umiał pokazać gaz, brał na siebie ciężar akcji ofensywnych i co najważniejsze, zaliczył konkret. Nawinął rywala w polu karnym jak dziecko – w przerwie wjechał dźwig, by nieszczęśnika wyciągnąć – i wystawił patelnię do Benzemy, który z bliska musiał otworzyć wynik.
Real potem za sprawą Vazqueza trafił jeszcze na 3:0 i naprawdę trzeba uznać, że za nim sensowny mecz. Była jakość czysto piłkarska, było dobre przygotowanie fizyczne. Owszem, zdarzyły się wspomniane błędy oraz strata gola w samej końcówce, natomiast debiut w sezonie 19/20 należy uznać za udany. Nie ma co oczywiście otwierać szampanów, to była tylko siedemnasta w tamtym sezonie Celta, natomiast można odetchnąć, że po mocno przeciętnym wynikowo okresie przygotowawczym jakoś to wygląda.
Na końcu liczą się punkty. Real ma trzy, Barcelona zero. Do końca jeszcze masa, masa czasu, ale start Królewskich budzi umiarkowany optymizm. A skoro dojdzie Hazard, może być naprawdę ciekawie.
Celta Vigo – Real Madryt 1:3
Losada 90+1′ – Benzema 12′ Kroos 61′ Vazquez 80′
Fot. Newspix