Europejskie puchary, sezon 2005/06. W barwach Barcelony szaleje Ronaldinho, zaś Villarreal dowodzony przez Juana Romana Riquelme ociera się o awans do finału Ligi Mistrzów. Już w fazie grupowej Champions League odpada z kolei Manchester United, co przejdzie do historii jako jedna z największych wpadek w karierze Sir Alexa Fergusona. W Pucharze UEFA również nie brak sensacji – wymienić można choćby doskonałą postawę klubów z Bukaresztu, które stoczyły ze sobą derbowy dwumecz na poziomie ćwierćfinału rozgrywek. Cóż – jak widać na podstawie tego krótkiego podsumowania, sporo się od tamtego czasu w europejskim futbolu zmieniło. Tymczasem Broendby IF, dzisiejszy rywal Lechii Gdańsk w II rundzie eliminacji do Ligi Europy, właśnie w 2005 roku po raz ostatni doczłapało się do fazy grupowej europejskich rozgrywek.
Może zatem nie taki diabeł straszny, jak go malują i zdobywcy Pucharu Polski wcale nie mają powodów, by trząść portkami w rywalizacji z wyżej notowanym przeciwnikiem?
LECHIA WYGRA DZISIEJSZY MECZ Z BROENDBY? KURS 2.40 W ETOTO!
Generalnie – nie można powiedzieć, by duńska ekipa przeżywała w ostatnich latach złote lata. Jasne – drużyna niezmiennie trzyma się w pobliżu ligowego topu, ale to już nie jest to samo, co jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ewentualnie na początku bieżącego stulecia. Dość powiedzieć, że w 1985 roku Broendby zdobyło pierwszy tytuł mistrzowski w historii klubu, a już w w 1998 roku świętowało złoty medal numer osiem. Ostatecznie stanęło na dziesięciu trofeach – ostatnie wylądowało w gablocie po sezonie 2004/2005. Tempo gromadzenia tych tytułów było naprawdę zawrotne.
Od 1985 do 2006 roku Broendby tylko kilka razy wypadło z ligowego TOP2, a przez drużynę przewinęło się wielu absolutnie wybitnych zawodników. Peter Schmeichel, Lars Olsen, Ebbe Sand, Allan Nielsen, rzecz jasna bracia Laudrupowie. Drużyną zawiadywał zresztą w swoim czasie sam Morten Olsen, znany szerzej jako serdeczny przyjaciel Włodzimierza Lubańskiego.
Wszystkie te nazwiska naprawdę robią wrażenia. Znacznie bardziej piorunujące niż – przy całej sympatii – Kamil Wilczek czy Paulus Arajuuri.
Nie może zatem dziwić, że duńska ekipa swoje największe triumfy na europejskich boiskach odnosiła właśnie w tamtym okresie. Od razu rzuca się tutaj w oczy Puchar UEFA 1990/91. Broendby poległo wówczas dopiero w półfinale, minimalnie ustępując w dwumeczu naszpikowanej gwiazdami Romie. Gola na wagę awansu rzymskiej ekipy zdobył sam Rudi Voeller w 88 minucie rewanżowego starcia. Potem było jeszcze kilka pomniejszych sukcesów i sukcesików – choćby zwycięski dwumecz z Liverpoolem w 1995 roku, czy też faza grupowa Ligi Mistrzów w sezonie 1998/99.
Jednak to już zamierzchła przeszłość, niemalże piłkarska prehistoria. Dzisiejsze Broendby o sukcesach takiego kalibru może wyłącznie pomarzyć, to w tej chwili zespół o znacznie skromniejszych ambicjach, mozolnie odbudowujący się po latach finansowego i organizacyjnego kryzysu. Od sezonu 2006/07 marzenia duńskiej drużyny o udziale w fazie grupowej Ligi Mistrzów bądź Pucharu UEFA/Ligi Europy przekreślały kolejno takie firmy jak: Eintracht Frankfurt, Rosenborg, Hertha, Sporting, SV Ried, Club Brugge, PAOK, Panathinaikos, Hajduk Split i Genk. Jasne, próżno szukać w tej wyliczance jakichś haniebnych eurowpierdoli, niemniej – zawodnicy Broendby to nie są na pewno królowie eliminacji. Nawet jeżeli już im się zaczyna wydawać, że mogą zgrywać cwaniaka, to zza winkla wynurza się Krzysztof Kosedowski i przypomina im miejsce w szeregu. Zdarzały im się zresztą również wstydliwe potknięcia w dwumeczach z klubami islandzkimi, estońskimi, fińskimi, a nawet bezbramkowy remis z Vaduzem. Pucharowiczem z Liechtensteinu. Kończyło się jednak na wpadkach w pojedynczym starciu, nie dwumeczu.
Cofnijmy się zresztą do poprzednich rozgrywek, żeby już nie gmerać w futbolowych kronikach.
Duńczycy z kretesem polegli w play-offach, przegrywając dwumecz eliminacyjny z Genkiem aż 4:9. Od razu widać, że nie mówimy o drużynie, która ma defensywę ze stali. W sezonie zasadniczym 2018/19 Broendby straciło w lidze aż 40 goli. Dla porównania, późniejsi spadkowicze – Vejle Boldklub – w analogicznym okresie oberwali od przeciwników 42 razy. Niewielka różnica.
