25 lipca – estońska Flora FC podejmuje niemiecki Eintracht Frankfurt. Po trzydziestu pięciu minutach gry jest 1:1. Nikt się tego nie spodziewał. Zaglądamy na livescore’a, a tam wita nas informacja że w całym zamieszaniu maczał palce dobrze nam znany cesarz Estonii.
Mowa tu oczywiście o Konstantinie Vassiljevie, legendzie estońskiej piłki, zasłużonym reprezentancie i jednym z najlepszych obcokrajowców, jakich mieliśmy w Ekstraklasie w XXI wieku. W rozmowie z nami opowiada o swojej teraźniejszości i przyszłości.
***
25 lipca, druga runda eliminacji do Ligi Europy. Samozwańczy cesarz Estonii przypomina o sobie na europejskich salonach.
Jak na jedną asystę w meczu z Eintrachtem Frankfurt, to nieźle mnie przywitałeś.
Udało się wam strzelić gola, a 1:2 to wynik, którego nikt się nie spodziewał.
Wszyscy chłopcy mocno to przeżywają. Pokazaliśmy się z dobrej strony, ukąsiliśmy silny zespół z Niemiec, który przyjechał do nas pewny zwycięstwa, mając w składzie znane nazwiska. Nie daliśmy się stłamsić. Estonia potrzebuje sukcesów piłkarskich, bo tu naprawdę rzadko przytrafia się sytuacja, w której jakiś zespół pokaże się z przyzwoitej strony na arenie międzynarodowej.
Pewnie głównie skupialiście się na defensywie?
Eintracht dominował. Miał ponad 70% posiadania piłki. Oczywiście. Dopiero jakby było inaczej, to byłby niezły szok. Ale, i to mnie chyba zdziwiło najbardziej, wcale nie mieli aż tak wielu groźnych sytuacji. Próbowali, kontrolowali, ale to 2:1 musieli przyjąć z dużym niedosytem. Tym bardziej, że zabrakło tylko trochę szczęścia, żeby nasz napastnik wyrównał, bo w niezłej sytuacji trafił w poprzeczkę. Teraz musimy uważać, bo wyniki na styku gwarantuje nam pełne zaangażowanie piłkarzy z Frankfurtu. Jestem przekonany, że będą chcieli z nami wygrać jak najwyżej i na to jesteśmy przygotowani.
W Estonii piłka nie cieszy się aż takim zainteresowaniem, jakiego byśmy wszyscy chcieli, ale akurat ten mecz wzbudził spore emocje. Przyjechała uznana marka, mecz oglądało wielu kibiców, którzy na co dzień nie interesują się futbolem, a wynik mógł tylko utwierdzić ich w przekonaniu, że może warto częściej oglądać tę naszą rodzimą piłkę. I to jest chyba najlepszy efekt tego 1:2.
Jesteś liderem Flora FC?
Tak, jestem najstarszy, mam swoje doświadczenie, pomagam chłopakom, jestem w dobrej formie. Nie podchodzę do piłki aż tak poważnie. Na wszystko patrzę z większym spokojem. Bardziej, nie wiem, analitycznie, z pewnego dystansu i daje mi to przewagę w podejmowaniu decyzji na boisku.
Zawsze mówiłeś, że w wieku trzydziestu kilku lat, chciałbyś mieć taką pozycję, zachowując wszystkie proporcje, jak Andrea Pirlo miał w Juventusie.
W jakimś procencie udało mi się to osiągnąć. Nie mam nawet wątpliwości. Oczywiście, gram bardziej z przodu, wymaga się ode mnie goli, obsługiwania napastników celnymi podaniami, a Pirlo w Juventusie pełnił raczej rolę nobliwego kreatora gry od tyłu, który widział wszystko, dzięki czemu napędzał akcje swoim genialnym zmysłem techniczno-taktycznym i to jest zasadnicza różnica między nami.
Od ofensywnego pomocnika wymaga się głównie liczb. Najlepiej w punktacji kanadyjskiej, żeby nie nastawiać się tylko na jedną rubrykę.
Nie da się ukryć. W Estonii gra się systemem wiosna-jesień, więc trochę innym niż w większości lig europejskich, teraz jesteśmy w pełni sezonu. Od początku celem było strzelanie goli i asystowanie przy bramkach kolegów. Wychodzi mi to nieźle – w siedemnastu meczach skompletowałem sześć goli i jedenaście asyst. Dla mnie liczy się też, żeby Flora wygrywała mistrzostwa. Jesteśmy liderami i tak ma pozostać do końca sezonu!
Jak przebiegał proces przestawiania się z gry w lidze okręgowej na estońską ekstraklasę?
