Żeby przypomnieć sobie, kiedy w Stomilu Olsztyn panowała tak dobra atmosfera jak przed rozpoczęciem tego sezonu, trzeba cofnąć się niemal do futbolowej prehistorii. Do czasów gry olsztynian w Ekstraklasie, bo później było już tylko gorzej – zdarzało się, że piłkarze trenowali na wykopkach, dochodziło do sytuacji, że nie mieli pieniędzy tak długo, iż problematyczne stawało się opłacenie przedszkola dla swoich dzieci. W końcu, zeszłej zimy, nastąpiło apogeum – Stomil upadał, ale gdy do klubu wszedł Michał Brański, zmieniło się wszystko. Duma Warmii złapała stabilizację, poprawiła sytuację finansową, dość powiedzieć, że na dzisiejszy mecz przyjechała wczoraj i zamieszkała w czterogwiazdkowym hotelu. W ciągu trzech-czterech lat – słowa Brańskiego – ma podjąć próbę ataku na Ekstraklasę. I choć do tego jeszcze daleka droga, to Stomil małymi krokami buduje swoją pozycję w pierwszej lidze. Dziś przełamał wyjazdową niemoc i po porażkach w Bełchatowie i Radomiu zgarnął trzy punkty w Opolu.
Trener Piotr Zajączkowski podkreślał przed meczem, jak dobra atmosfera panuje w olsztyńskiej drużynie i jak ważny jest fakt, że nie zmącił jej nawet nieco słabszy początek sezonu. Oczywiście, dwie porażki z rzędu z dwoma beniaminkami musiały wprowadzić trochę niepokoju, poczucie rozczarowania gdzieś tam między Warmią a Mazurami się unosiło, ale do bicia na alarm droga była jeszcze daleka.
Domowe zwycięstwo z GKS-em Jastrzębie uspokoiło sytuację, a dzisiejszy triumf w Opolu pokazał, że wszystko zmierza we właściwym kierunku.
Choć nie zachwycili nas swoją postawą gracze obu drużyn, oj nie zachwycili. Przede wszystkim w pierwszej – mało emocjonującej, mocno nużącej – połowie. Stomil zdobył bramkę z rzutu karnego w samej końcówce, gdy świetnym, otwierającym podaniem popisał się Lech, Gancarczyk został powalony przez Rosę, a kapitan przyjezdnych – strzelec jedenastu goli w poprzednim sezonie – dał swojej drużynie prowadzenie, choć wcześniej zbyt wiele tej bramki dla Stomilu nie zapowiadało. Ot, zrobiło się gorąco, gdy Rosa próbując wybić piłkę byle dalej, trafił w naciskającego go napastnika, ale to by było na tyle. Poza tym naciskała Odra, stwarzając sobie pojedyncze sytuacje, ale – prawdę mówiąc – więcej było w tym nieporadności niż pecha. Najlepszym przykładem próba zakładania pressingu: trzech zawodników wyszło do przodu, reszta ugrzęzła w miejscu, co rzecz jasna nie miało prawa zakończyć się przejęciem piłki. Albo jeszcze jedno: rozgrywanie piłki w tyłach. Typowa gra na stojąco, brak wychodzących do piłki pomocników, generalnie – mało tempa, a i często w tych sytuacjach wkradały się niepotrzebne straty.
Innymi słowy: Odra w pierwszej połowie częściej utrzymywała się przy piłce, ale pożytku z tego nie było w ogóle. Coś drgnęło po przerwie, bo stracona bramka podrażniła gospodarzy, a nie dobiła, lecz nawet kilka ładnych akcji – Bonecki z wolnego, Skrzypczak głową obok słupka, Czyżycki groźnie, ale broni świetnie dysponowany Skiba – nie pozwoliło doprowadzić do wyrównania.
Tym samym Odra Marcina Rumaka – spacerującego niepewnie przy linii bocznej, niesprawiającego wrażenia najbardziej spokojnej osoby na kuli ziemskiej, do czego na pewno przyczyniły się okrzyki kibiców typu: „Prawda jest taka, nie chcemy w Odrze Rumaka” – wciąż tkwi w stagnacji, nie potrafi wygrać meczu. A Stomil? Stomil zaliczył drugie zwycięstwo z rzędu, przełamał się na wyjeździe i wraca do Olsztyna w najlepszych możliwych humorach.
Odra Opole – Stomil Olsztyn 0:1
0:1 Grzegorz Lech 45′
Fot. Newspix.pl