Marvin Schwabe, podstawowy golkiper duńskiej drużyny, też nie sprawia wrażenia najlepszego specjalisty w swoim fachu. W mediach społecznościowych częściej niż na pomstowanie kibiców Broendby w stronę bramkarza można natrafić wyłącznie na pretensje wobec wspomnianego już Arajuurego. – Całe szczęście, że niedługo wygasa mu kontrakt – pisał kilka dni temu na Twitterze jeden z lokalnych dziennikarzy z Kopenhagi na temat 31-latka, którego na pewno doskonale pamiętają kibice Lecha Poznań. W ostatnim ligowym starciu z Randers FC fiński defensor skompromitował się na całej linii. Najpierw przegrał pojedynek siłowy z napastnikiem i zajął się… protestowaniem u arbitra bocznego, podczas gdy rywal wyszedł sam na sam z bramkarzem i wpakował piłkę do siatki.
BROENDBY ZATRIUMFUJE W GDAŃSKU? KURS W ETOTO: 3.15!
Potem – już w doliczonym czasie gry, przy stanie 2:1 dla Broendby – Arajuuri w prostej do opanowania sytuacji sfaulował napastnika wychodzącego na czystą pozycję. Obejrzał drugą żółtą kartkę, a rywale po kotłowaninie w polu karnym wyrównali na 2:2. Zachowanie obrońców i bramkarza Broendby naprawdę godne pożałowania.
Zresztą – niewiele przecież brakowało, a Lechia nie grałaby w II rundzie z Broendby, ale z Interem Turku. Duńczycy przed własną publicznością publicznością wygrali bardzo okazale, aż 4:1. To im trzeba oddać. Spotkanie dubletem uświetnił Kamil Wilczek, noszący w tym sezonie opaskę kapitańską na ramieniu. Efektowna ofensywna Broendby w pełnej krasie. Jednak w rewanżu fiński klub zatriumfował 2:0, w pewnym momencie zrobiło się gorąco.
Naprawdę nie brakowało wiele, a Niels Frederiksen, trener gości, który dał odpocząć paru podstawowym zawodnikom, w tym samemu Wilczkowi, gorzko by pożałował zlekceważenia przeciwnika.
Trener Piotr Stokowiec ma zatem rację powtarzając do znudzenia w wywiadach, że do faworyzowanego rywala zawodnicy Lechii muszą oczywiście podejść z szacunkiem, ale bez przesadnej bojaźni. Jeżeli się czegoś obawiać – to wyłącznie walorów ofensywnych Broendby, a przecież dla odmiany obrona jest najmocniejszą stroną gdańszczan. Podobnego zdania jest Adrian Pielesiak, sympatyk duńskiego futbolu, który w ten sposób charakteryzował dzisiejszego rywala Lechii w audycji “Trójmiasto jest nasze”:
– Broendby to zespół, który właściwie nie zmienił się względem poprzedniego sezonu – mówił sympatyk duńskiego futbolu w rozmowie z Pawłem Paczulem. – Przegrali finał krajowego pucharu po rzutach karnych, w lidze zajęli dopiero czwarte miejsce. To pozwoliło im zagrać o udział w europejskich pucharach ze zwycięzcą grupy spadkowej. Taką furtką Broendby dostało się do europejskich pucharów. Lepiej było w sezonie 2017/18, gdy Broendby miało już praktycznie zapewniony tytuł mistrza Danii, ale wypuścili go z rąk na finiszu sezonu. To trochę wynika z tego, że ta drużyna w tej chwili nie stoi na tym samym poziomie finansowym co jej najwięksi konkurenci w lidze. FC Kopenhaga sprzedaje zawodników za potężne pieniądze, kwoty rzędu kilku, czy nawet kilkunastu milionów euro. Historia transferowa Broendby – poza Danielem Aggerem – nie jest imponująca. To dość symboliczne, że po tylu latach były obrońca Liverpoolu figuruje jako najdroższy zawodnik sprzedany i … również kupiony przez klub.
REMIS W STARCIU LECHII Z BROENDBY? ETOTO WYCENIA PODZIAŁ PUNKTÓW NA 3.50!
– Jeżeli chodzi o styl gry, Broendby jest zespołem skoncentrowanym głównie na ofensywie. Oni popełniają mnóstwo bardzo głupich błędów w obronie, ale w ataku radzą sobie nieźle. Oglądałem ostatnio ich starcie z Silkeborgiem, czyli beniaminkiem duńskiej Superligi. Można powiedzieć, że Broendby powinno to spotkanie pięcioma, sześcioma bramkami. Skończyło się na wyniku 3:0. Ale to kwestia tego, że grali na własnym boisku. Broendby jest typowym zespołem własnego stadionu i nie ma co się spodziewać, że w Gdańsku się odsłonią – dodaje Pielesiak. – Mówimy o klubie raczej pozbawionym gwiazd. W Broendby grają zawodnicy, którzy w polskiej lidze spokojnie by sobie poradzili, ale nie są to piłkarze o nazwiskach, które mogą zrobić wrażenie na kibicu z Polski.
– Z tego co wyczytałem, nowy dyrektor sportowy Broendby ocenia poziom Lechii i swojego klubu jako zbliżony. Duńczycy z tego względu mocno liczą na rewanż u siebie. Sądzę, że Lechia powinna pierwsze spotkanie wygrać – prorokuje z optymizmem Adrian.
Cóż – pozostaje zatem życzyć Lechii, by w rywalizacji z Broendby poszła w ślady Widzewa i Amiki, a nie Legii Warszawa i Zagłębia Lubin. Faworytami całego dwumeczu są rzecz jasna Duńczycy, niezależnie od swoich wewnętrznych kłopotów i mniejszych bądź większych potknięć na europejskiej arenie. Ale gdańszczanie naprawdę zdają się mieć w garści kilka argumentów, by przeciwników zaskoczyć. No i zawsze pozostaje nadzieja, że defensywa gości zaskoczy się dzisiaj w Gdańsku sama.
fot. NewsPix.pl