Poziom raczej nie gra roli. Liczy się przystosowanie do rytmu meczowego. Trochę czas zajęło mi zanim wróciłem do optymalnej formy fizycznej i szybkościowej, ale kiedy już poczułem się wystarczająco silny, to wszystko wróciło do normy. Mogłem grać jak dawniej.
Wyjazd do Estonii oznaczał ostatecznie spakowanie walizek.
A zobacz, nie tak dawno wszyscy wysyłali mnie na zachód.
Bo strzelałeś regularnie w Jagiellonii.
W piłce nożnej dwa lata to bardzo dużo. Trzeba było poukładać klocki, wszystko przemyśleć i podjąć jakąś mądrą decyzję. Nie było opcji, żebym kolejną rundę miał spędzać w rezerwach Piasta. Powrót do Estonii okazał się być najbardziej racjonalny. Głównie pod kątem przygotowań do meczów reprezentacyjnych.
Wróciłem i powiem szczerze, że nie jestem w stanie powiedzieć, czy poziom ligi znacząco wzrósł od czasu, kiedy opuszczałem Estonię. Wielu zawodników odeszło, na ich miejsce pojawiało się wielu nowych, są inni szkoleniowcy, inni właściciele, jest z kim rywalizować o mistrzostwo, ale dalej jest też wiele gorzej zarządzanych i słabszych piłkarsko zespołów. Wszystko płynie, wszystko się zmienia. Mam nadzieję, że za jakiś czas będzie lepiej. Po prostu. Lepiej.
I nie tęsknisz za otoczką polskiej ligi?
Stadiony piękne, głośny doping, telewizja, transmisje, wszystko pięknie, ale to nie dotyczy bezpośrednio piłki nożnej. Zawsze zwracam też uwagę na poziom ligi, a ten był, delikatnie mówiąc, niższy niż ten telewizyjny.
Ale pod koniec twojej przygody w Polsce byłeś już w Piaście skreślony. Niepotrzebny. Waldemar Fornalik tłumaczył ci, dlaczego na ciebie nie stawia?
Dyrektor Bogdan Wilk powiedział kiedy odchodziłem, że jestem zawsze bardzo mile widziany. Fornalik ze mną nie rozmawiał. Nie tłumaczył się. Taką podjął decyzję.
Czułeś irytację, kiedy zostałeś zmuszony do gry w rezerwach?
Podchodziłem do tego profesjonalnie. Nikt nie powinien powiedzieć na mnie złego słowa. Wspomagałem młodych, często jeszcze nawet niepełnoletnich chłopców w ich rozwoju. Obserwowałem, jak się z nimi pracuje i wyciągnąłem z tego wnioski. Uczyć się można wszędzie. Cała sytuacja nie zależała ode mnie.
Gratulowałeś byłym kolegom z zespołu mistrzostwa Polski?
Tak, oczywiście, zagrali świetny sezon.
Szkoda, że już bez ciebie w składzie…
Taki jest sport, tego mistrzostwa nie jest mi żal. Bardziej szkoda, że nie udało się z Jagiellonią, choć byliśmy naprawdę blisko.
Z tamtej Jagiellonii też sporo zawodników robi kariery. Przemysław Frankowski wyjechał do MLS, Bartłomiej Drągowski rozegrał świetną rundę w Empoli, Taras Romanczuk jest teraz kapitanem Jagiellonii.
Dla mnie to przyjemność, że miałem jakiś wpływ na te kariery. Miałem wtedy bardzo dobry moment, strzelałem gole, asystowałem, więc jeśli coś u mnie podpatrzyli, to jestem szczęśliwy. Monitoruję ich i bardzo im kibicuję.
Zbliżasz się do zakończenia kariery. Jakaś praca w związku albo przy reprezentacji wchodzi w grę?
Na razie jeszcze będę grał. Spokojnie. Myślę, że zakończenie kariery będzie się też wiązać z zakończeniem przygody reprezentacyjnej. A potem? Chcę zostać w piłce. To na pewno. Generalnie z naszym futbolem nie jest najlepiej i trzeba znaleźć mądre rozwiązania. Przede wszystkim zagraniczne kluby nie są zainteresowane naszym rynkiem. Bardzo niewielu Estończyków znajduje zatrudnienie na zachodzie. Mam nadzieję, że to się będzie powoli zmieniać, a przyczynią się do tego takie mecze jak z Eintrachtem.
Jaki wynik będzie w rewanżu?
Dobry dla nas. Możemy marzyć o tym aż do wyjścia na boisko.
Rozmawiał JAN MAZUREK
fot. Michał Chwieduk, 400mm.pl